Codziennie słyszymy, ile osób w jakim kraju zmarło, a wcześniej lub po śmierci wykryto u nich koronawirusa. Nie możemy jednak usłyszeć, ile było we Włoszech zgonów spowodowanych COVID-19. Zgodnie z tą włoską pragmatyką, gdybym był zarażony koronawirusem, nieważne czy bezobjawowo jak 80 proc., czy z objawami jak 20 proc. chorych i tramwaj albo metro ucięłoby mi głowę, to w statystykach wystąpiłbym jako ofiara pandemii.

 

Oczywiście pandemii według definicji zmienionej przez WHO. I drugie pytanie, na które odpowiedź jest chyba najbardziej strzeżoną tajemnicą: ile osób umiera z innych przyczyn niż koronawirus albo umiera i nie jest nim zakażone? Dopóki nie porównamy śmiertelności powiedzmy z marca tego roku z tym samym okresem roku ubiegłego, kiedy na grypę były chore miliony, a nie tysiąc osób, i zmarło nie 10–15, tylko 10 razy tyle, nie będziemy mogli ocenić sytuacji. Najbardziej dotknięta nieszczęściem Lombardia liczy około 10 mln mieszkańców. Śmiertelność we Włoszech wynosi 10,7 proc., co powinno dawać ponad 100 tys. zgonów rocznie.

I tak mniej więcej jest, gdyż w 2019 roku zmarło w tej prowincji, według oficjalnych statystyk, 99 335 osób (w tym 92 254 powyżej 60. roku życia). Oznacza to przeciętną miesięczną liczbę zgonów 8277. Tak się składa, że ludzie, zwłaszcza starsi, umierają najczęściej na jesieni i właśnie na przedwiośniu, czyli w marcu liczba zgonów powinna przekraczać z pewnością 9 tys. Włosi poinformowali, że w Lombardii między 1 a 22 marca zmarło 3456 osób z koronawirusem. A zatem czy są to zmarli dodatkowi ponad owe 9 tys. zgonów, które musiały nastąpić zgodnie z prawami statystyki?

Jerzy Targalski

jozefdarski.pl