We wsi Koniuchy na Nowogródczyźnie w czasie II wojny światowej mieszkało kilkuset Polaków. Sprzeciwiali się oni cyklicznym rabunkom i napadom partyzantki komunistycznej. Według źródeł żydowskich, by zastraszyć okoliczną ludność, bojownicy z oddziałów Jacoba Prennera ("Śmierć faszystom") i Shmuela Kaplinsky'ego ("Ku zwycięstwu") tzw. Litewskiej Brygady wymordowali wszystkich mieszkańców Koniuch. Nie oszczędzili starców, kobiet i dzieci. Zabili wszystkich. Napad miał miejsce - według różnych źródeł - w styczniu lub kwietniu 1944 roku. Według autorów polskich, wieś była nieufortyfikowana, zaś chłopi dysponowali zaledwie kilkoma starymi karabinami. Mimo to napad został przedstawiony przez morderców jako „wybitna akcja bojowa". Prawo międzynarodowe pozostawia mieszkańcom możliwość samoobrony. Mordy na dzieciach, starcach, kobietach i nieuzbrojonych mężczyznach traktuje jako zbrodnię ludobójstwa (genocide) www.genocide.pl(link is external)

Zbrodnia dokonana 29 stycznia 1944 roku – masakra dokonana na co najmniej 38 polskich mieszkańcach (mężczyznach, kobietach i dzieciach; najmłodsze miało 2 lata) we wsi Koniuchy (dziś na terenie Litwy, dawniej w II Rzeczypospolitej, w województwie nowogródzkim w powiecie lidzkim) przez partyzantów sowieckich – Rosjan, Litwinów, Żydów. W czasie pogromu we wsi spalono większość domów, oprócz zamordowanych, co najmniej kilkunastu mieszkańców zostało rannych, a przynajmniej jedna osoba z nich zmarła następnie z ran. Przed atakiem wieś zamieszkana była przez około 300 polskich mieszkańców, istniało w niej około 60 zabudowań. Partyzanci sowieccy wcześniej często rekwirowali mieszkańcom wsi żywność, ubrania i bydło, dlatego też tutejsi mieszkańcy powołali niewielki ochotniczy oddział samoobrony. 

W sprawie masakry w Koniuchach prowadzone jest śledztwo IPN, jednakże istnieje bardzo słaba historiografia tamtych dramatycznych wydarzeń. 

Dotychczas ustalono, że napadu dokonały sowieckie oddziały partyzanckie stacjonujące w Puszczy Rudnickiej: „Śmierć faszystom” i „Margirio”, wchodzące w skład Brygady Wileńskiej Litewskiego Sztabu Ruchu Partyzanckiego oraz „Śmierć okupantowi”, wchodzący w skład Brygady Kowieńskiej. Do oddziałów tych należeli Rosjanie i Litwini, większość oddziału „Śmierć okupantowi” tworzyli Żydzi i żołnierze Armii Czerwonej zbiegli z obozów jenieckich. Oddział żydowski liczył 50 ludzi zbiegłych z getta, a oddziały rosyjsko-litewskie około 70 osób. Dowódcami byli Jakub Penner i Samuel Kaplinsky. Według jednego z napastników, Chaima Lazara, celem operacji była zagłada całej ludności łącznie z dziećmi jako przykład służący zastraszeniu reszty wiosek. 

Atak na Koniuchy i wymordowanie w niej ludności cywilnej był największą z szeregu podobnych akcji prowadzonych w latach 1943 i 1944 przez oddziały partyzantki sowieckiej w Puszczy Rudnickiej i Nalibockiej, w tym masakra ludności w miasteczku Naliboki.

W maju 2004 w Koniuchach odsłonięto pomnik pamięci ofiar, zawierający 34 ustalone nazwiska ofiar.

W powojennych opracowaniach, na podstawie m.in. relacji żydowskich uczestników ataku na wieś Koniuchy (np. Izaaka Chaima i Chaima Lazara) często podawano informacje o zamordowaniu wszystkich 300 mieszkańców, a także o walkach z oddziałem niemieckich żołnierzy (w innych źródłach litewskiej policji). Jednak późniejsze opracowania nie potwierdziły obecności Niemców czy policjantów w wiosce, a także zakwestionowały tezę, że zginęli wszyscy mieszkańcy wsi (część z mieszkańców uciekła z masakry i przeżyła wojnę). Informacja stwierdzająca, że wymordowani zostali wszyscy polscy mieszkańcy wsi Koniuchy pojawiała się również w ówczesnych meldunkach struktur Polskiego Państwa Podziemnego.

W puszczy Nalibockiej istniał żydowski oddział partyzancki zwany „Otriada Bielskich” ( braci Bielskich). Pod jego dowództwem oddział osiągnął liczebność prawie 1200 ludzi, w tym wiele kobiet i dzieci. Zgrupowanie braci Bielskich zasilali głównie żydowscy uciekinierzy z likwidowanych okolicznych gett. W partyzanckim obozie, zwanym „Jerozolimą”, panowały trudne warunki bytowe. 

Początkowo oddział był samodzielny, od końca 1942 roku działał pod komendą sowiecką, toczył walki głównie z formacjami Białoruskiej Policji Pomocniczej. Od grudnia 1943 brał także udział w walkach partyzantki sowieckiej ze Zgrupowaniem Stołpce Okręgu Nowogródek AK.

W konfrontacji postaw i celów poszczególnych narodowości wychodzą konflikty. Dla Litwinów, części Białorusinów i Ukraińców AK była organizacją wrogą. My zaś wiemy, czym była litewska SAUGUMA (lit. "Saugumo") i jak krwawą kartę zapisała na Kresach UKRAIŃSKA POWSTAŃCZA ARMIA (UPA). 

Po agresji Niemiec na ZSRS 22 czerwca 1941 roku, na obszarze Litwy powstał tajny Tymczasowy Rząd Litewski, który powołał swoje agendy rządowe. Był wśród nich Departament Bezpieczeństwa Państwowego kierowany przez Vytautasa Reivytisa. W jego skład wchodziło wielu członków tej instytucji jeszcze z czasów niepodległej Litwy. Jednakże po zajęciu kraju przez wojska niemieckie Rząd Tymczasowy został rozwiązany 5 sierpnia. Niemcy zostawili natomiast jego agendy policyjne i bezpieczeństwa wewnętrznego, włączając je w system okupacyjnych władz. Departament Bezpieczeństwa Państwowego został przekształcony w litewską policję bezpieczeństwa (Saugumę), bezpośrednio podporządkowaną Kripo (niemiecka policja kryminalna).

Sauguma ściśle współpracowała z Sipo i SD (Sonderdienst – niemiecka policja pomocnicza), pełniąc różne zadania. Przede wszystkim dostarczała niemieckim strukturom bezpieczeństwa informacje wywiadowcze dotyczące polskiego i komunistycznego ruchu oporu oraz organizacji innych mniejszości narodowych zamieszkujących na obszarze okupowanej Litwy. Jej funkcjonariusze wchodzili także w skład antypartyzanckich jednostek, działających w północnej części Generalnego Gubernatorstwa i na Litwie. Specjalne sekcje (Komunistų-Žydų Skyrius) zwalczały komunistów i prowadziły prześladowania ludności żydowskiej, przygotowując listy proskrypcyjne osób przeznaczonych do eksterminacji. 

Poszukiwały też Żydów zbiegłych z getta, a następnie przekazywały ich Niemcom lub litewskim formacjom kolaboracyjnym, jak np. Ypatingasis būrys (tzw. „strzelcy ponarscy”). Szczególną aktywność przejawiała taka sekcja w okręgu wileńskim, na czele której stał Juozas Bagdonis. Działalność skierowana przeciwko Żydom najbardziej była rozwinięta w II poł. 1941 roku, później na plan pierwszy wysunęła się walka z komunistami i polskim podziemiem, a pod koniec okupacji także z coraz silniejszą sowiecką partyzantką. 

Na to wszystko nakłada się działalność żydowskich grup przetrwania i żydowskiej partyzantki. Była ona szczególnie silna na Kresach Północno-Wschodnich. Sowieci wcielali Żydów w skład swych brygad partyzanckich, traktując ich jak swoją „własność". Z publikacji historyków żydowskich w USA i w ogóle na Zachodzie oraz z bardzo licznych wspomnień wynika jednak, że Żydzi uważali się za partyzantów żydowskich a nie sowieckich. Z ich czynów społeczność żydowska w świecie jest dumna do dzisiaj.

Tak naprawdę nie jest znana dokładna data mordu w Koniuchach dokonanego na miejscowej ludności cywilnej. W Polsce nie prowadzono do 1989 roku żadnych badań tego typu i nie dbano o to także po 1989 r.

Armia Krajowa we wspomnieniach żydowskich (a nawet w opracowaniach naukowych) przedstawiana jest jako organizacja „nazistowska i faszystowska", a określenie „the nazi-AK" chyba już nikogo w nich nie szokuje. Ludność polska tych ziem określana jest językiem rewolucyjnym, jako „biali Polacy".

Ukraińcy (na Kresach Południowo-Wschodnich) mieli Organizację Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i Ukraińską Powstańczą Armię (UPA), a także stworzyli Dywizję SS Hałyczyna i liczne pułki policyjne. Litwini i Białorusini patrzą na to jeszcze inaczej.

Dopiero przez ten pryzmat należy śledzić los polskich Kresów pod okupacją: początkowo sowiecką, następnie niemiecką i ponownie (od 1944 roku) sowiecką.

W kolejnych publikacjach anglojęzycznych, były potwierdzenia popełnionej tam zbrodni. Okazuje się, że już w 1962 roku w księdze pamiątkowej Hrubieszowa zawarte są wspomnienia jednego z żydowskich partyzantów, Israela Weissa, który napisał wprost, że „wioska została całkowicie spalona". Ostatnio powrócił do tych wydarzeń Rich Cohen w popularnej książce „The Avengers", wydanej w Nowym Jorku.

O sprawie okrutnego wymordowania oddziału AK por. Stanisława Burzyńskiego „Kmicica" w sierpniu 1943 roku przez sowiecką brygadę Markowa, jeden z autorów żydowskich podkreślał z chlubą, że w tej brygadzie „służyło wielu żydowskich młodzieńców" i że „żona Markowa była Żydówką”. 

O Koniuchach pisał Isaac Kowalski w swych monumentalnych, kompilacyjnych pracach oraz w pamiętniku o partyzantce żydowskiej, Chaim Lazar i wielu innych.

Najbardziej niezwykłe w tych publikacjach jest to, że zbrodnia - dla której trudno znaleźć odpowiedniki - nie tylko nie została przez tych autorów w jakikolwiek sposób potępiona czy nawet przemilczana (bo trudno przecież uwierzyć, że można chwalić się popełnioną zbrodnią). A jednak oni wprost szczycą się tym, jak jakąś prestiżową akcją przeciwko Niemcom.

Niepojętą rzeczą jest szczycenie się zbrodnią ludobójstwa . Jak to możliwe, że w Stanach Zjednoczonych - państwie demokratycznym - komuś w ogóle może przyjść do głowy coś takiego?

