Do zobaczenia w czyśćcu

                „Na razie. Jeśli się tu więcej nie zobaczymy, do zobaczenia w Czyśćcu” – powiedział żartem papież Franciszek na zakończenie czuwania modlitewnego 8 września 2013 roku. Końcówka Roku Świętego, jak i kalendarza liturgicznego w Kościele katolickim sprzyja refleksji nad stanem naszej świadomości dotyczącej tak zwanych spraw ostatecznych. Trzysta lat temu francuski myśliciel oświeceniowy Voltaire twierdził, że posługiwanie się określeniami: niebo, diabły czy wiekuista kara przystoi jedynie „pokojówkom i krawcom”. W bliższych nam czasach spore zamieszanie spowodowało twierdzenie przypisywane Hansowi Urs von Balthasarowi o pustym piekle. Wreszcie nadszedł papież Franciszek, który obficie sięga po te nieco już „niemodne” pojęcia, przywołując co raz trudny temat Diabła i skutków jego działania w świecie. Gdy chodzi o eschatologiczną samoświadomość, wśród katolików istnienie nieba zdaje się nie być podważane. Dużo gorzej ma się sprawa czyśćca. To miejsce przejściowej pokuty i oczyszczenia po śmierci zniknęło jakimś zbiegiem okoliczności z niedzielnych kazań, jak też katechizmowych lekcji religii w szkołach. Jakby czyściec należało dziś uznać za owoc bujnej wyobraźni Dantego z epoki Średniowiecza. Nawet w oficjalnych dokumentach kościelnych zapowiadających przed rokiem właśnie kończący się Rok Święty - dotychczas pojmowany jako szczególny czas zadośćczynienia za winy i uzyskiwania bezcennych odpustów związanych z odpuszczeniem grzechów - zagadnienie czyśćca jakby umknęło uwadze ich autorów.

Kłopot z czyśćcem

Skąd ten kłopot z czyśćcem? Zdaniem Johna W. Martensa, amerykańskiego teologa St. Thomas University, wyobrażenie o czyśćcu zostało narzucone światu chrześcijańskiemu przez fantazję Dantego, który wyobraził go sobie jako proces oczyszczenia, konkretne miejsce służące do zadośćuczynienia za popełnione siedem grzechów głównych. Nie ma żadnego doktrynalnego problemu z dantejskim obrazem czyśćca poza tym, że mamy tu do czynienia z literacką fikcją. W oparciu o nią wielu jest skłonnych wierzyć, że chodzi tu o jakieś fizyczne miejsce przeznaczone do odsiadywania wyroków za przewinienia. Twórcy średniowieczni wyobrażali sobie czyściec jako stromą górę, na którą trud wspinania się prędzej czy później zostanie nagrodzone osiągnięciem Nieba na jej wierzchołku. Te nazbyt trywialne fantazje rozwiał św. Jan Paweł II, nauczając w swych katechezach poświęconych sprawom ostatecznym, że pojęcie to nie oznacza jakiegoś miejsca, a raczej sposób życia. Ci, którzy po śmierci potrzebują przejść jeszcze jakiś cykl pokutnego oczyszczenia żyją już w miłości Chrystusowej, która stymuluje ich do przezwyciężania złogów niedoskonałości zalegających w różnych obszarach ich egzystencji. Ten proces oczyszczenia nie oznacza przedłużenia ziemskiego padołu w worze pokutnym, jakby po śmierci ktoś jeszcze mógł odwrócić własnym wysiłkiem swe przeznaczenie.

Papież Benedykt XVI uzupełniał ten wywód o wspomnienie ognia jako fundamentalnego rekwizytu stanowiącego wyposażenie mąk czyśćcowych, podkreślając, że nie chodzi o ogień materialny, lecz rodzaj wypalania duchowego. W swej encyklice poświęconej zagadnieniu chrześcijańskiej nadziei  Spe salvi papież zwrócił uwagę na fakt, iż wraz ze śmiercią zasadnicze decyzje podejmowane w sprawie życia nabierają cech definitywności. Właśnie to fundamentalne zajęcie stanowiska w kwestii życia podlegać będzie weryfikacji w zależności od tego, czy ktoś wolał zło i kłamstwo jako pomysł na załatwianie swych życiowych spraw tu na ziemi, czy też, stąpając po tejże ziemi, ktoś delektował się już zapachami przyszłej świętości. Benedykt XVI, mając przed oczami te dwie alternatywne drogi, zauważał, że „nasze doświadczenie mówi jednak, że ani jeden, ani drugi przypadek nie jest normalnym stanem ludzkiej egzystencji. Jak możemy przypuszczać, u większości ludzi w najgłębszej sferze ich istoty jest obecne ostateczne wewnętrzne otwarcie na prawdę, na miłość, na Boga. Jednak w konkretnych wyborach życiowych jest ono przesłonięte przez coraz to nowe kompromisy ze złem” (Spe salvi, 46). W przypadku tych osób „dla ocalenia trzeba przejść samemu przez «ogień», aby definitywnie stać się otwartymi na Boga i móc zająć miejsce przy Jego stole na wiekuistej uczcie weselnej”.

                Redaktor włoskiego Radia Maryja, ojciec Livio Fanzaga zaproponował następujące rozumowanie: są dwie rzeczywistości, których istnienie pozostanie na zawsze – Piekło, czyli zatracenie wiekuiste oraz Niebo, czyli wiekuisty stan szczęśliwości. „Będzie to ostateczne rozstrzygnięcie kwestii dramatu ludzkiego życia i wolności”. A co z Czyśćcem? „To rzeczywistość eschatologiczna – tłumaczy ojciec Livio – która potrwa jedynie do końca świata i sądu ostatecznego. Po powszechnym sądzie pozostanie tylko wieczna radość bądź też wieczna nienawiść jako dwie realne alternatywy naszego wolnego wyboru”. Czyściec natomiast oznacza „stan, w jakim znaleźli się ci, co zmarli w pokoju z Chrystusem, lecz nie są jeszcze dostatecznie czyści, by móc zostać dopuszczonymi do oglądania Boga”. „Będzie tam miejsce na modlitwę i miłość, lecz jeszcze bez możliwości widzenia Boga”.

Blade pojęcia

Dziś problem polega na tym, iż podczas gdy protestanci pozbyli się nauki o czyśćcu, katolicy – choć wierzą - nie mają o nim bladego pojęcia. Wątpliwości żywione co do natury tego „pośmiertnego środowiska” sprawiają, że prawie nikt nie decyduje się dziś na teologiczną debatę w tej sprawie. W prawdzie Sobór Watykański II potwierdził istnienie czyśćca, także Paweł VI na zakończenie Roku Wiary 1968 powiedział, że „wierzymy w życie wieczne. Wierzymy, że dusze tych, co umierają w łasce Chrystusa - czy to potrzebujące jeszcze odbyć proces oczyszczenia w Czyśćcu, czy to od chwili opuszczenia swego ciała przyjęte od razu przez Chrystusa do Raju, podobnie jak uczynił On z Dobrym Łotrem - wszystkie one stanowią Lud Boży żyjący nadal po śmierci”. Podobnie też w Katechizmie Kościoła Katolickiego możemy przeczytać: „To końcowe oczyszczenie wybranych, które jest czymś całkowicie innym niż kara potępionych, Kościół nazywa czyśćcem. Naukę wiary dotyczącą czyśćca sformułował Kościół przede wszystkim na Soborze Florenckim i na Soborze Trydenckim. Tradycja Kościoła, opierając się na niektórych tekstach Pisma świętego, mówi o ogniu oczyszczającym” (1031).

„Czyściec i miłosierdzie są ściśle ze sobą powiązane – wyjaśnia John Martens – Potrzeba uprzedniego przygotowania, aby móc pokazać się przed Bogiem. Skoro zaś Bóg jest święty, konieczne jest przygotowanie się na konfrontację ze świętością. Na tym polega proces oczyszczenia, wypalający w nas skutki niedoskonałości i grzechów”. Tymczasem wypalenia potrzebują niektóre nasze wyobrażenia i fantazje na temat czyśćca. Niektórzy kaznodzieje i pobożne książki przedstawiali czyściec jako zorganizowane i wyrafinowane tortury. Miał w nim być na przykład oddział lodowy, staw z roztopionym metalem, a nawet wielki kocioł z wrząca oliwą i smołą. Do dziś krążą opowieści o rękach, zostawiających ciemne, wypalone ślady na drewnie lub tkaninach. Do niedawna było nawet w Rzymie muzeum czyśćcowe, gdzie można było takie rzezy oglądać. Zostało zamknięte na życzenie Kongregacji Nauki Wiary. Czasem słyszy się o dniach lub latach czyśćca, tak jakby chodziło o urząd śledczy lub więzienie. Są to wyraźne nawiązania do kategorii z dziedziny sankcji karnych. A może zamiast wymierzać czas kary za poszczególne grzechy, należałoby sprawcom spuszczać natychmiastowy łomot w postaci chłosty czy bijatyki? Odpowiadałoby to bardziej obrazowi Boga jako sadystycznego ojca skorego do używania pasa i rózgi. Wystarczy sekunda zastanowienia się, żeby wiedzieć, iż trwanie dusz w innym świecie nie mierzy się dniami, które wyznaczają obrót Ziemi wokół własnej osi, ani też latami,  które odmierzają kurs Ziemi wokół Słońca. Na szczęście najbardziej autentyczna nauka chrześcijańska na ten temat jest bardzo daleka od tych obrazów, poddawanych nam przez ludzi dotkniętych lekką obsesją. W klasycznym traktacie o czyśćcu św. Katarzyny Genueńskiej nie znajdziemy ani jednej aluzji do tortur. Całe to dzieło opiera się o doświadczenie duchowe pełne zrozumienia tego, kim jest Bóg i kim jest dusza, która kocha Boga. „Nie sądzę – pisała Święta – żeby po szczęściu świętych w raju mogła istnieć radość, którą można by porównać z radością dusz w czyśćcu”.

