"Czy Sylwek [Sylwester Latkowski, redaktor naczelny "Wprost" - przyp. red.] myśli o sobie, że ktoś go zrobił spowiednikiem narodu? Aniołem zemsty? Polską mutacją irańskiej czy saudyjskiej obyczajowej policji?" - pyta publicyta w felietonie zamieszczonym na swojej stronie internetowej. Dodaje, że "z warsztatowego punktu widzenia tekst o Durczoku to nieogarniona bieda z nędzą". "Z dziennikarstwem śledczym ma on tyle wspólnego, co serial o Kiepskich z filmami Kurosawy. Niewiarygodni informatorzy. Poza nimi nie ma źródeł (bo mnie uczono, że powinny być co najmniej dwa), nie ma nazwisk, nie ma faktów. Nie ma nic, poza próbą dowiedzenia, że kolega Durczok w życiu jest babiarzem i perwersem" - pisze.

Hołownia zastanawia się dalej, czy treści opublikowane przez tygodnik są materiałem dla prokuratora czy spowiednika. "To fascynujące, że ci, którzy (chociażby przy okazji sporów o in vitro) walili ludzi po łbach tezami, że żyjemy w świeckim państwie i że obowiązuje nas prawo stanowione, a nie prawo Boże, dziś linczują człowieka za to, że nie przestrzega dekalogu, a nie za to że złamał ustawę" - zauważa, dodając, że póki co "Wprost" nie pokazał przestępstwa, ale czyjeś "moralne ekskrementy".

Zdaniem publicysty tygodnik wiedział, że nie ma dowodów winy Durczoka, więc "wypuścił tę okładkę, by go osłabić, i by ktoś, kto rzeczywiście może na niego coś mieć, nie bał się już konsekwencji i kopnął leżącego".

Hołownia podkreśla przy tym, że "między nim a Durczokiem nigdy nie było chemii", bo "ciężko się rozmawia z facetami, którzy za wszelką cenę muszą światu dowieść, jak bardzo kipią maczyzmem". Mimo to zaznacza, że "za przestępcę zacznie go uważać, gdy ktoś wreszcie oskarży go o coś z podniesionym czołem". "On przedstawi swoją wersję, a później wypowie się o tym sąd" - podkreśla.

All/Stacja7.pl