Decydują o tym przede wszystkim fałszywe stereotypy: Polacy byli źli, bo nie pomagali Żydom, a Żydzi przecież potrzebowali pomocy. Prawda jest taka, że żadna chyba inna społeczność nie pomagała tak Żydom, jak Polacy. Udowodnił to ostatnio historyk Gunnar S. Paulsson na podstawie dogłębnych studiów o Żydach ukrywających się w Warszawie. Oczywiście, nie wszyscy pomagali. Byli bowiem i „szmalcownicy", i degeneraci, rabujący i mordujący Żydów dla zysku. Ale ci sami ludzie mordowali i rabowali Polaków, a działo się to w tym samym czasie. Jeśli zaś Żydzi w miarę często padali ofiarą degeneratów (a każda wojna i okupacja sprzyja ich aktywności) to przede wszystkim, choć nie zawsze, dlatego, że byli bardziej bezbronni.

Znane są też przykłady, że Żydzi padali ofiarą innych Żydów (także dla zysku), a rola policji żydowskiej, czy żydowskich konfidentów to także rzecz haniebna. 

Tę haniebną postawę żydowskich kolaborantów opisali już precyzyjnie wielcy żydowscy historycy, jak patron Żydowskiego Instytutu Historycznego Emanuel Ringelblum, czy o Judenratach (Judenrat - Żydowska Rada Starszych – forma sprawowania władzy przez przywódców żydowskich nad skupiskami żydowskimi (getta) wprowadzona przez Niemców w 1939 roku) - Hannah Arendt z pochodzenia Niemka pochodzenia żydowskiego, uważana za najsłynniejszą żydowską myślicielkę XX wieku. Nikt ich jednak nie nazwie... antysemitami.

Pamiętając o tym kontekście można zrozumieć, że pacyfikacja polskiej wsi, w której „partyzanci" zamordowali - według wspomnień - aż 300 osób, w tym kobiety i dzieci, może być ukazywana jako „akcja bojowa", jako kara wymierzona „polskim faszystom". A tym można się szczycić…

http://niepoprawni.pl/blog/7324/bacznosc-jarmulki-z-glow

Kiedy w Jedwabnem potomek sowieckiego pułkownika NKWD Stolzmana już z polskim nazwiskiem Kwaśniewski zdejmował jarmułkę z głowy , przepraszał naród żydowski za to co stało się we wsi Jedwabne . Człowiek ten pochodzenia żydowskiego , przepraszał Żydów w imieniu Polaków.

Kiedy mijają kolejne rocznice zbrodni band żydowskich na obywatelach Polskich , żadna jarmułka , nigdzie i nigdy z żadnej nawet najmądrzejszej głowy nie została zdjęta w ramach przeprosin.

29 Stycznia przypada kolejna rocznica krwawego mordu na Polakach . Mordu którego dokonali Żydzi na Polakach w Koniuchach.

Aktem bestialstwa jest rzeź popełniona przez partyzantów Rosjan, Litwinów i Żydów na mieszkańcach we wsi Koniuchy 29 stycznia 1944 roku. Owa wieś leżała na skraju Puszczy Rudnickiej, która była siedliskiem partyzantki składającej się z Rosjan, Litwinów i Żydów.

Oddziałami żydowskimi, służącymi sowietom, kierowali Jacob Prenner ("Śmierć faszystom"), Awrasz Rasel ("Walka"), Szmuel Kaplinski ("Ku Zwycięstwu") i Abba Kowner ("Mściciele").

Wszystkie one tworzyły tzw. „Brygadę Żydowską” pod wodzą Abby Kownera. 

Paru żydowskich partyzantów otwarcie chlubiło się swoimi zbrodniami w książkach opublikowanych w Stanach Zjednoczonych.

Chaim Lazar opisywał w książce "Destruction and Resistance" (New York, Schengold Publisher, 1985, s. 174-175):

"Pewnego wieczoru stu dwudziestu partyzantów ze wszystkich obozów, uzbrojonych w najlepszą broń, wyruszyło w kierunku wsi. Było wśród nich około 50 Żydów, przewodzonych przez Jacoba Prennera. O północy przybyli oni na koniec wsi i zajęli odpowiednie pozycje. Rozkaz nakazywał, aby nie darować nikomu życia. Nawet zwierzęta domowe miały być wybite, a cała własność zniszczona... Sygnał dano tuż przed świtem. W ciągu niewielu minut okrążono wieś z trzech stron. Z czwartej była rzeka i jedyny most, który znajdował się w rękach partyzantów. Partyzanci, z zawczasu przygotowanymi pochodniami palili domy, stajnie i spichlerze, gęsto ostrzeliwując siedliska ludzkie... Półnadzy chłopi wyskakiwali przez okna i usiłowali szukać drogi ratunku. Ale zewsząd czekały na nich śmiertelne pociski. Wielu wskakiwało do rzeki i płynęło nią ku drugiemu brzegowi, ale i ich również spotkał taki sam los. Zadanie wykonano w krótkim czasie. Sześćdziesiąt gospodarstw chłopskich, w których mieszkało około 300 osób, zniszczono. Nie uratował się nikt".

Isaac Kowalski pisał: "Nasz oddział otrzymał rozkaz, aby zniszczyć wszystko, co się rusza i zamienić wieś w popioły. Dokładnie o ustalonej godzinie i minucie wszyscy partyzanci z czterech stron wsi otworzyli ogień z karabinów ręcznych i maszynowych, strzelając kulami zapalającymi w zabudowania wioski. Tym sposobem dachy gospodarstw zaczęły się palić (...) Gdy później przemaszerowaliśmy przez Koniuchy (...) był to jak gdyby przemarsz przez cmentarz" (I. Kowalski "A Secret Press in Nazi Europe. The Story of a Jewish United Partisan Organization", New York, Central Guide Publication, 1969, s. 333-334. Zob. także I. Kowalski, wybór i redakcja "Anthology on Armed Jewish Resistance, 1939-1945" t. IV, New York 1991, Jewish Combatants Publishers House, s. 390-391). 

O rzezi polskich mieszkańców w Koniuchach pisze inny autor żydowski Rich Cohen w książce pod tytułem "Mściciele" ("The Avengers"): "Koniuchy były wioską o zakurzonych drogach i osiadłych w ziemi, nie pomalowanych domach” (...).

[koniec_strony]

Partyzanci (...) zaatakowali Koniuchy od strony pól, a słońce świeciło im w plecy. (...) Partyzanci wrzucili granaty na dachy, a w domach wystrzeliły płomienie. Chłopi wybiegali drzwiami i biegli drogą. Partyzanci ich gonili strzelając do mężczyzn, kobiet i dzieci. (...) Setki chłopów zginęły w ogniu krzyżowym" (R. Cohen "The Avengers", New York, Alfred A. Knopf, 2000, s. 145).

W napadzie na wieś uczestniczyli partyzanci z oddziałów J. Prennera ("Śmierć faszystom") i Szmuela Kaplinskiego ("Ku zwycięstwu"), ponadto Zalman Wyłożny, który służył w oddziale "Śmierć faszystom". Stwierdził on, że "cała wieś została puszczona z dymem, a mieszkańcy wymordowani" (J. Gołota "Losy Żydów ostrołęckich w czasie II wojny światowej"; "Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego", nr 187 /1998/, s. 32).

Autor powoływał się na zeznania Z. Wyłożnego (Yad Vashem 1503-80-1). Sprawcy rzezi Polaków we wsi Koniuchy uzasadniali tę masakrę całej wioski tym, że była to wieś "reakcyjna". Wśród wymordowanych "reakcjonistów" była m.in. 1,5-roczna N. Molisówna, 4-letnia Marysia Tubisówna. Wśród zamordowanych były całe rodziny, np. Zygmunt Bandalewicz (8 lat), Mieczysław Bandalewicz (9 lat), Stanisław Bandalewicz (45 lat), Józef Bandalewicz (54 lata), Stefania Bandalewiczowa (48 lat).

Naoczny świadek wydarzeń Edward Tubin opisywał: "Nie było różnicy, kogo złapali, to wszystkich bili. Nawet kobietę jedną, uciekała tam w las ku cmentarzu, to nie strzelali, ale kamieniem zabili, kamieniem w głowę. Jak mamę zabili, to może z 8 kul po piersiach puścili” (...).

(…)Wojtkiewicza żona była w ciąży i był chłopak, nie miał nawet 2 latek. Zabili ją, a chłopak został żywy. Przynieśli słomę, na nią rzucili, zapalili. Temu chłopaczkowi nogi poopalało - paluszki jemu odpadły. Przeżył pod tą matką. Jak zapalili, to tylko nogi mu się spaliły. Było strasznie, było strasznie, nie przepuścili nikomu"(...)”.

Z relacji osoby, która zdołała się ukryć w czasie napadu, słyszał, iż wieś podpalono z obu stron, a potem strzelano do uciekających ludzi. Z zeznań wynika, iż część ofiar, zwłaszcza osoby stare i schorowane, zginęła, spalona we własnych domach. Natomiast do części mieszkańców, którzy starali się uciekać, strzelano. Żydowscy mordercy chcieli ukarać mieszkańców wsi, która chciała się bronić przed ciągłymi niszczącymi ją do cna rabunkami. Polscy chłopi zorganizowali jednostkę "samoobrony", aby ochronić wieś przed ciągłym rekwirowaniem żywności i grabieżą. Wieś w tym czasie nie miała już dosłownie środków do życia.

Zbiegli z gett i obozów niemieckich do lasów Żydzi tworzyli "oddziały partyzanckie", czyli mówiąc otwarcie żydowskie bandy, które zazwyczaj nie walczyły z Niemcami, lecz z polskimi chłopami, mordując ich i rabując.
Oskar Pinkus w książce "The House of Ashes" (Cleveland, USA) pisze o kilku takich bandach żydowskich na Podlasiu, utrzymujących się z grabieży okolicznych wiosek, także historyk Holocaustu w okupowanej przez Niemców Polsce Emanuel Ringelblum (patron Żydowskiego Instytutu Historycznego) pisze, że grupy takie "z bronią w ręku wywalczają sobie prawo do życia".

Często jednak owa "walka" była walką z polskim, zazwyczaj biednym chłopem, ograbianym przy tym ciągle przez Niemców. Byt to zwykły rozbój, chociaż z konieczności. Chłopi broniąc się przed rabunkiem chleba, kawałka słoniny czy pierzyny organizowali "straże wiejskie", które Ringelblum ostro potępia ("Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej", Warszawa 1988), nie chcąc zrozumieć sytuacji w jakiej znajdowali się chłopi polscy podczas okupacji niemieckiej.

Także Martin Gilbert w książce "The Holocaust. The Jewish Tragedy" (Glasgow 1987) potępia likwidację przez polskie podziemie w 1943 roku takiej żydowskiej bandy w lasach wyszkowskich, dowodzonej przez Mordechaja Grobasa.

Polacy jednak nie mogli tolerować bandytyzmu skierowanego przeciwko polskim chłopom. Ostatecznie polski bandytyzm też był tępiony. Czy żydowski bandytyzm, kierowany przeciwko Polakom i na terenie Polski, miał być tolerowany przez polskie podziemie tylko dlatego, że bandytami byli Żydzi skazani przez hitleryzm na Zagładę? Bohaterska i cenna dla Aliantów walka 350 tysięcy żołnierzy Armii Krajowej z Niemcami podczas okupacji Polski jest znana nie tylko polskim historykom II wojny światowej.

Tymczasem były partyzant żydowski Yitzchok Perlow w swej polakożerczej książce "The Partizaner" (New York-London 1969) pisze jakoby ich oddział walczył z oddziałami Armii Krajowej, wybijał wziętych do niewoli żołnierzy Armii Krajowej naganami w tył głowy, dobijał rannych. Rzekomo raz w piwnicy dworu wybili granatami dowódcę oddziału AK i jego trzech żołnierzy. Jeśli to wszystko prawda, to partyzantka żydowska nie walczyła z Niemcami, lecz z Armią Krajową i Polakami, bowiem Perlow chwali się także paleniem polskich wiosek. Żydowska partyzantka komunistyczna działająca na terenach polskich podczas wojny dokonywała więc także czystek etniczno-politycznych.

Podajmy jeden przykład. W okolicy Drohiczyna i Siemiatycz ukrywało się podczas okupacji niemieckiej sporo grup żydowskich. Były one na ogół uzbrojone, utrzymywały się z napadów rabunkowych, utrzymywały też sporadyczne kontakty z sowieckimi grupami wywiadowczymi.

Zbrodni na Polakach dokonywały bandy dowodzone przez Hersza Szebesa czy niejakich braci Grudów. Pierwsza z nich nocą z 30 na 31 marca 1944 roku dokonała zbrodni na rodzinach Wilińskich i Siemieniuków w kolonii Czartajew. Banda Szebesa (tak zwała tę grupę okoliczna ludność i nazwa ta utrwaliła się po dziś dzień) zamordowała wówczas, przy pomocy siekier i noży, siedem osób: Jana Siemieniuka z żoną Stanisławą, ich 3-letnie dziecko, a także Stanisława Wilińskiego i jego żonę Marię z synami - Adamem i Janem. Stanisława Siemieniuk była w zaawansowanej ciąży - nienarodzone dziecko było więc ósmą ofiarą. Sprawcy zrabowali cały dorobek zamordowanych (który załadowali na wozy, byli zatem dobrze przygotowani do "akcji"), a ich domostwa spalili.

Okoliczna ludność wspomina jeszcze podobne zdarzenia, mające miejsce w Miłkowicach i Tonkielach.

Grupy żydowskie nie zaprzestały podobnej działalności także już pod "władzą ludową". Nocą z 5 na 6 grudnia 1944 roku grupa żydów z bandy Grudów (ukrywających się podczas okupacji niemieckiej w okolicach Sieniewic i Kłyzówki) napadła na domostwo Maksymiuków z kolonii Miłkowice Maćki. Zginęli wówczas: Michalina i Stanisław Maksymiukowie, 11-letni Marian Bojara i trzy kobiety (prawdopodobnie uchodziły "zza Buga"), nocujące u Maksymiuków. Jakby sprawcom było mało, jeszcze tej samej nocy napadli na rodzinę Jarockich we wsi Kłyzówka. Tu zginęły: Halina i Maria Jarockie, uratowały się natomiast Maria i Felicja, które były ciężko ranne, ale udawały, że nie żyją. Ich dom również został obrabowany i spalony. Warto wspomnieć, że podczas okupacji niemieckiej Jaroccy ukrywali rodzinę żydowską z Drohiczyna.

"Raport sytuacyjny i wywiadowczo-polityczny nr 11 za miesiąc grudzień 1944 roku" Komendy Okręgu Białystok Armii Krajowej opisuje postawy drohiczyńskich Żydów w bardzo dla nich niepochlebnym świetle: "Należy zaznaczyć, że Żydzi prawie wszyscy wysługują się Sowietom. Całe szczęście, że jest ich niewielu. Ze szpitali (gniazdo żydowskie) usunięto wszystkich lekarzy Polaków. Chorzy leżą bez pościeli. Protekcja i przekupstwo. W dniu 8 listopada z inicjatywy żyda dr. Horbacewicza i ex-Volksdeutschki Toleczkowej - urządzono bal na cześć partyzantów sowieckich". Takie informacje - o współpracy Żydów z NKWD i sowieckimi strukturami władzy (podobnie jak w okresie 1939-1941), są w polskich dokumentach powszechne.

Przytoczony powyżej "Raport" nie pozostawia żadnych wątpliwości: "Żydzi współpracują z NKWD i prawie wszyscy posiadali broń krótką. Szpiegowali ludność miejscową i przyjezdną. W Drohiczynie Sowieci zabili przypadkowo Żyda. Żydzi sądząc, że to Polacy, zamordowali w odwecie 9 Polaków". Takich rzeczy nie usprawiedliwia nic. Nawet, gdyby ten "przypadkowy" Żyd zginął z polskiej ręki. 

Po pierwsze Żydzi nie mieli prawa wymierzać na ślepo własnej "sprawiedliwości". Ale posiadali legalnie broń. Pamiętajmy, że Polacy wówczas za jej przechowywanie zagrożeni byli karą śmierci. Po drugie, cieszyli się bezgranicznym zaufaniem Sowietów (widocznie były ku temu odpowiednie powody, ci bowiem nie byli naiwni i nie obdarzali swym zaufaniem kogokolwiek, w dodatku za nic). Po trzecie, takie zbrodnie nie były ścigane i karane, zresztą - kto wówczas miałby odwagę wystąpić z oskarżeniem?

Mordów i rabunków dokonywały też żydowskie lub kierowane przez żydów bandy wchodzące w skład Gwardii Ludowej. Jednym z pierwszych przypadków takich akcji był napad na Drzewicę. Późnym zimowym wieczorem 20 stycznia 1943 roku weszła do Drzewicy grupa "Lwy" dowodzona przez Izraela Ajzenmana ps. "Lew" i zamordowała siedem osób. Kilkanaście innych, które były na liście, zdołało ujść z życiem.

Żydzi swoje ofiary torturowali, kłuli bagnetami w brzuch i genitalia, w końcu dobijali strzałem w tył czaszki - wzorem z Katynia. Głowy i twarze zabitych miażdżono na dodatek kolbami.

Życie stracili wówczas: August Kobylański, współwłaściciel miejscowej fabryczki "Gerlacha" (działacz konspiracyjnego Stronnictwa Narodowego i żołnierz NOW-AK), aptekarz Stanisław Makomaski, żołnierze NSZ: Józef Staszewski, Edward, Stanisław i Józef Suskiewiczowie oraz Józef Pierściński. Egzekucji dokonywano strzałami w głowy z bardzo bliskiej odległości, świadkowie mówią, że niektórym rozbijano głowy kolbami, dla oszczędności amunicji. Gwardziści poszukiwali również usilnie kilkunastu innych osób (m.in. księdza Józefa Pawlika, Mariana Klaty, Mariana i Wacława Suskiewiczów), ale ich na szczęście nie zastali, bo wtedy ofiar byłoby znacznie więcej.

Sprawcy na miejscu rozrzucili ulotki, w których ujawniali swe korzenie ideologiczne i przynależność organizacyjną. Mord miał podłoże nie tylko polityczne, albowiem gwardziści dokonali rutynowego przy takich "akcjach" rabunku wszystkiego, co wydało im się wartościowe, z fabryczną kasą na czele, ale też nie pogardzili rzeczami osobistymi i ubraniami zamordowanych. W jednym z rozliczeń po tej zbrodni czytamy: 3.300 zł w gotówce, futro, obrączka, jedno futro damskie, płaszcz męski, burka, 2 zegarki. Otrzymano 25.I.43. Trzy dni po "akcji" w rozkazie dziennym Ajzenman zanotował: "wyrażam moje uznanie dla oddziału GL "Lwy" za przeprowadzone czyszczenie terenu".

Do żydowskich dowódców "partyzanckich" w GL i poza nią należeli oprócz Ajzenmana tacy bandyci jak pułkownik Ignacy Robb-Rosenfarb "Narbutt", dowódca GL w regionie kieleckim; pułkownik Robert Satanowski - dowódca zgrupowania partyzanckiego "Jeszcze Polska nie zginęła" w Lubelskiem, po wojnie był komendantem Szkoły Oficerskiej Marynarki Wojennej na Oksywiu.

Zwalczał tam podziemie narodowe oraz oddziały BCh i AK. Rozkazy i zrzuty broni otrzymywał wyłącznie od Sowietów, był agentem sowieckiego wywiadu wojskowego; major Menasze Matywiecki - członek Sztabu Głównego GL; Aleksander Skotnicki "Zemsta" i Jechiel Grynszpan - na Lubelszczyźnie; Jekiel Brewerman - dowódca oddziału "Bartosz Głowacki"; kapitan Lucyna Herz; August Lange ("Stach"), Gustaw Alef (Bolkowiak), "Szymon" (NN).

Żydowskie bandy początkowo współpracowały z GL, następnie często wchodziły w jej skład. Dotyczyło to grup następujących: oddziału "Chłód" Jechiela Grynszpana, oddziału "Emilia Plater" Samuela Jegiera, oddziału "Kozietulski" Mieczysława Grubera, oddziału "Berek Joselewicz" Forsta, oddziału "Zygmunt" Zalmana Fajnsztata, oddziału "Iskra" Lejba Birmana, oddziału "Mordechaj Anielewicz" Adama Szwarcfusa, Mordechaja Growasa i Ignaca Podolskiego. Bandyci z białostockiego getta utworzyli oddział "Forojs" ("Naprzód"), podporządkowany sowietom. Niektóre bandy działały zupełnie niezależnie, jak banda Abrahama Amsterdama.

Na polskich Kresach sytuacja wyglądała następująco. W lasach białoruskich powstawały grupy żydowskich uciekinierów i byłych żołnierzy Armii Czerwonej. Żydzi z getta mińskiego stanowili znaczną liczbę oddziałów partyzanckich, takich jak oddziały Kutuzowa, Budionnego, Frunze, Parkomenko, 25-lecia Republiki Białoruskiej, Nr 106 Szolema Zorina i Nr 406.

W Brygadzie Lenina w okolicach Baranowicz - 202 z 695 bandytów i dowódców było Żydami - w oddziale "Wpiered" - 106 z 579 - w oddziale Czkałowa - 239 z 1140 - i w oddziale "Postęp" - 48 z 126. Żydzi stanowili więcej niż 1/3 partyzantów w rejonie Lidy. Banda Zorina liczyła 800 Żydów. W lasach nalibockich 3 tysiące z 20 tysięcy partyzantów było Żydami, wielu w funkcjach dowódczych. Niekompletne dane mówią o 150 żydowskich dowódcach, szefach sztabów i komisarzach brygad i oddziałów.

