Ta historia może dla wielu być zaskoczeniem. Ale nie ma wątpliwości, że naprawdę niewiele brakowało, by Cristiano Ronaldo nigdy się nie narodził. Jego ojciec był alkoholikiem, który zapił się na śmierć, matka funkcjonowała na lekach i ostateczni wychowywał się bez niej. A on sam był niechcianym dzieckiem, które jego matka próbowała domowymi sposobami usunąć. Ostatecznie się jej to nie udało, a jako że aborcja była w roku 1984 w Portugalii niedostępna, to chłopiec – co przyznaje jego matka – mógł się narodzić. Gdyby było inaczej wszystko wskazuje na to, że Ronaldo nigdy by się nie urodził.

I jest niestety niezwykle prawdopodobne, że obecnie – także w Portugalii, tak jak w wielu innych krajach zachodnich – dzieci w podobnej sytuacji jak  jego – są zwyczajnie abortowane. Ilu wielkich talentów sportowych, ilu naukowców, odkrywców, wspaniałych kapłanów czy choćby niezwykłych menadżerów (sklepikarzy i muzyków) się w ten sposób pozbywamy trudno zliczyć. Są ich miliony (pięćdziesiąt milionów rocznie, średnio statystycznie rzecz biorąc, bo tyle aborcji się wykonuje). I każdy z nich jest osobnym światem. Kimś, kto nie tylko mógł coś wnieść do historii świata (także tego w skali mikro), ale również, kto mógł mieć własne dzieci, które mogły zmienić losy świata, a może tylko dać życie kolejnym osobom. I dopiero uświadomienie sobie tego pokazuje w obliczu jakiej hekatomby stoimy, co dzieje się na naszych oczach. Ile światów musi jeszcze zginąć, ile okazji, szans musimy stracić, by wreszcie otrząsnąć się z aborcjonizmu?

Tomasz P. Terlikowski