Portal Fronda.pl: Ostatnio opublikowano raport, z którego wynika, że dziś regularnie w Mszy świętej uczestniczy zaledwie 39,1 proc. katolików. Czy to powód do bicia na alarm i paniki? Właściwie, proces sekularyzacji trwa już od kilkunastu lat, liczba wiernych w Europie Zachodniej spada, więc było oczywistym, że to zjawisko prędzej czy później pojawi się w Polsce.

Ks. Robert Skrzypczak: To nie jest okazja do wpadania w panikę i bicia na alarm z powodu nieprzyjemnych dla Kościoła statystyk. Nie jesteśmy dziećmi i już od dawna zdajemy sobie sprawę z silnych procesów sekularyzacyjnych, które obejmują nie tylko Europę Zachodnią, ale także Polskę. Jesteśmy w środku tych wszystkich procesów. Ludzie odchodzą od wielkich tradycji, gubią poczucie tożsamości z własną wspólnotą kościelną. W dodatku, mamy do czynienia z wypłukiwaniem treści wyznawanej wiary oraz jej prywatyzacją, czyli pójściem w kierunku bardzo subiektywnych, indywidualnych odczuć religijnych. Wiemy, że takie procesy dzieją się w Polsce już od dawna, ludzie są pod wpływem sekularyzacji, choćby ze względu na fakt, że jesteśmy globalną wioską i oddziałują na nas, a wręcz bombardują, środki masowego przekazu, które od dawna nie są chrześcijańskie. Przekazują raczej postchrześcijański model czy styl życia. Od dawna próbuje się nas przekonać, że epoka Ryby (kojarzonej od zawsze ze znakiem Chrystusa, jedynego Zbawiciela świata) już się skończyła i jesteśmy w nowej epoce, epoce Wodnika.

Może więc nie ma się czym tak bardzo przejmować? Normalna tendencja, jaką widać od lat...

Absolutnie, to nie jest powód do tego, żeby wzruszyć ramionami i powiedzieć „Nihil novi, sub sole”. Jakby ten spadek liczby wiernych nie był zaskakujący, to jednak ciągle jest niepokojący. O tym mówił już Jan Paweł II, kiedy nie przez przypadek i nie dla estetyki, wzywał cały Kościół do nowej ewangelizacji. Papież przekonywał, że dziś trzeba głosić Ewangelię w nowy sposób, nową metodą i z nową gorliwością. O tym nieustannie mówi, wręcz jak prorok podnosi głos i uderza w nas palącą potrzebą przemyślenia duszpasterstwa, a nawet potrzebą wielkiej transformacji misyjnej Kościoła, papież Franciszek.

Na czym ta transformacja miałaby polegać?

Ojciec Święty podkreśla, że nie możemy pozostać przy dotychczasowych standardach duszpasterskich. Nie wolno nam się kierować logiką, w ramach której niczego nie zmieniamy, wszystko zostaje w imię nienaruszonej Tradycji w Kościele, możemy podążać za hasłem, że „zawsze tak się robiło, zawsze tak było w Kościele”. Musimy nieustanie przemyśliwać, poddawać refleksji sposób naszego głoszenia Ewangelii. A żeby głosić Ewangelię,trzeba nieustannie się nawracać. Od dawna mówi się, że Kościół przechodzi pewną transformację tak, jak przechodzi ją współczesny świat, którego częścią jesteśmy. Potrzeba więc, by Kościół przyjął nową strategię. Być może duszpasterstwo masowe, oparte o odruch przywiązania do Tradycji, świąt i sakramentów, nie jest już w stanie objąć wszystkich ludzi, co widać także i w Polsce.

U nas jednak proces sekularyzacji postępuje stosunkowo powoli.

Bogu dzięki! Dzieje się tak dlatego, że Kościół w Polsce był prześladowany, mieliśmy męczenników. U nas wciąż żywe jest przywiązanie do wiary i Kościoła, który w trudnych momentach stawał po stronie ubogich i uciskanych. Prędzej czy później to zostanie zweryfikowane, więc potrzebuje przemyślenia. Nie możemy być religijnymi ignorantami. Mamy być trzeźwymi ludźmi, którzy umieją rozpoznawać znaki czasu i dostosowywać kierunek płynięcia łodzi Piotrowej do potrzeb, jakości fal i warunków atmosferycznych morza, na którym się znajdujemy.