Modlitwa za zmarłych

Bóg chce, aby modlić się za zmarłych, żeby w łonie Ciała Mistycznego żywi wspomagali umarłych. Ujawnia to biblijna historia Judy Machabeusza, który nakazał złożyć ofiary przebłagalne za poległych w walce żołnierzy, przy których ciałach odnaleziono przedmioty poświęcone kultom pogańskim. Wiązało się to z przekonaniem, że zmarli między chwilą śmierci a zmartwychwstaniem podlegają oczyszczeniu i że wstawiennictwo żywych może im dopomóc (2 Mach 12, 39-46). Podobną intencją kierowali się chrześcijanie z Koryntu, którzy chcąc zrobić coś dobrego dla swoich umarłych braci, przyjmowali za nich chrzest (1 Kor 15, 29). Potwierdzenie tej wiary jest bogato rozsiane w Tradycji Kościoła. Za przykład może posłużyć więzienny dziennik św. Perpetui, chrześcijanki  z II wieku czekającej na męczeństwo. Perpetua miała braciszka Dinokratesa, zmarłego w wieku dziecięcym, prawdopodobnie przed chrztem. „W parę dni później – pisała – gdyśmy trwali na modlitwie, nagle przemówiłam bezwiednie i wymieniłam Dinokratesa. Byłam zdumiona, że wcześniej o nim nie pomyślałam, i wielce strapiona, kiedy sobie przypomniałam jego nieszczęście. Zrozumiałam, ze teraz byłam już godna, żeby się wstawić za nim. Zaczęłam się wiec wiele modlić za niego… W nocy miałam widzenie: zobaczyłam Dinokratesa wychodzącego z jakiegoś mrocznego miejsca, gdzie przebywało wiele osób. Jego twarz była smutna, blada, zeszpecona tą raną, jaką miał, kiedy umarł.  Zmarł w wieku siedmiu lat na raka twarzy w okolicznościach, które napełniły wszystkich grozą. Pomiędzy nim a mną zobaczyłam rozległą przestrzeń, której żadne z nas nie mogło przekroczyć. W miejscu, gdzie znajdował się Dinokrates była sadzawka pełna wody, której ocembrowanie przekraczało wzrost dziecka. Dinokrates wspinał się na palce, jak gdyby chciał się napić, a ja martwiłam się, że nie mógł wody dosięgnąć. Zbudziłam się i zrozumiałam, że mój brat cierpi, ale miałam nadzieję, że moja modlitwa złagodzi jego cierpienie, toteż nieustannie się modliłam za niego każdego dnia, aż zostaliśmy przeniesieni do więzienia Castrensis. Przez cały ten czas, dniem i nocą, z płaczem i jękiem modliłam się za Dinokratesa. Oto, co zobaczyłam pewnego dnia, kiedyśmy byli w okowach: owo miejsce, które widziałam w mroku, było pełne światła, a Dinokrates był dobrze ubrany, uczesany i radosny. Rana na jego twarzy wyglądała na zabliźnioną, a cembrowina studni obniżyła się i sięgała mu do pasa; dziecko swobodnie dostawało się do wody. Kiedy Dinokrates nasycił pragnienie, oddalił się i zaczął się bawić jak dziecko, którym był. Wtedy zbudziłam się i zrozumiałam, ze mój brat opuścił miejsce cierpienia i przeszedł do przybytku radości” (Passio Perpetuae, 7-8).

Staniemy się mistykami

Idei cierpienia nie można oddzielić od idei grzechu ani od zadośćuczynienia za obrazę wyrządzoną Bogu. Więź ta należy do prawdy o chrześcijańskiej pokucie. Jest ona natury duchowej i polega na całkowitym zwróceniu serca ku Bogu. Wtedy jednakże jest ona poważna, gdy udowadnia siłę postanowienia „owocami godnymi nawrócenia” (Łk 3, 8). Kara, jaka pozostaje do odbycia po przebaczeniu nie jest zemstą, której Bóg nie mógł sobie darować, ale raczej koniecznym i dobroczynnym dla nas warunkiem osiągnięcia pełni nawrócenia. Jezus obficie zadośćuczynił za grzechy całego świata, lecz my jesteśmy osobami, a nie „zasobem ludzkim”. Można dla nas coś zrobić, kiedy my sami dobrowolnie złożymy pod tym swój podpis. Trzeba wejść w to przeobfite zadośćuczynienie Chrystusa. Podobnie jest także z Królestwem przygotowanym i ofiarowanym nam przez Boga gratis. Trzeba nam do niego „wejść”. Najpierw przez wiarę, a potem przez czyny. Zadośćuczynienie Ciała ma iść za zadośćuczynieniem Głowy – Chrystusa. W Mistycznym ciele żaden z nas nie jest odosobniony: wszyscy możemy pomagać sobie nawzajem. To nie jest jakaś dziecinna rachunkowość, którą niektórzy wyobrażają sobie jako przelew nadmiaru z kont dodatnich na konta słabo wyposażone. We wspólnocie zbawionych obowiązują dwie połączone ze sobą zasady: „każdy bowiem poniesie własny ciężar” (Ga 6, 5) oraz „Jeden drugiego brzemiona noście” (Ga 6, 2).

Czyściec jest miejscem oczyszczenia. Kara zwyczajnie znoszona za przewinienia nie byłaby oczyszczająca. Kary przygotowane nam przez dobrego Boga po przebaczeniu grzechów są oczyszczające, o ile są przyjęte. Ludzie przechodzący przez czyściec to ci, których serca w chwili, gdy stanęli przed Bogiem, zasadniczo miały w sobie Jego miłość. Powtarzając za św. Katarzyną Genueńską i bł. Johnem Henry Newmanem, można stwierdzić, że to nie Bóg odsuwa ich od swego oblicza. To raczej dusza, widząc siebie taką, jaką była i jaką jest, odsuwa się od Boga i chroni się w sferę oczyszczenia. Jakby słyszała to, co niegdyś usłyszał Mojżesz przed krzewem gorejącym: „Nie zbliżaj się tu! Zdejmij sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą” (Wj 3, 5). Chodzi o stanie się miejscem, gdzie Bóg będzie „wszystkim we wszystkich” (1 Kor 15, 28). Okaże się całkowicie Bogiem, Miłością. Trzeba się oczyścić z tego wszystkiego, co grzechy w nas pozostawiły, pozbawiając nas przeźroczystej krystaliczności. Z tego wszystkiego musimy się wyplątać, złoto naszej miłości musi pozbyć się nalotów nieczystości.

Można by sobie wyobrazić, że czyściec jest przedłużeniem tych chwil lub stanów oczyszczenia wiary i miłości, których Bóg nam udzielał w życiu ziemskim i na które dobrowolnie przystawaliśmy: krzyży i przeciwności, dzięki którym odrywaliśmy się od banalnego uzależnienia od stworzeń, jak również tracenia oparcia w osobistych idolach, aby zyskać wyłączne oparcie w Bogu. Odczuwaliśmy wówczas bolesną wewnętrzną próżnię, bowiem człowiek swych przywiązań nie pozbywa się bez cierpienia. Bywa, iż Bóg wydaje się nam wielkim nieobecnym. Bywa, że odczuwamy ból z powodu przeszkód, jakie nam stają na drodze do Niego. Bywa wreszcie rodzaj wewnętrznego ognia, gdy odczuwamy przemożny pociąg ku Bogu a jednocześnie ciężar całej niegodziwości, którą grzechy nagromadziły w duszy. Oczyszczenia mistyczne i płomień palący w sumieniu są być może najszczęśliwszymi obrazami, przy pomocy których możemy wyobrazić sobie stan czyśćca. Są one bolesne, niemniej ci, co je odczuwają kochają je, bo one przybliżają ich do Boga i są skutkiem Jego miłosierdzia. „W czyśćcu wszyscy będziemy mistykami” – konkludowała św. Katarzyna. W każdym razie oczyszczenie Ciała Mistycznego sięga poza jego ziemskie rogatki. Wydłuża się poza granicę śmierci. Tym wszystkim, których nie przekonują, ani nie pocieszają te argumenty, dedykuję słowa ks. Dolindo Ruotolo: „Kto tam się znajdzie, to sam się przekona”.

 

                                                                                                                                      ks. Robert Skrzypczak