Krakowski klasztor. Znajomy pyta wybitnego teologa – jak to jest pisać o historii mistyki i to pisać mieszkając kilka kilometrów od Łagiewnik i nie zająknąć się o Dzienniczku. Uczony jest wyraźnie zakłopotany. „No wie Pan, rzeczywiście. Tylko jak to zrobić?” - pisze filozof Dariusz Karłowicz.

Scenka z konferencji. Mój przyjaciel pyta Modnego Literata czy potrafi powiedzieć, która polska książka jest najczęściej tłumaczona na języki obce. Nic Lema? Mrożka? Nic Miłosza?! To w końcu która? Mina Modnego Literata, który dowiaduje się, że chodzi o Dzienniczek siostry Faustyny - mieszanina zdumienia i niesmaku - wiele mówi o przyczynach dla których nasza humanistyka przeoczyła, że największa mistyczka XX wieku urodziła się w Polsce.

Czy z żartu wolno wyciągać poważne wnioski? Że to wkręt, beka, kpina widać nawet bez śmiechu zza kadru. Czy zatem mina Modnego Literata może być dowodem w sprawie? Dowodem pewnie nie. Symbolem z pewnością tak! Jak na dłoni pokazuje, to wszystko, co w głowie się nie mieści – wszystko co nie śni się pisarzom, artystom, filozofom.

Rozmawiam ze znaną reżyserką starszego pokolenia. Pytam dlaczego poza jednym wyjątkiem nie doczekaliśmy się filmów o św. Faustynie, dlaczego polscy artyści zigonorowali zjawisko duchowe tej skali. Prosi o wyjaśnienie. Nie rozumie. Mówię, że niewiele postaci wywarło taki wpływ na współczesny Kościół powszechny, że kult Miłosierdzia Bożego to być może najgłębsza odpowiedź na piekło totalitaryzmów, że właśnie polska sztuka powinna się z tym zmierzyć. Zaskoczona słucha mnie w skupieniu. Kiedy zaczynam mówić o koronce widzę, że napięcie znika. Sprawa się wyjaśnia – rozmawia z człowiekiem, którego nie trzeba brać poważnie. Już odprężona przeprasza, bo trochę się śpieszy. Chętnie posłucha o tym innym razem.

25 sierpnia przypadała 110 rocznica urodzin Heleny Kowalskiej. Przejrzałem portale internetowe. Szukałem okolicznościowych materiałów – esejów, rozmów, a choćby i prostych informacji. Nie należę do wielbicieli rocznicowych pozorów, ale nie wierzę, że o rocznicy nie zapomni ten, kto żyje czymś na co dzień. I co? Na świeckich oczywiście ani słowa, na katolickich – nie bez wyjątków – niewielkie wzmianki (obronną ręką wychodzi jak zwykle Gość Niedzielny, który sprawą zajmuje się nie od święta). Czy to problem? Czy nie przesadzam?

Duchowość Miłosierdzia, która kształtuje Kościół na przełomie tysiącleci w wielkim stopniu wyrasta z tej dziwnej książeczki, która budzi taki wielki niesmak polskich intelektualistów. Kult Miłosierdzia Bożego w formie znanej z Dzienniczka praktykowany jest dziś w całym świecie chrześcijańskim. Dla każdego kto pamięta co stało się w XX wieku to zrozumiałe. Kiedy za 300 lat ktoś będzie pisał historię Kościoła o kulcie Miłosierdzia napisze, tak jak pisze się o wielkich ruchach duchowych przeszłości. Czy historyk wspomni o Janie Pawle II? Kto wie czy nie przede wszystkim jako o tym, który beatyfikował a potem kanonizował  Faustynę (podobnie jak o Honoriuszu III wspomina się głównie przy okazji reguły franciszkanów i dominikanów).   

Wszyscy to wiedzą - powiecie. Skąd problem? Skoro dla współczesnego Kościoła powszechnegoDzienniczek jest jak czymś na miarę O naśladowaniu Chrystusa pseudo Tomasza a Kempis czy pism Katarzyny Sieneńskiej, a kult czymś na miarę devotio moderna, to dlaczego nie wiemy co z tym robić? Dlaczego nie powstają traktaty, sztuki, filmy? Gdzie instytuty, katedry, konferencje, choćby seminaria?

Mamy tu kilka problemów. Część z nich to zwykłe kłopoty proroków w krajach własnych. Owszem w tej sprawie mamy znaczące osiągnięcia. W roli Guliwera w krainie liliputów św. Faustynie towarzyszy przecież św. Jan Paweł II. Dotyczy to zwłaszcza polskiego uniwersytetu i polskiej sztuki – które w zdolności niedostrzegania własnych gigantów ducha są niezrównane. Rzecz zabawna - biorąc pod uwagę fakt, że jednym z rytuałów naszej inteligencji jest właśnie surowa krytyka polskiej powierzchowności.

Od kiedy pamiętam – zwłaszcza w kręgach inteligencji katolickiej  - narzekano na płyciznę polskiej religijności. I co się stało? Swedenborg i Jakub Boehme – są tak ciekawi, a Dzienniczek już nie? A może to problem naszej własnej powierzchowności? Próba, której poddano dumną ze swej przepastnej głębi katolicką inteligencję okazała się zbyt trudna?

Dużą częścią problemu jest z pewnością nasz prowincjonalizm. I to pojęty jako zjawisko duchowe nie geograficzne. Dobrze opisał je Kundera – wyraża się we frazie, że „życie jest gdzie indziej”.  „Tam” warto być, „tam” trzeba należeć, „tamto” warto reprezentować. „Tu” nic ciekawego zdarzyć się nie może. Najlepiej gdyby „tamto” mogło to wstydliwe „tu” wreszcie zastąpić. Z prowincjonalnych kompleksów wywodziłbym niezrozumienie dla tego, co z przymieszką pogardy nazywa się „katolicyzmem ludowym”. Poczucie wyższości ludzi z lepszych chórów wobec zjawisk, które uważa się za ludowe, masowe, powierzchowne. Czy taki właśnie nie wydaje się nam Dzienniczek? Dzieło zakonnicy z drugiego chóru. Czy taki nie jest? Bez cytatów z personalistów, aluzji do fenomenologii, bez śladów neotomizmu i odniesień do wielkiej poezji?

Problem z Faustyną z pewnością przekracza jednak nasze polskie kompleksy i kłopoty. To problem Prawdy z kulturą, Treści z ornamentem, rozsądku z Paradoksem. Dzienniczek, to chrześcijaństwo podane bez przypraw do których przyzwyczajone jest podniebienie człowieka wykształconego. Dziwnie obojętne na dykcje, mody, trendy. Wymaga wysiłku, zmusza do myślenia od początku. Nie rymuje się z poprzednim wersem. Jest trochę jak Biblia dla starożytnych intelektualistów – znajoma i jakimś sensie oczekiwana, a zarazem obca, by nie powiedzieć żenująca, prostacka. Rzecz mówiąc bez ogródek nieznośna - źle napisana, źle skomponowana. Głupia?

Krakowski klasztor. Znajomy pyta wybitnego teologa – jak to jest pisać o historii mistyki i to pisać mieszkając kilka kilometrów od Łagiewnik i nie zająknąć się o Dzienniczku. Uczony jest wyraźnie zakłopotany. „No wie Pan, rzeczywiście. Tylko jak to zrobić?”

Bardzo dobre pytanie.

Dariusz Karłowicz

Źródło: teologiapolityczna.pl