W miniony piątek Franciszek wydał dekret, w którym ogłosił św. Ireneusza z Lyonu Doktorem Kościoła. Zgodnie z jego treścią św. Ireneusz ma zyskać tytuł „Doktora Jedności”, ze względu na to, że „stanowił duchowy i teologiczny most pomiędzy wschodnimi i zachodnimi chrześcijanami”, a jego imię „wyraża pokój, który pochodzi od Pana i prowadzi do pojednania, integrując na nowo jedność”.

„Dlatego, że co nieco sposób myślenia Ireneusza znam, ogłoszenie go Doktorem Kościoła i przydanie mu tytułu „Nauczyciela Jedności” właśnie przez Franciszka, jest w moich oczach dość zaskakujące” – pisze na łamach „Christianitas” religioznawca Tomasz Dekert.

Dekert zauważa, że św. Ireneusz „uważał naukę heretyków za śmiercionośną”. I pisze dalej: „Nie wiemy dokładnie, co miał na myśli Franciszek, ogłaszając św. Ireneusza „Doktorem Jedności” poza tym, że widzi w nim „most” między Wschodem i Zachodem. Faktycznie nim był, wręcz w sposób fizyczny, pochodził bowiem z Azji Mniejszej, a działał i zmarł (prawdopodobnie, na temat jego śmierci nic pewnego nie wiemy) w rzymskiej Galii. Tylko, że trudno chyba, aby był to jedyny powód nadania mu takiego właśnie tytułu. Z całą pewnością nie da się z Ireneusza zrobić patrona jedności pragmatycznej, do której dochodzi się przez przekroczenie istotowych różnic doktrynalnych i – co ważniejsze – zawieszenie czy wręcz odrzucenie pytania o to, która wiara jest wiarą ortodoksyjną i apostolską. To ostatnie podejście nie ma nic wspólnego z myślą Ireneusza, wiele za to z „fałszywym irenizmem”, o którym soborowy Dekret o ekumenizmie Unitatis Redintegratio mówi, że „nic nie jest tak obce ekumenizmowi” jak właśnie on, „przynosi [bowiem] szkodę czystości nauki katolickiej i przyciemnia jej właściwy i pewny sens”.

„Nawet pamiętając o wszystkich nieprzebranych różnicach dzielących sytuację liturgii chrześcijańskiej II wieku od naszej, trzeba stwierdzić, że postawa i myśl Ireneusza w zestawieniu z ostatnimi posunięciami Franciszka i jego gwardii w stosunku do własnej, rzymskiej tradycji liturgicznej, nie zostawiają na tych ostatnich suchej nitki” – uważa Dekert.

„Z powyższego porównania wyłania się obraz cokolwiek paradoksalny. Oto Franciszek – Papież, który w dziedzinie doktryny jest skłonny dążyć do „różnorodności”, a w dziedzinie własnej tradycji liturgicznej prowadzi politykę ustanawiania jedności przez docelową bezwzględną uniformizację – ogłosił Doktorem Kościoła świętego, którego poglądy i aktywność w odniesieniu do tych spraw można potraktować jako antytezy jego własnych. Czy wie co robi? Być może tak. Być może nie. A być może to w ogóle nie ma znaczenia i stawianie pytań o logikę, świadomość czy niesprzeczność w posunięciach Franciszka jest zwyczajnie chybione. Trudno czasem opędzić się od wrażenia, że tak właśnie jest i że ten stan mentalnego rozbicia jest po prostu emblematem tego pontyfikatu” – konstatuje współpracownik Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

 

ren/christianitas.org