Poparcie przez ukraiński parlament dekretu o mobilizacji do armii to wynik tego, że rząd chce wymienić oddziały, które od czerwca walczą w Donbasie, zastępując je regularnym wojskiem. Nowa mobilizacja ma stworzyć rezerwę liczącą ok. 100 tys. ludzi. Ostatnie powołania w ramach tej mobilizacji będą w czerwcu.  Jeżeli np. do wiosny Rosja postanowiła zaatakować Ukrainę, to oni nie będą jeszcze odpowiednio przeszkoleni, by wziąć udział w walkach. Gdyby ukraińskie dywizje rzeczywiście chciały wzmocnić swoje oddziały, to powinny tę mobilizację prowadzić od jesieni ubiegłego roku.

Rosja oczywiście informację o ogłoszeniu mobilizacji do armii wykorzysta propagandowo, jakoby Ukraińcy chcieli wojny.  Separatyści na pewno nie pozostawią tego bez reakcji. Rosja widocznie dąży do zaostrzenia konfliktu w ramach tej swojej gry na zmęczenie przeciwnika: eskalacja, deeskalacja. Obecnie jest duże prawdopodobieństwo wybuchu jakichś większych walk, bo ta cała ferajna separatystycznych oddziałów dostała duże zaopatrzenie broni i amunicji. Jak widać, już od początku roku ostrzeliwują stronę ukraińską. Zdaje się,  że chyba dostali też broń ciężka, bo chyba uczą się jak jej używać po posterunkach ukraińskich, czego niechcianym efektem było ostrzelanie autobusu z cywilami na wschodzie kraju.

Właśnie dotarły do nas informacje z Kijowa, że na terenach zajętych przez separatystów na terenach wschodniej części Ukrainy, bez Krymu jest ok. 36 tys. ludzi, z czego ponad 8 tys. to regularne oddziały rosyjskie. Tych uzbrojonych ludzi i uzbrojenia które tam jest, jest znacznie więcej, niż oddziałów ukraińskich, które też stacjonują w tym rejonie. Nie sądzę jednak, by Rosjanie zdecydowali się otwarcie wprowadzić do walki swoją armię w Doniecku.

Not. ed