Od dawna jestem przeciwnikiem zapraszania do mediów, a głównie do telewizji, ekspertów i fachowców z różnych specjalizacji i branż - ekonomicznej, finansowej, ochrony zdrowia, edukacji, dbania o przyrodę, hodowli zwierząt, fryzjerstwa damskiego i męskiego, rybołóstwa morskiego  itd., itd.  Jak wiemy, telewizja ma największą siłę oddziaływania na odbiorców. Rzecz polega na tym, że jeśli na antenie telewizyjnej czy radiowej ktoś bliżej interesujący się jakąś dziedziną, ale amatorsko, wypowiada swoje opinie, dziennikarz ma o wiele większe pole manewru. Może podjąć rzuconą rękawicę. Zacząć polemizować z błędnymi ocenami swoich gości, prostować je. W przypadku oczywistych bredni, nawet lekko, ale z elegancją i zgodnie z dobrym smakiem, wykpiwać.  O wiele trudniej przeciwstawić się ekspertowi. Skąd jednak ich zagrożenie, o którym wspomniałem. Bo ludzie im ślepo wierzą. To raz. A dwa, że oni sami są niereformowalni. To nie mój język, żeby mówić „zakute pały”. Wolę raczej – dogmatycy. Co najwyżej – zaślepieni. Faktem jednak jest, że jak sobie wbiją coś do głowy, odrzucają wszelkie rozsądne argumenty, które mogą podważyć ich przekonania.

Nie ma więc z nich żadnego pożytku. Blokują poglądy, jakie zamierza propagować dziennikarz, upowszechniać je.  Nie po to pracuje w mediach, żeby w sposób mechaniczny powielać to, co każdy widzi. Rola dziennikarza polega na twórczym kształtowaniu opinii publicznej zgodnej z wytycznymi, jakie dostaje od swoich przełożonych. Nie przesadzajmy, że musi je otrzymywać wykaligrafowane na kredowym papierze, albo mailową pocztą.  Inteligencja użytkowa dziennikarza wychwytuje intencje swoich przełożonych. Nikt nie musi wykładać mu linii politycznej redakcji czy też opowiadać o sympatiach politycznych jej kierownictwa. Dziennikarz chwyta takie rzeczy nozdrzami. I stara się rzetelnie robić to, za co bierze pieniądze. Lekkoduchy, poszukujący prawdy winni szukać sobie miejsca w innych zawodach.

Nie dawno widziałem rasowego, zaangażowanego dziennikarza w akcji w rozmowie z wybitnym specjalistą zoologii, profesorem jednego z uniwersytetów. Typowym doktrynerem.

- Czy zauważył pan, że nasze krowy są jakieś mniejsze i dają coraz mniej mleka  – rzucił dziennikarz.

- Nie sądzę. Wydaje mi się, że mamy do czynienia z procesem odwrotnym. Polskie krowy przybierają wielkość kanadyjskich olbrzymów. Dlatego właśnie nasze krowy zaczynają być towarem eksportowym do innych krajów w Europie.

- No, ale kozy. Jakieś takie rachityczne...

- Gdzie pan takie widział? Jest akurat przeciwnie. Chcę powiedzieć, że wieś Kozy na Śląsku jest najbardziej rozwijającą się gminą w Polsce. A w ogóle Polska przoduje w hodowli kóz.

- No dobrze, ale podobno ten rząd może doprowadzić do upadku pastwisk dla kóz… - nie dawał za wygraną dziennikarz.

- Panie Jarku, niech pan będzie spokojny. Nie zabraknie dla pana mleka, masła i serów. Mamy jeszcze owce. A pan je pominął. Czyżby pan o nich zapomniał?

Czasami arogancja zaproszonych ekspertów jest niesmaczna.    

Jerzy Jachowicz

Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich

sdp.pl