W argumentacji stosowanej przez tzw. „zielonych” umyka jakoś fakt, iż do tej pory nikomu nie udało się udowodnić lansowanej od wielu lat przez te środowiska tezy, że odpowiedzialnym za globalnie ocieplenie jest człowiek


Natomiast innym, bardzo konkretnym faktem jest, że za tzw. „ekoprzemysłem” idą bardzo wymierne skutki w postaci dużych i kosztownych inwestycji w infrastrukturę. Skoro zaś koniunktura się nakręca, to raczej nie zadaje się pytań o koszty. Za to w publicznej dyskusji niejednokrotnie przez ekologów jest używany zwrot „Matka Ziemia”. Gdy go słyszę, to – nie ukrywam – robi mi się słabo.


Po tragicznych wydarzeniach w Norwegii sporo mówi się ostatnio, że wolność wyrażania poglądów w internecie - specyficzna szczególnie dla blogosfery oraz komentarzy dodawanych pod publikacjami i informacjami – coraz bardziej obrasta językiem nienawiści. Jest faktem, że obyczajów w sieci na pewno nie można nazwać salonowymi. Bo mówiąc wprost - są po prostu żadne!


Trudno byłoby mi jednak wskazać na ile agresywny język internautów mógł wpłynąć na to co zrobił Anders Breivik. Ale może być jednak coś na rzeczy, bo gdy jakiekolwiek negatywne zachowania upowszechniają się ponad miarę, to wrażliwość na nie z czasem ulega osłabieniu.


Bardziej zastanawia mnie natomiast jak tzw. „język miłości” - w istocie nim nie będący, który zaś jest po prostu głupią nowomową – może faktycznie wpłynąć na rozmywanie społecznych norm i wartości, a w efekcie – na upadek szacunku dla drugiego człowieka jako osoby, co faktycznie może prowadzić do dowolnych zachowań deprecjonujących innych ludzi, ich wolność, życie i zdrowie.


Otóż znany brytyjski wokalista Morrissey, swego czasu lider zespołu The Smiths – znany z radykalnych poglądów na temat obrony praw zwierząt i ortodoksyjny wegetarianin – zapytany o masakrę w Norwegii stwierdził, że tragedia nie jest taka wielka. Mówił przy tym: „-Ta liczba ofiar, to jednak nic w porównaniu z tym, co dzieje się na co dzień w McDonald's i KFC.”


Czuję się uprawniony do skomentowania tych słów z trzech powodów. Po pierwsze - bo jestem człowiekiem. Po drugie – bo lubię muzykę Morrisseya i The Smiths. I po trzecie – bo też mięsa nie jadam.


Nie ukrywam - trudno mi zrozumieć, że upodobania kulinarne wpływają na poglad zrównujący ludzi i zwierzęta w hierarchii stworzeń. Być może kierunek jest odwrotny - co nie zmienia jednak mojego zdziwienia. Były już czasy gdy w zadekretowany sposób traktowano ludzi gorzej niż psy (co, gwoli faktom, zdarza się także i obecnie). Zawartość mojego talerza jest jednak sprawą przynależną do mojej prywatnej przestrzeni i na tyle intymną, że nie mam potrzeby publicznego eksponowania bycia jaroszem tylko dlatego, że mięsa po prostu nie lubię. Niniejszym czynię to wyjątkowo – jedynie na potrzeby tego tekstu - bo moim zdaniem, byłoby totalną bzdurą i głupotą wołającą o pomstę do Nieba, gdyby zawartość mojego talerza zaczęła przekładać się na jakąś pseudofilozoficzną pozę, w wyniku której stwierdziłbym, że wszyscy mięsożercy to bandyci. Niech sobie swoje mięsko jedzą - smacznego - to ich talerze. Bo przede wszystkim - zwierzę to nie człowiek. Nie osoba.


Jedyną zbrodnią jaka dokonuje się w fast-foodach – czy to sieciowych, czy bez marki – jest notoryczny gwałt dokonywany na dobrym smaku i guście kulinarnym (zapewne także na zdrowiu), ale na pewno nie na porządku świata i hierarchii stworzenia, na szczycie którego stoi człowiek. No chyba, że poprzez nie najlepsze traktowanie pracowników, co – jak wieść niesie – zdarza się tam nagminnie.


Pytania zaś do Morrisseya mam tylko takie: To po co gra koncerty dla ludzi? Nie lepiej na folwarku zwierzęcym?

Cóż... Zwierzęta niestety nie płacą...


Paweł Krzemiński