Eryk Łażewski, Fronda.pl: Dziś obchodzimy 75 rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Jest Pan autorem książki „Dzieje Kościoła katolickiego w Polsce (1944-1989)”. I właśnie o sytuację Kościoła w Polsce, w Warszawie 1944 roku, zwłaszcza zaś – oczywiście - podczas Powstania Warszawskiego, chciałbym się Pana zapytać.

Prof. Jan Żaryn, historyk, senator RP: No tak, to temat – rzeka, ponieważ z jednej strony, trzeba powtarzać, i to wielokrotnie, że Kościół katolicki (szczególnie rzymskokatolicki) został dotknięty agresywną polityką okupantów: zarówno niemieckiego jak i sowieckiego, skierowaną wobec Polski i Polaków. Miarą tej opresywności była śmierć około dwóch tysięcy ośmiuset kapłanów (zarówno zakonnych, jak i diecezjalnych). Także sióstr zakonnych. To przekładało się na ponad dwadzieścia procent ówczesnego stanu duchowieństwa (biorąc pod uwagę rok 1945). I oczywiście wśród tych kapłanów znajdujemy ofiary, które ginęły – można powiedzieć – od początku (od września, października 1939 roku). Choćby tam na północy: zbrodnia ponarska, „zbrodnia pomorska” - jak dzisiaj to historycy nazywają - jest tego przykładem. Tam, już ginęli kapłani diecezji chełmińskiej. Ponad dwustu zostało zamordowanych po wybuchu drugiej wojny światowej. To jest jednak pewne „osiągnięcie”.

A właśnie Powstanie Warszawskie, gdzie z kolei kapłani stali się zarówno wspierającymi wojsko (Armię Krajową) jako kapelani wojskowi, jak i wspierającymi ludność cywilną, która została dotknięta tak samo, jak powstańcy, nawałnicą niemieckiej artylerii, bombardowaniem, całą gehenną zmagań w ciągu tych sześćdziesięciu trzech dni insurekcji. I wśród tych kapłanów oczywiście można wymienić bardzo wielu; wspaniałe postacie, poczynają od dziekana duszpasterstwa Armii Krajowej, czyli księdza pułkownika Tadeusza Jachimowskiego, który zginął zamordowany na Woli wśród tych innych, ponad pięćdziesięciu tysięcy zamordowanych w dzielnicach zachodnich Stolicy w pierwszym tygodniu Powstania. Oczywiście, ojciec Tomasz Rostworowski – jezuita ze Starego Miasta, jeden z najbardziej bohaterskich kapelanów wojskowych. Zasłynął między innymi też tym koncertem, który wykonał (bodaj szóstego sierpnia) przy zbiegu Miodowej i Senatorskiej, grając zabronioną w czasie okupacji Etiudę Rewolucyjną Fryderyka Chopina. To także ci błogosławieni księża zamordowani, jak ojciec Michał Czartoryski – dominikanin, ksiądz Józef Stanek. Kapłani, którzy dla Niemców byli takim przykładem heroizmu, bycia z najbardziej potrzebującymi wówczas wsparcia, czyli bądź z rannymi ciężko, bądź z cywilami, którzy poszukiwali tego wsparcia duszpasterskiego.

Także znane jest powszechnie zdjęcie kapłana – biskupa, odprawiającego Mszę Świętą na jednym z podwórek warszawskich. Te Msze Święte, a oczywiście również śluby i pogrzeby, to jeden z takich codziennych wizerunków ulicy i domów powstańczych. Ów biskup, który odprawiał Mszę Świętą w Warszawie to biskup Stanisław Adamski – biskup katowicki, który znalazł się w Stolicy, wypędzony zresztą przez Niemców ze swojej diecezji. I stąd mógł wspierać ludność cywilną Powstania.

Rozumiem. Mówił Pan o księżach, a chciałem się zapytać o wiernych. Czy prawdą jest, że podczas Powstania religijność ludności Warszawy wydatnie wzrosła?

