- Jeżeli ktoś jedzie autobusem bez biletu z chorą osobą do lekarza czy z rodzącą żoną, jeśli był zamknięty kiosk, nie mieliśmy pieniędzy na bilet, a jednak musieliśmy pilnie jechać autobusem... czy to jest grzech? Nie, to jest usprawiedliwione. To są wyjątkowe sytuacje, nagłe, niezależne od nas. Prawo ma służyć człowiekowi. Grzech jest wtedy, gdy ktoś w sposób świadomy i dobrowolny przekracza przykazania kościelne. Możemy zawsze kupić bilet autobusowy i ofiarować nieskasowany innej osobie, jako zadośćuczynienie.   

 

Jednak jazda „na gapę” bez biletu z pełną premedytacją jest grzechem. Można rozważać sytuacje incydentalne, gdy np. ktoś nie zdążył kupić biletu. Zasada jednak generalna jest taka, że jeśli ktoś korzysta ze środków komunikacji, czy to będzie autobus czy tramwaj, to musi sobie zdawać sprawę, że za to się płaci.

 

Myślę, że jest to szerszy problem. Za czasów komunistycznych wszystko była nasze i wspólne. Mocno rozpowszechnione było przekonanie, że wiele nam się należy za darmo. To myślenie nie zmieniło się radykalnie wraz z nadejściem wolności, bo zbyt wielu młodych nie szanuje prawa i kieruje się wyłącznie egoizmem.

 

Przecież jeśli nie kasuję biletu, to kradnę. Okradam kierowcę, bo skorzystałem przecież z jego usługi. To jakbym wszedł do baru, najadł się i nie zapłacił.

 

Młodzi ludzie jazdę bez biletu traktują trochę jak sport: złapią albo nie złapią. Zobaczymy. Jest adrenalina. Trzeba być jednak wiernym w małych sprawach, aby być później wiernym w dużych. Złodziej na początku nie kradnie miliona, tylko zaczyna od drobnych kradzieży. Nie ma uświęcania celu w zły sposób.

 

Jeśli chodzi o przekazywanie sobie skasowanego biletu w autobusach, także jest to nieuczciwością. Inaczej jedynie jest wtedy, gdy ktoś kupił bilet, nie korzystał z niego i ofiarował mi go. Patrząc na akcję protestu przeciwko drogim cenom biletów; rodzi się tu pytanie, czy tak wysokie ceny są uzasadnione, gdy jednorazowy bilet normalny w Warszawie kosztuje 3,60 zł? - dodaje ks. Bartołd.

 

Not. Jarosław Wróblewski