Niechęć polskiego społeczeństwa wobec Żydów miała wiele powodów, nie tylko bandytyzm. Wiązanie się z wrogami i sprowadzanie na cywilów niemieckiego odwetu również to powodowały. Powstawały grupy samoobrony przed tym bandytyzmem, z tego powodu Polacy byli i są nadal postrzegani przez Żydów jako antysemici i kolaboranci nazistowscy. Jak wyglądało życie nieszczęsnych ofiar niech posłuży chyba najbardziej znany przykład obozu bandytów Tuwii Bielskiego w lesie nalibockim:

W jednym z raportów Bielski podawał, iż udało mu się zgromadzić (czytaj zrabować Słowianom) 200 ton ziemniaków, 3 tony kapusty, 5 ton buraków, 5 ton zboża, 3 tony mięsa i tonę kiełbasy. Jeden z bandytów przyznał, że wysyłano nawet żywność do Moskwy!!!

Jednym z bardziej znanych po wojnie przywódców żydowskich w Polsce był Hersz Smolar. W czasie wojny bandyta w latach 1943-1944. W niektórych życiorysach podawał, że był członkiem Sztabu Zjednoczenia Partyzanckiego w południowej zonie Puszczy Białowieskiej. W rzeczywistości działał na terenie Puszczy Nalibockiej i w jej okolicach, a przekłamanie nie było świadome. Po prostu absolwent Sowieckiego Uniwersytetu w Moskwie nie znał w ogóle geografii. Dlatego też Puszcza Białowieska mogła mu się mylić z odległą o setki kilometrów Puszczą Nalibocką. Ukrywało się tam bardzo wielu Żydów i Sowieci usiłowali zrobić z nich swych partyzantów.

Smolar otrzymał stopień wojskowy lejtnanta i pod ps. "Jefim" został redaktorem naczelnym pięciu "gazet partyzanckich" wydawanych w języku rosyjskim i jidysz. Pisał później o sobie wprawdzie, że był uczestnikiem większej ilości bojów z hitlerowcami, ale trudno ustalić jakiekolwiek konkrety. Więcej informacji dostarcza z tego okresu wspomnienie Anatola Wertheima o żydowskiej partyzantce "na Białorusi". Wertheim był szefem sztabu oddziału Szolema Zorina, zwanego "Oddziałem nr 106 Iwienieckiego Centrum Rejonowego".

Cóż to byli za partyzanci? Wertheim tak opisuje ich życie: "jedzenia było pod dostatkiem, a nawet gromadziły się zapasy. Jeszcze w dniu połączenia się z Armią Czerwoną wyciągnęliśmy z jeziora kilkaset zatopionych worków z mąką (...). Nadwyżki jedzenia posyłaliśmy nawet do Moskwy. Raz w tygodniu lądował na polowym lotnisku w puszczy samolot: przywoził gazety i materiały propagandowe, a zabierał z powrotem samogon, słoninę i kiełbasy naszego własnego wyrobu". Jedzenia zatem nie brakowało, "zdobywano" je bowiem nie w niemieckich garnizonach i składach (bo to wymagałoby walki zbrojnej), ale w okolicznych polskich wsiach, uznanych w myśl komunistycznej propagandy za "współpracujące z Niemcami"! Były to wsie, współpracujące z Armią Krajową.

Wertheim dalej pisze: "Z powodu pijaństwa wydarzały się w oddziałach nieodwracalne tragedie - zbrojne konflikty, strzelaniny... Oddział Zorina był często odwiedzany przez lejtnanta Hersza Smolara z racji jego obowiązków propagandzisty. Nie wiemy, o czym on pisał w "partyzanckich" gazetkach, ale raczej nie o tym, że "chleba" (nieźle obłożonego smakołykami) i wódki nie brakowało naszym żydowskim ofiarom Holokaustu."

Nie wiemy praktycznie nic o faktycznej działalności zbrojnej "partyzantów" sowiecko-żydowskich w Puszczy Nalibockiej. Wertheim też nie podaje bliższych szczegółów, poza jednym - dotyczącym codziennego życia w obozie: "Najweselsze wizyty spędzałem z Zorinem. Nasz komendant był bardzo kochliwy, za moich czasów miał już drugą czy trzecią żonę w oddziale, ale uważał, że to wcale nie dosyć. Codziennie rano zasiadał do stołu w towarzystwie aktualnej żony Geni. Pod stołem stała przygotowana zawczasu kadź z samogonem, który Zorin czerpał filiżanką: Wtedy pojawiała się kucharka sztabu Ethel i, głęboko patrząc szefowi w oczy, pytała go z przejęciem, czego sobie życzy na śniadanie. Zorin przesuwał czapkę w tył, drapał się przez chwilę w głowę i zamawiał zawsze takie samo "menu": „twarożek ze śmietanką na zakąskę, kawałeczek śledzia i kiełbasę naszego własnego wyrobu".

Nic dziwnego, że okoliczna ludność nienawidziła takich partyzantów, tym bardziej że posłusznie wykonywali oni polecenia sowieckich przełożonych. Wszak wrogiem dla nich byli nie tylko Niemcy (zresztą ci byli zbyt silni, aby ich zaczepiali mieszkańcy leśnych obozów z Puszczy Nalibockiej), lecz także miejscowe oddziały AK.

Polskie podziemie z niepokojem i goryczą obserwowało wydarzenia na Kresach. W jednym z raportów Delegatury Rządu można przeczytać: "Na terenie Nowogródczyzny Niemcy panują tylko nad ważniejszymi ośrodkami, węzłami kolejowymi, liniami kolejowymi biegnącymi ku wschodowi. (...) Teren, dokąd Niemcy nie docierają, a zwłaszcza Puszcza Nalibocka, jest siedliskiem przeważnie sowieckich oddziałów dywersyjnych. Są one dobrze uzbrojone w broń ręczną i maszynową. (...)

Najbardziej dają się we znaki, zwłaszcza w odniesieniu do ludności polskiej, tzw. oddziały rodzinne (siemiejnyje), składające się wyłącznie z Żydów i Żydówek w sile 2-ch batalionów".

Do czego jeszcze służyła im broń? Zorin, jak już wiemy, był bardzo kochliwy. Poza zdobywaniem żywności i produktów do pędzenia samogonu, broń mogła też służyć do... No właśnie. Była argumentem rozstrzygającym w takich sytuacjach, jakie opisuje Wertheim: "[Zorin] po śniadaniu, jeżeli był w dobrym humorze i nie miał akurat nic lepszego do roboty, wzywał mnie do siebie i proponował: „Nu dawaj, naczalnik sztaba, pajedziom żenitsia”! Na "ożenek" jechaliśmy zazwyczaj do jakiejś odległej wsi, gdzie Zorin miał z góry upatrzoną dziewuchę. Zajeżdżaliśmy z fasonem - pod eskortą przynajmniej trzydziestu konnych. Nasz watażka zwracał się wprost do ojca wybranki, oznajmiając mu, że właśnie ma zamiar ożenić się z jego córką. Partyzantom w ogóle trudno było odmówić, a co dopiero takiemu komendantowi jak Zorin! Dla większego efektu wyciągał z kieszeni skórzany woreczek, wysypywał z niego na stół "świnki", czyli złote carskie ruble, i bawił się nimi niby od niechcenia, dając do zrozumienia, że nie tylko z niego potężny komendant, ale też nie byle jaki bogacz! Ślub ciągnął się przez dwa, trzy dni, aż Zorin decydował, że pora wracać do oddziału i Geni - przynajmniej do czasu następnego ożenku".

Hersz Smolar za działalność w tej partyzantce otrzymał liczne komunistyczne odznaczenia: Krzyż Grunwaldu III klasy, Krzyż Partyzancki, order "Sztandaru Pracy" II klasy oraz Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski i Krzyż Walecznych!!! Po wojnie był przez wiele lat prominentem w Polsce Ludowej.

O sytuacji na Wileńszczyźnie polskie podziemie donosiło: "Żydzi dogorywają w ostatnich strzępach getta, wybijani są również w lasach Wileńszczyzny - w dużym stopniu skutkiem błędów własnych, mordów dokonywanych na ludności chrześcijańskiej - zarówno przez Niemców i Litwinow, jak i przez oddziały polskie, które muszą bronić ludność przed bandyckim terrorem różnych band ".

W lutym 1944 roku utworzony został w ZSRS z inicjatywy Centralnego Biura Komunistów Polskich Polski Sztab Partyzancki. Żydowscy komuniści nie ufali bowiem krajowym Polakom i dążyli do likwidacji wszelkich przejawów "nacjonalizmu" w kraju, dążąc do podporządkowania sobie krajowców lub ich eliminacji. Na czele PSzP stał Aleksander Zawadzki, faktycznie kierował nim jego zastępca, radziecki pułkownik S.O. Pritycki. Działał od kwietnia do października 1944 w składzie Armii Polskiej w ZSRR, później podporządkowany Naczelnemu Dowództwu WP. Podlegały mu m.in. Polski Samodzielny Batalion Specjalny (zalążek Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego), środki łączności i zaopatrzenia oraz jednostki partyzanckie działające na obszarze okupacji niemieckiej, dotychczas podporządkowane dowództwu sowieckiej partyzantki.

PSBS składał się z ludzi wielu narodowości, natomiast kadra była pochodzenia w większości żydowskiego. Stanowili ją m.in. dowódca H. Toruńczyk, jego zastępca J. Puertas, L. Rubinstein, J. Kratko, H. Lfeiman, Józef Krakowski i Zygmunt Gutman. W jego skład wchodzili działacze i dywersanci z byłej KPP, KPZU, KPZB ( Komunistyczna Partia Polski, Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy, Komunistyczna Partia Zachodniej Białorusi).

Głównym zadaniem batalionu była fizyczna likwidacja polskiego podziemia niepodległościowego na ziemiach zajmowanych przez Armię Czerwoną. Swą działalność batalion rozpoczął w lipcu 1944 roku. Po przerzuceniu na ziemie polskie został podporządkowany resortowi bezpieki.

PSzP organizował, szkolił i przerzucał na tereny okupowane grupy rozpoznawczo-dywersyjne. W połowie 1944 brygady partyzanckie PSzP (ok. 2 tys. osób) walczyły na Lubelszczyźnie i Kielecczyźnie (nie podporządkowały się dowództwu AL). Oddziały te, podporządkowane politycznie żydowskim komunistom z CKPB, przeznaczone były do zwalczania opozycji wewnętrznej, zarówno niepodległościowej, jak i ewentualnie komunistycznej, gdyby przejawiać zaczęła odchylenie narodowe.

Zalążki oddziałów powstawały na wschodnich ziemiach polskich, na długo przed powołaniem Sztabu. Kadra rekrutowała się ze sprawdzonych komunistów różnych narodowości. Brygady te powstawały na bazie oddziałów sowieckich i dopiero potem były z nich wydzielane. Członkowie ich przysięgali na wierność Stalinowi i ZSRS. Po wejściu Armii Czerwonej były rozformowywane, a ich członkowie przechodzili do służb bezpieczeństwa lub armii.

Dzisiaj ci pospolici zbrodniarze wojenni. również ich potomkowie zgodnie z postanowieniami „okrągłego stołu” stanowią polską rację stanu.

Aleksander Szumański

Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/2218/pogrom-polakow-w-nalibokach-i-koniuchach