Dla ks. Dolindo Maryja jest ucieleśnieniem obietnic i nadziei, wzorem urzeczywistnienia się Kościoła. Podążać śladami Maryi to wdzierać się w przestrzeń tajemnicy.

Maryja to nie jest ulubiony temat współczesnych, ekumenicznie nastawionych teologów. Nie gości w naukowych debatach, panelach i konferencjach. Szwajcarski teolog Hans Küng, oceniając teologiczne kompetencje papieża Jana Pawła II, wydymał usta z pogardą, zarzucając mu zbytnią maryjność. Wiele podobnych obaw spędzało sen z powiek niektórym ekspertom Soboru Watykańskiego II, dbałym o to, by maryjność nie przyćmiła zanadto chrystocentryzmu i ekumenicznej wymowy kościelnych dokumentów. Kult Maryi jako ważna część ludowej pobożności i masowego duszpasterstwa – proszę bardzo, ale Maryja jako klucz do zrozumienia tajemnicy Chrystusa, Kościoła i człowieka? Na miły Bóg! Pewnego razu kard. Léon‐Joseph Suenens zapytał słynnego teologa Karla Rahnera, jak ten wyjaśniłby odpływ pobożności maryjnej w Kościele. W odpowiedzi usłyszał: „Wielu chrześcijan, niezależnie od wyznania, chce uczynić z chrześcijaństwa ideologiczną abstrakcję. A abstrakcje nie potrzebują matki”.

Maryja jak obietnica

Ksiądz Dolindo, podobnie jak i polscy ojcowie soborowi na czele z prymasem Stefanem Wyszyńskim i arcybiskupem krakowskim Karolem Wojtyłą – na co zresztą słusznie zwraca uwagę autor książki – był przekonany, że Maryja stanowi kod dostępu do poznania samej istoty chrześcijaństwa. Z tego też powodu włoski kapłan nie szczędził słów krytyki braciom protestantom, zarzucając im wyjątkowe szkodnictwo na polu wiary z powodu kierowania się awersją względem Maryi i Najświętszego Sakramentu.

Maryja dla ks. Dolindo jest ucieleśnieniem obietnic i nadziei Izraela oraz najcenniejszym wzorem urzeczywistnienia się Kościoła. Wciąż pozostawia Ona swe ślady – vestigia Mariae – w jego dziejach. Podążać śladami Maryi to wdzierać się w przestrzeń tajemnicy. Warto przy tej okazji przypomnieć sobie Jezusowe ostrzeżenie, że najistotniejsze sprawy bywają nieraz zakryte przed mądrymi i roztropnymi, ukazane zaś „prostaczkom”. Dzieje się tak, ponieważ Bóg siebie proponuje, ale nie narzuca. Przyodział się w ciemność, by uczynić wiarę jeszcze bardziej fascynującą.

Pierwsza miłość Boga

Apokryficzna Ewangelia św. Tomasza zawiera takie zdanie: „Kto zbliża się do Mnie, zbliża się do ognia”. Jezus, jak sam powiedział, przyszedł rzucić ogień na ziemię (zob. Łk 12, 49). Maryja zaś stała się pierwszą miłością Boga. Tak bardzo została przez Niego ukochana, iż Jej istnienie przeobraziło się w rodzaj płonącego krzewu. W całkowitym poddaniu się woli Boga stała się Teoforą, czyli Tą, która nosi Pana i się nie spala.

Jest podobna do Jerozolimy rozświetlonej wschodzącym słońcem od strony Góry Oliwnej (por. Iz 60, 1–3). Tym słońcem jest Chrystus: „Byłem umarły, a oto jestem żyjący […] i mam klucze śmierci i Otchłani” (Ap 1, 18). Niewiasta brzemienna toczy permanentną walkę ze Smokiem (zob. Ap 12). W nieustannych bólach rodzi „nowego człowieka”. Być przyobleczonym w słońce Niewiasty to rozpoznać siebie w Maryi. Ona uderza w diabelskie korzenie wszelkiego zła, w tajemnicę nieprawości – anomia – w którą przyodziewa się arogancki współczesny człowiek, ogarnięty kompleksem sprzeciwiania się Bogu. Zwycięstwo odnoszone przez Niewiastę dokonuje się mocą Krwi Baranka – Chrystusa. Krzew gorejący ostatecznie wyraża wierne Bogu ponad miarę osobowe istnienie, które pozostając Dziewicą, dysponuje mocą rodzenia.

Ks. Prof. Robert Skrzypczak

Powyższy tekst jest fragmentem książki „Maryja i ks. Dolindo”, którą znajdziesz tutaj

źródło: twojawalkaduchowa.pl