W rozmowie z „Wyborczą” Maciej Gdula z „Krytyki Politycznej” przedstawia szereg przyczyn, które powodują spadek liczby wiernych w Polsce. Mówi m.in., że Kościół w Polce nadal w pewnym sensie jest polityczny, ale przestał już być przestrzenią debaty. Socjolog zarzuca Kościołowi nad Wisłą wyjałowienie, a świadectwem tego mają być odejścia takich „otwartych” księży, jak Stanisław Obirek czy Tomasz Polak.

Potrzeba nam uważnego wsłuchiwania się w głos każdej osoby, która ma potrzebę lub ochotę wypowiedzenia się na temat Kościoła, bo jest to bardzo ważne i cenne. Także to, co mówią osoby, które patrzą na Kościół z daleka. Misją Kościoła jest bycie solą i światłem dla świata. Jeśli sól utraci swój smak, to na nic się nie przyda, ludzie przyjdą i ją podeptają. Dlatego uważnie wsłuchujemy się w głos naszych niewierzących braci, przy czym oni często mają bardzo słuszną diagnozę, ale całkowicie trafiają w pudło, jeśli chodzi o propozycje rozwiązań. Nie należą do Kościoła, są od niego oddaleni i nie rozumieją jego specyfiki, tego co jest najważniejsze w Kościele. Ludziom oddalonym od Kościoła wydaje się, że Kościół, aby uratować swoją własną skórę, powinien dostosować się do współczesnej mentalności albo do kaprysów człowieka. Myślą kategoriami merkantylnymi – podaży i popytu. W latach posoborowych wielu socjologów dokonywało tego błędu, bo myślało, że za procesami sekularyzacyjnymi kryje się obniżony popyt.

Czyli po prostu ludzie odrzucają Kościół, wybierając coś innego?

Czyli, że ludzie odwracają się od Kościoła, bo zmieniają się ich gusty, w czym innym szukają dziś zabezpieczenia, sensu życia. Stąd wniosek, że to Kościół ma się dostosować do zmieniających się gustów człowieka. Jeśli dziś człowiek nie ma potrzeby rozważań dogmatycznych, to Kościół powinien ustąpić i z nich zrezygnować. Jeśli ma potrzebę dyskutowania, to Kościół powinien dyskutować. Jeśli ma potrzebę dostosowania do siebie norm moralnych, to Kościół powinien to zrobić, bo taki jest popyt.

I tu oczywiście tkwi błąd?

Nasze doświadczenie, choćby pięćdziesięciu lat, jakie upłynęły od Soboru Watykańskiego II i wielu przemian, pozwala nam wyciągać dokładnie odwrotne wnioski. Problem nie leży po stronie popytu, czyli po stronie ludzi. Ludzie zawsze są głodni sensu, Prawdy i rzeczy autentycznych. Jeśli gdzieś Kościół jest lekceważony i poniżany, to dlatego, że problem leży po stronie podaży.

To znaczy?

W tych miejscach, gdzie Kościół otworzył się za bardzo na procesy laicyzacji, za bardzo chciał się dopasować do współczesnego świata, tam paradoksalnie tracił „klientelę”. Natomiast tam, gdzie Kościół dba o podaż (cały czas pozostając przy języku merkantylnym), podaje ludziom autentyczną strawę, prawdziwe nauczanie Chrystusa, nie redukując Jego wymagań, stawia na piękno i autentyczność liturgii, mówi o życiu nie tylko dotychczasowym ale i nadprzyrodzonym, gdzie głoszony jest kerygmat i stawia się na radykalizm przeżywania Ewangelii, tam ludzie się otwierają.

Może Ksiądz wskazać jakiś przykład?

Dziś najlepszą formację w Kościele ludzie otrzymują w tych miejscach i wspólnotach, które proponują radykalny sposób przeżywania chrześcijaństwa, radykalny sposób spotkania z Chrystusem. Podobnie rzecz się ma z misyjnością Kościoła, działalnością różnych form życia Kościoła, zaczynając od parafii, poprzez zgromadzenia zakonne, kończąc na propozycjach ewangelizacyjnych dla świeckich. Tam, gdzie propozycja ewangelizacyjna jest radykalna, mocno otwarta na Chrystusa zmartwychwstałego, życie wieczne i jednoznaczną potrzebę wyboru, tam ludzie są i chcą takiego Kościoła.

Dlaczego tylko radykalny Kościół pociąga ludzi?

Ludzie nie chcą Kościoła, który jest podobny do świata, który powiela jego standardy. „Jeśli w świeckich klubach się dyskutuje, to tak powinien robić też Kościół. Jeśli świat organizuje dyskoteki, to Kościół też powinien je organizować. Jeśli świat otwiera się na różne modele kultury, to świat ma być tak samo pluralistyczny”. Takie rzeczy nie podobają się ludziom. Kościół nie powinien dziś stać na straży zamknięcia się na poziomie dotychczasowej tradycji, „bo dotąd tak było”. Tu chodzi o ludzką tradycję, a ona nie ma wielkiego znaczenia. Kościół powinien być skoncentrowany na swojej wyjątkowej oryginalności. Ma być Ciałem Chrystusa Zmartwychwstałego, nieustannie żyć radykalizmem wyboru między życiem i śmiercią, wyboru między Bogiem żywym a idolami, między nawróceniem a kompromisem, świętością a grzechem. Dla ludzi znaki świętości są bardzo atrakcyjne, pociągające. Jeśli widzą kompromisy i nasze zgaszone spojrzenia, to oczywiście od tego odstępują. Tam, gdzie stawia się na automatyzm i wierzy w moc samej Tradycji, tam przegramy. Zaś tam, gdzie wracamy do gorliwości Kościoła pierwszych wieków, głoszenia kerygmatu i proponowania ludziom formacji, obejmującej całe życie, osobiste, uczuciowe, intelektualne, seksualne, rodzinne, zawodowe – tam ludzie będą autentycznie odpowiadać na taką propozycję.

Wspomniany Maciej Gdula mówi ponadto, że dziś ludzie zamiast spowiedzi wolą terapię. Bo ta pierwsze wiążę się z pokutą i elementem oceny jego postępowania, w terapii tego nie ma.

To mowa-trawa, którą powtarzają jeden za drugim, kochani przedstawiciele lewicy i ci, którzy mają kiepskie pojęcie o Kościele. Widzą tylko jego zewnętrzne fragmenty, w dodatku bardzo malutkie. Jestem psychologiem, uprawiałem psychoterapię, od osiemnastu lat jestem księdzem. Mam pewne osobiste doświadczenia, ale patrzę też szeroko na gusty Polaków i myślę, że twierdzenie, iż wolą oni psychoterapię ma niewiele wspólnego z prawdą. Polacy, szukając alternatywy między sakramentem a czymś innym, nie wybiorą psychoterapii, ale magię. Maciej Gdula myli się w swojej diagnozie.

A dlaczego terapia nie zastąpi spowiedzi?

Psychoterapia nigdy nie zastąpi tego, czym jest i czym może być osobiste spotkanie człowieka z Bogiem na poziomie najbardziej duchowym. Psychoterapia, podobnie jak wizyta u dentysty czy higienistki, ma rozwiązać jakiś problem związany z funkcjonowaniem czy higieną psychiczną. Jeśli zaś chodzi o rozwiązanie problemów egzystencjalnych, szukanie pewnych formuł na życie, sensu tego życia, to alternatywy dla wiary Polacy nie znajdują u psychologa, ale u wróżki. To jest największe wyzwanie, jakie stoi przed Kościołem. Ilość wróżek, które funkcjonują dziś we Włoszech, jest dwukrotnie większa od ilości katolickich duchownych. Taką tendencję dostrzegam także w Polsce.

Dlaczego ludzie wybiorą raczej wróżkę, niż terapeutę?

Człowiek, próbujący odnaleźć się w modelu życia, proponowanym przez środowiska lewicowe, gdzie nie ma grzechu, ale także nie ma świętości, nie ma rachunku sumienia, ale nie ma i nawrócenia, w świecie, w którym panują wyłącznie reguły socjologii, polityki i ekonomii, prędzej czy później czuje się okłamany. To nie odpowiada prawdziwej wizji człowieka. To fałszywa antropologia. Człowiek jest kimś więcej, potrzebuje zadawać sobie o wiele głębsze pytania i znaleźć pokarm zaspokajający najbardziej fundamentalny głód ludzkiej egzystencji – głód miłości, sensu, wieczności, transcendencji, wychodzenia poza samego siebie. Jeśli nie znajdą Jezusa Chrystusa i prawdziwej odpowiedzi w postaci Dobrej Nowiny, kerygmatu o Zmartwychwstaniu, miłości Boga i przebaczeniu grzechów, to nie pójdą do psychoterapeuty, ale do wróżki, u której będą szukać rozwiązań szybkich, możliwie mało bolesnych, które są jednak oszustwem. To wybór między Chrystusem a Belialem, demonem. Dlatego mamy dziś tak wielu ludzi duchowo zranionych, rozczarowanych, a co za tym idzie – potrzebę coraz większej ilości egzorcystów.