Jest takie (oczywiście zresztą słuszne) zdanie powszechne, że im bardziej człowiek zaczyna rozumieć, że może stracić życie, tym bliższy staje się mu kontakt z Panem Bogiem, i z tą wizją spotkania z Nim. I oczywiście nie ominęło to także zbiorowości Polaków-katolików w Warszawie. Przede wszystkim, mamy liczne przykłady wspomnień kapelanów wojskowych: czy tych, o których wspominałem; czy też tych, o których jeszcze nie wspomniałem, jak ksiądz Jan Zieja, czy „Bobola” [ksiądz Wacław Nikodem Karłowicz], a więc jeden z kapłanów, który zasłynął wyniesieniem z palącej się katedry świętojańskiej figury krzyża z Chrystusa z kaplicy Baryczków. Ten pobyt kapłanów wśród - z jednej strony rannych, a z drugiej strony wśród ludności właśnie cywilnej – był wynikiem stałej potrzeby ich obecności. Kapłan stawał się w jakiejś mierze nieodzownym, bardzo istotnym elementem tej powstańczej rzeczywistości. Tego strachu także, przed „kamiennym niebem”, i przed możliwością utraty życia w wyniku nalotu. Także właśnie w piwnicach; tak gdzie należało się chronić, a jednocześnie te piwnice były zagrożeniem życia.

A teraz kolejne pytanie: są opinie, że Powstanie Warszawskie poniosło klęskę nie z powodów militarnych, ale dlatego, że zabrakło modlitwy, do której wzywała Warszawę choćby Matka Boża przez wizjonerki z Siekierek. Czy można więc powiedzieć, że tej modlitwy, religijności i oddania się Bogu w Warszawie lat wojny było , mimo wszystko o wiele za mało? Zwłaszcza, że wiadomo, iż w czasach okupacji szerzyły się spirytyzm i wróżbiarstwo.

No oczywiście, można różne tezy stawiać, badając zachowania ludności cywilnej. Mamy przecież przykłady, szczególnie po piątym września, kiedy zgasło nad miastem światło, gdy Niemcy zdobyli elektrownię, i to morale ludności cywilnej zaczęło się kruszyć. I bez wątpienia także powstańcy zaczęli odczuwać dodatkowy dyskomfort. Ze względu na ten w ludności cywilnej co i raz to ujawniający się syndrom niechęci do nich, czy żalu, czy pretensji, za wybuch Powstania.

Niemniej jednak, dominującym obrazem jest bardziej obraz tego człowieka – Polaka, modlącego się przy kapliczkach na podwórku. I ta modlitwa wydaje się, że była jednak zdecydowanie bardziej widoczna i bardziej doceniana przez cywilną ludność Warszawy, jako metoda na przezwyciężenie lęku, strachu i niechęci, i obawy o własne życie, i pretensji do wszystkich dookoła, czyli i do dowództwa Armii Krajowej, ale także do Sowietów, do rządu polskiego na uchodźstwie, że nie pomaga. Bo taka była także wizja ludności cywilnej. To szczególnie do Sowietów była coraz bardziej, z dnia na dzień, powszechna niechęć, jako do tych, którzy mieli przynieść pomoc, a zamilkli nagle w momencie wybuchu Powstania.

Mamy jednak także świadectwa. Ja konkretnie – jako również Senator z ziemi dookoła Warszawy (z tych „obwarzanków warszawskich”, z tych powiatów „obwarzankowych”) - mam takie relacje, jak choćby z Sienik – majątku moich dziadków i moich rodziców (także wujostwa), gdzie została w pamięci (w pamiętnikach) zawarta taka oczywiście wielozdaniowa relacja, wielozdaniowy opis, ale ja to Panu podam w jednym zdaniu: codziennie, praktycznie od piątego, szóstego sierpnia do października, przychodzili do tego dworu kolejni uciekinierzy z Warszawy i wszyscy byli w tym dworze przyjmowani. Mimo, że był to bardzo mały dwór, bardzo dużo było w nim ludzi, ale kolejne pięćdziesiąt osób zostało pomieszczone w tych właśnie tygodniach powstańczych. I podobnie zachowywali się ludzie na przestrzeni od Warszawy do Żyrardowa. Siostry zakonne w różnych domach przyjmowały także uciekinierów. Ta powszechna solidarność jest również pewnym objawem takiego miłosiernego kontaktu z rzeczywistym Chrystusem, który jest w każdym z nas, w każdym z ludzi potrzebujących.

Dziękuję za wywiad.