Do kliniki w Los Angeles nie przychodzą ludzie niepłodni, ale w większości ci, którzy chcą mieć dziecko z konkretnymi parametrami. Oprócz braku chorób i innych defektów, domagają się wybranej płci.

Jedną z najbardziej znanych klinik in vitro, reklamowanych w telewizjach ABC, NBC czy CNN jest Fertility Institutes (FI): http://www.fertility-docs.com/, opisana również przez proaborcyjną Marę Hvistendahl w „Unanatural Selection. Choosing Boys Over Girls, and the Consequences of a World Full of Men”. Hvistendahl pisze, że 70% klientów tej właśnie kliniki udaje się tam dlatego, że chce złożyć zamówienie na dziewczynkę. W jej budynku dominuje kolor różowy, nawet pracownicy laboratorium noszą kitle w kolorze fuksji. Dzięki preimplantacyjnej diagnozie genetycznej zamawiający córeczkę mają szansę, aby pokoik swojego dziecka móc także wystroić w jakimś tonie różowym. Na swojej stronie internetowej placówka podaje, że nawet więcej niż szansę, bo pewność jest prawie 100 %. Do kalifornijskich placówek rozrodu udają się nie tylko Amerykanie, ale przyjeżdżają do niej również bogaci klienci z Wielkiej Brytanii, Australii, Chin i Indii.

Zamówienie na dziewczynkę

Jak wyjaśnia Hvistendahl, po pobraniu od kobiety komórki jajowej, po jej zapłodnieniu i podziale komórkowym, z embrionów (czyli malutkich ludzi) pobiera się jedną komórkę i bada w kierunku defektów, niepełnosprawności i skłonności do chorób, a także ustala płeć. Możliwość ustalania tej ostatniej właściwości, która może być przyczyną zniszczenia embrionu (malutkiego człowieka), nie jest wcale bardzo rzadka. Według sondażu przeprowadzonego w klinikach in vitro, 42% z nich umożliwia swoim klientom testowanie płci.

Aby osiągnąć podobny efekt, można skorzystać z innej metody: MicroSort, opracowanej dla zwierząt hodowlanych i opłaconej przez amerykański Departament Rolnictwa. Polega na oddzieleniu w wirówce plemników z chromosomem X i Y (odpowiedzialnych za płeć żeńską i męską) zanim zostaną one użyte do zapłodnienia na szkle (te pierwsze są cięższe, bo zawierają więcej materiału genetycznego). Teoretycznie metoda może być użyta bez in vitro, jest przez to dużo tańsza, ale ma niższą skuteczność niż preimplantacyjna diagnoza genetyczna.

Trzecia metoda ustalania płci próbowała już podbić rynek wymagających potencjalnych rodziców bez potrzeby udawania się do klinik rozrodu. Był to zestaw za 275 dolarów do domowego użytku o nazwie Baby Gender Mentor, wprowadzony na rynek w 2005 r. przez firmę Acu-Gen Biolab, reklamowany jako 99,99% skuteczny w ustalaniu płci w 5 tygodniowej ciąży (u pięciotygodniowych ludzi). Spotkał się on ze sceptycznym przyjęciem w środowisku naukowym. Jak wyjaśnia Hvistendahl, miał on polegać na analizowaniu nadesłanej krwi pobranej z palca kobiety, która miała zawierać DNA dziecka w laboratorium firmy i ustaleniu jego płci. W 2006 r. w wyniku pozwu zbiorowego rozczarowanych błędnymi wynikami klientów, którzy również nie otrzymali 200% zwrotu kosztów gwarantowanych przez firmę w razie pomyłki, Acu-Gen Biolab zbankrutowała. Testy genetyczne są oczywiście nadal modyfikowane, a ich zasięg rażenia coraz większy.

„Przycinanie drzewa genealogicznego”

Początkowo kilkukomórkowe organizmy ludzkie poddawane były preimplantacyjnej diagnozie genetycznej dla wykrycia zespołu Downa, innych wad genetycznych, hemofilii czy mukowiscydozy. Dziś szuka się genów uważanych za odpowiedzialne za choroby ujawniające się w późniejszym życiu, np. raka piersi, jelita grubego czy chorobę Alzheimera. Zwolennicy tej eugeniki w nowej odsłonie nazywają to „przycinaniem drzewa genealogicznego”. W latach 90-tych, kiedy pojawiła się teoria (w którą dziś już chyba nikt nie wierzy), że za homoseksualizm odpowiedzialny jest gen, jeden ze znanych brytyjskich homoseksualistów Quentin Crisp, uważający homoseksualizm za „straszną chorobę”, powiedział „the Times”, że doradzałby rodzicom „abortowanie takiego płodu”. Twórcy testów chcą iść coraz dalej. Jak podała Hvistedahl, klinika in vitro Fertility Institutes zareklamowała się w 2009 r., że będzie oferowała selekcje koloru oczu, włosów i skóry. W kolejce już czeka jako następny do wykrycia gen otyłości, a niektórzy twierdzą, że będzie mogła być również badana inteligencja. Testować można przecież wszystko, zaś wyniki można różnie interpretować. Na wszystko znajdzie się popyt, szczególnie, gdy znajdą się ludzie gotowi dany produkt rozreklamować.

Błędne przewidywania genetyków

A takich nie brakuje. Również wielu genetyków niestety nie przejmuje się zbytnio konsekwencjami takiej reklamy, a różnorakie zagrożenia bagatelizuje. Mark Hugues, który jako jeden z pierwszych stosował preimplantacyjną diagnozę genetyczną w USA, nie wierzył, że ludzie mogą chodzić do klinik in vitro z tak błahych powodów jak płeć. On i jemu podobni sądzili, że normalni ludzie mając do wyboru „uciążliwą pewność” tej diagnozy i „przyjemną nieprzewidywalność seksu”, po prostu wybiorą seks. Jakże mylili się w swoich przewidywaniach. W polskich mediach również pojawiają się opinie, że poczęcie dziecka w in vitro jest jakoby lepsze, bo czystsze, bo nie wiąże się z fizycznym zespoleniem dwóch osób. In vitro staje się metodą produkcji dzieci, i wcale nie tylko dla tych z problemem z płodnością. Nie da się ukryć, że kobiety poddają się uciążliwym i nieprzyjemnym kuracjom hormonalnym potrzebnym do stymulowania owulacji, płacą sute rachunki od 12-18 tys. dol. za in vitro, które tylko w 30-40%  kończy się urodzeniem żywego dziecka w sytuacji, gdy kobiety nie są niepłodne. Jak podaje Hvistendahl, od 25-30 % Amerykanów powiedziało, że skorzystałoby z techniki selekcjonowania płci, gdyby była bardziej dostępna i mniej inwazyjna. Skąd to wszystko się bierze i jak roznosi po całym świecie?

Jak to się zaczęło?

Selekcja płci (głównie zabijanie dziewczynek) zadebiutowała oczywiście w aborcji. I to dość dawno temu, bo w 1955 r., zaś jej pionierami byli Duńczycy. Aborcyjne lobby kontroli populacji dyskutowało o niej w latach 60 i 70, nie wiedząc jeszcze, czy preferowaną metodą będzie aborcja, selekcja embrionów czy sortowanie spermy. W latach 80-tych o chińskich aborcjach ze względu na płeć pisał „New York Times”. Nikogo to specjalnie nie zainteresowało, podobnie zresztą jak dzisiaj. Co więcej, lobby kontroli populacji uważało ją za świetną metodę eliminowania dziewczynek, które w przyszłości mogłyby stać się matkami, a więc podwójnie skuteczną w ograniczaniu liczby ludności na świecie. W USA selekcja płciowa w aborcji została już dawno zaakceptowana przez wielu ekspertów: bioetyków, socjologów i lekarzy. Jak pisze Hvistendahl, w dużej mierze z powodu polityki aborcyjnej, związanej z prawem do prywatności, w oparciu którego aborcję zalegalizowano. Przeciw zabijaniu dziewczynek w łonach matek nie walczą nawet feministki, gdyż wiedzą, że łączyłoby się to z wprowadzeniem całkowitego jej zakazu. Feministkom i całemu światu „postępu w rozrodzie” nie wypada również krytykować tych, którzy korzystają z niego w klinikach in vitro i wybierają czasem chłopców (w Azji i Europie Zachodniej), albo dziewczynki (USA). Oni realizują przecież tylko lansowane w mediach tzw. „prawo wyboru”: albo w przypadku embrionu żyjącego poza organizmem matki, albo w jej łonie.

„Balansowanie rodziny” i „racjonalne planowanie”

Choć co najmniej 37 krajów zakazało- jak to nazywa Hvistendahl: „niemedycznej selekcji płci”, egzekwowanie tego prawa w prywatnych klinikach za zamkniętymi drzwiami jest ignorowane, a przez władze tolerowane. