Porozumienie premierów Morawieckiego i Netanjahu ma więc podwójną cenę. Coś na nim zyskujemy i czymś przyjdzie nam za nie zapłacić. Na tym świecie nic nie ma za darmo.


Wydźwięk wspólnej polsko-izraelskiej deklaracji, podpisanej 27 czerwca przez premierów Mateusza Morawieckiego i Benjamina Netanjahu, jest dla nas bardzo korzystny. Obaj szefowie rządów zgodnie stwierdzają, że „Holokaust był bezprecedensową zbrodnią popełnioną, popełnioną przez nazistowskie Niemcy przeciwko narodowi żydowskiemu i wszystkim Polakom żydowskiego pochodzenia”. Zgadzają się, że mówienie o „polskich obozach śmierci” jest nie tylko kłamliwe, ale i pomniejsza odpowiedzialność Niemców. Potępiają „każdy indywidualny przypadek okrucieństwa wobec Żydów, jakiego dopuścili się polscy obywatele podczas II wojny światowej”. Jednocześnie przyznają jednak, że nie ma zgody na przypisywanie „Polsce lub całemu narodowi polskiemu winy za okrucieństwa popełnione przez nazistów i ich kolaborantów z różnych krajów”. Obydwa rządy odrzucają nie tylko antysemityzm, ale i… antypolonizm.

Wszystko to brzmi pięknie. I trzeba na tym budować relacje polsko-żydowskie i pozycję Polski w świecie. Mamy jednak w pamięci straszliwą awanturę rozpętaną po przyjęciu 27 stycznia w polskim parlamencie ustawy o IPN. Dlatego trudno nie pytać, co wpłynęło na tak radykalną zmianę wzajemnych relacji. Standardowa odpowiedź brzmi, że doprowadziły do tego poufne rozmowy premierów Morawieckiego i Netanjahu oraz powołanych przez nich zespołów. Ale to za mało. Dlaczego tak nagle zmieniono ustawę, zanim na jej temat wypowiedział się Trybunał Konstytucyjny? Wszystko w ciągu niespełna ośmiu godzin?

Jaki interes w tym wszystkim miał premier Netanjahu, który w tym roku walczy o reelekcję? Zwłaszcza że Izrael występował w tym sporze z pozycji siły? Prof. Yehuda Bauer z Yad Vashem zarzuca Netanjahu, że Izrael zgodził się na tę deklarację, „ponieważ dla państwa Izrael względy gospodarcze, bezpieczeństwa i polityczne są ważniejsze niż jakaś sprawa Holokaustu”. To mogłoby coś wyjaśniać. Polska kusi Izrael perspektywą kontraktów gospodarczych. W zamian za wsparcie w staraniach o odszkodowania wojenne od Niemiec mogliśmy obiecać Żydom udział w tych gigantycznych reparacjach. Do tego wisi nad nami amerykańska ustawa 447 i ciągle niezałatwiona sprawa reprywatyzacji.

Ważniejsze od pieniędzy zdaje się jednak bezpieczeństwo. Izrael największe dla siebie zagrożenie upatruje dzisiaj w Iranie. Podczas tegorocznego spotkania z Kongresem Żydów Amerykańskich premier Netanjahu zapowiedział powstrzymanie Iranu za wszelką cenę. Ósmego maja prezydent USA wypowiedział układ nuklearny z Iranem, wbrew stanowisku pozostałych pięciu jego sygnatariuszy. Równocześnie zaczęły się przygotowania do spotkania Donalda Trumpa z przywódcą Korei Północnej Kim Dzong Unem, które odbyło się 12 czerwca w Singapurze. W najbliższych dniach planowany jest szczyt Trump-Putin. Niewykluczone, że wówczas USA zaakceptują aneksję Krymu, i może coś jeszcze? Równocześnie Izrael łagodzi swoje zadrażnienia z Turcją, normalizuje także swoje relacje z odwiecznym wrogiem Iranu – Arabią Saudyjską. Wszystko to wygląda na zabezpieczanie tyłów przed decydującym starciem.

Jaką rolę w konflikcie z Iranem mogłaby odegrać Polska? Nie daj Boże, aby podobną, jak podczas inwazji na Irak przed piętnastoma laty. Polska jest od dawna, a pod rządami PiS szczególnie, proamerykańska i proizraelska. Wszyscy zaś przywódcy najważniejszych państw Unii Europejskiej są przeciwko eskalowaniu konfliktu z Iranem. Po raz kolejny bylibyśmy więc amerykańskim rzecznikiem w Europie. Może chodzić nawet o wysłanie polskich wojsk na kolejną wojnę. Trudno będzie tego uniknąć, bo jeśli chcemy liczyć na wsparcie naszego bezpieczeństwa przez USA, to musimy być solidarni. Jest to również w interesie Izraela, ponieważ Stany będą szukać chętnych do podzielenia się odpowiedzialnością za ewentualną wojnę z Iranem.

Ze strony amerykańskiej płyną sugestie o możliwości przeniesienia do Polski większości amerykańskich wojsk stacjonujących w Niemczech. Irytuje to Niemców, bo oznacza utratę co najmniej 30 tys. miejsc pracy. My, w odróżnieniu od Niemców, za amerykańską ochronę mielibyśmy płacić ok. 2 mld dolarów rocznie. Nie wiadomo, czy to komunikat bardziej dla nas, czy dla Putina? Tylko czy przy obecnym stanie relacji z Rosją mamy jakieś wyjście?

Porozumienie premierów Morawieckiego i Netanjahu ma więc podwójną cenę. Coś na nim zyskujemy i czymś przyjdzie nam za nie zapłacić. Na tym świecie nic nie ma za darmo.

Ks. Henryk Zieliński

Idziemy nr 27 (665), 8 lipca 2018 r.