Twierdzenia, że terapia zastąpi spowiedź to chyba nie nowość...

Taki model myślenia pojawił się w latach '70, w następstwie rewolucji 1968 roku. Wówczas mówiło się, że psychiatrzy zastąpią kapłanów, człowiek znajdzie pomoc w psychoterapii. Przedstawiciele lewicy czy ateiści są więc w swojej diagnozie na temat przyczyny spadku wiernych w Polsce nieco zapóźnieni. Być może czytają przestarzałe lektury. Dziś trzeba zwrócić uwagę, że jedynym wyborem dla człowieka jest Chrystus albo mroczna, magiczna religijność.

Wywiad z Maciejem Gdulą kończy się dość optymistyczną konstatacją, że choć liczba wiernych się zmniejsza, to są oni bardziej zaangażowani. To pozorny optymizm czy rzeczywiście coś w tym jest?

Miło słyszeć, że nam tak dobrze życzą ludzie spoza Kościoła, że życzą nam stawiania na jakość, a nie ilość. Oczywiście, my z punktu widzenia Jezusa Chrystusa i podarowanej nam misji nie patrzymy na świat w kluczu alternatywy „jakość albo ilość”. Jeśli mówimy o priorytecie nawrócenia, to stawiamy na jakość. Ale ta jakość przekłada się później na ilość. Im bardziej jestem do Jezusa przekonany, tym większą będę miał potrzebę misyjną, tym bardziej będę chciał to przekazywać innym ludziom. Oni rzeczywiście są dziś zagubieni, wielu z nich cierpi, choć są wykształceni, świetnie zarabiają, mają dostęp do klubów fitness i powszechnie używają Facebooka. Przecież stan psychiczny Polaków cały czas się pogarsza. Kościół nie może być traktowany jako religijny klub, który odłączy się od życia publicznego, społecznego, nie będzie się interesował polityką i sprawami tego świata, zamknie się w zakrystii, by zająć się samym sobą.

Dlaczego Kościół nie może tego zrobić?

Im bliżej jesteśmy Chrystusa, tym bardziej chcemy dać to, co mamy najlepsze innym. Nieustannie powtarza to Franciszek, który niejako wypędza nas z salek katechetycznych, plebanii i zakrystii, mówiąc: Wyjdź na ulicę! Szukaj innych ludzi! To przecież mówił już św. Paweł. Miłość Chrystusa przynagla nas, pomnych na to, że skoro Chrystus umarł na krzyżu, to znaczy, że wszyscy umarli. Jeśli nasz Zbawiciel, aby nas odkupić, potrzebował dać się zabić na krzyżu, to dlatego, że ludzie doświadczają śmierci, nie tylko w sensie fizycznym, bo popełniają samobójstwa, niszczą swoje życie narkotykami czy alkoholem. Człowiek, bez względu na swoje poglądy czy polityczne sympatie, doświadcza śmierci egzystencjalnej, samotności, bycia niekochanym, nieumiejętności nawiązania relacji, nieumiejętności nawiązania koherencji życia, braku perspektywy na to, co poza starzeniem, śmiercią, niemożności udzielenia sobie odpowiedzi na fundamentalne pytania. A my, jako chrześcijanie, mamy odpowiedź! My wierzymy w Kogoś, kto pokonał śmierć, wrócił z cmentarza, kto żyje. Mamy antidotum na śmierć, chociaż pewna część katolików, i trzeba to uczciwie przyznać, zachowuje się tak, jakby miało na talerzu najlepsze potrawy, ale cierpi na niestrawność, więc jest przekonana o tym, że innym to też nie będzie smakowało. Ludzie oddaleni od Kościoła czasami bardzo dobrze widzą, w jakim stanie się znajdujemy i stawiają nam dobre diagnozy. Ale ich propozycje rozwiązań są z innej bajki. Nie takich potrzebujemy, ale w każdym razie, dziękujemy za nie.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk