Portal Fronda.pl: We wtorek odbyło się posiedzenie połączalnych komisji sejmowych ws. ratyfikacji konwencji o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet. Ale nie wszyscy obecni na posiedzeniu mogli zabrać głos. Pani czuje, że była kneblowana?

Kaja Godek: Na posiedzenie komisji przyszło wielu działaczy pro life, aktywistów prorodzinnych. Widać było gołym okiem dysproporcje pomiędzy nami a przedstawicielami środowisk feministycznych, których była dosłownie garstka. Już na samym początku przewodniczący Robert Tyszkiewicz powiedział, że po zgłoszeniu wniosków o poprawki (jeden z nich referowała poseł Małgorzata Sadurska, drugi poseł Arkadiusz Mularczyk), pozwoli wypowiedzieć się jednej osobie popierającej konwencję i jednej osobie, przeciwnej konwencji. To ciekawe, bo przecież opinie mogą być różne, a przewodniczący z góry założył, że wystąpi totalna polaryzacja. Niewątpliwie doszło do próby cenzurowania dyskusji. Moim zdaniem, decyzja przewodniczącego była motywowana tym, aby w oczy nie rzucała się przewaga przeciwników konwencji nad jej zwolennikami.

Co zmieniłaby możliwość dania głosu każdemu, kto chciał coś powiedzieć?

Wiele osób chciało się wypowiedzieć, ale nie zostało dopuszczonych do głosu. Przed obradami komisji nikt nas nie poinformował, że taki będzie tryb procedowania poprawek. Gdybyśmy zostali poinformowani, sytuacja byłaby zupełnie inna, bo moglibyśmy na przykład uzgodnić stanowiska. Stanowisko przeciwników konwencji byłoby odczytywane jako głos tych wszystkich środowisk, które sprzeciwiają się przyjęciu dokumentu. Doszło jednak do próby zamykania nam ust. Wypowiedzieć się nie mogli także posłowie obecni na posiedzeniu komisji, którzy chcieli zgłosić swoje uwagi. Miałam wrażenie, że byłam na posiedzeniu, na które przyszli ludzie, ale oni strasznie przeszkadzają swoją obecnością. Wyraźnie było widać, że prezydium komisji nie ma ochoty na wysłuchiwanie społeczeństwa. To mocno niepokojące.

Głosowanie nad ratyfikacją konwencji przesuwa się w czasie o co najmniej dwa tygodnie. Czekamy na wyniki ekspertyzy o zgodności konwencji z Konstytucją RP. „Nie ma już nadziei na konwencję w najbl czasie. PiS wspierany przez część PO zablokował” - napisała na Twitterze Wanda Nowicka.

Cieszy mnie przede wszystkim to, że zostanie zrobiona ekspertyza, dotycząca konstytucyjności zapisów konwencji oraz trybu jej przyjmowania. Wiele osób zwraca uwagę na to, że konwencja wprowadza w Polsce ideologię, która jest sprzeczna z zapisami ustawy zasadniczej, a co więcej – wywróci do góry nogami porządek konstytucyjny. Czekanie na taką ekspertyzę jest dobrym rozwiązaniem. Co ciekawe, zwolennicy konwencji mówią, że została ona ponownie zablokowana. Mam wrażenie, że lewicowi aktywiście mają świadomość tego, że sprawdzenie konstytucyjności może poważnie zagrozić konwencji.

Lewicowe media oburzają się, że posłowie Platformy, ramię w ramię w posłami PiS, zablokowali konwencję. To znaczy, że przeciwników dokumentu przybywa?

Im dłużej trwa dyskusja nad przyjęciem konwencji, tym więcej argumentów przeciw niej pada. Dla jakości debaty publicznej to dobrze, bo można dokładnie przyjrzeć się temu dokumentowi. Wnikliwa jego analiza i nacisk społeczny powoduje, że przeciwników konwencji przybywa. Liczę na to, że znajdzie się tyle osób z elementarną uczciwością intelektualną, że do ratyfikacji nie dojdzie.

Czyli, jakby ujęły feministki, w Polsce przybywa zwolenników przemocy wobec kobiet?

To nieprawda. Konwencja jest tak skonstruowana (co zresztą wyraźnie widać w krajach, które przyjęły do swojego prawodawstwa gender), że powoduje eskalację przemocy. W Polsce ten wskaźnik jest na niskim poziomie w porównaniu do krajów, które fanatycznie realizują tzw. równość płci. Konwencja zawiera zapisy, świadczące o walce z rzeczywistością społeczną. Nie walczy z przemocą, ale wchodzi w bardzo osobiste aspekty życia obywatela, które powinny być regulowane jego własnymi decyzjami. Tak naprawdę konwencja propaguje przemoc. Kiedy słucham feministek, walczących o ratyfikację konwencji, przypomina mi się powiedzenie, że socjaliści dbają o biednych, a najbardziej o to, żeby ich nie zabrakło. Mam wrażenie, że tu jest analogicznie: feministki dbają o ofiary przemocy, a najbardziej o to, żeby ich nie zabrakło. Forsowanie tego dokumentu to tak naprawdę forsowanie rozwiązań siłowych...

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk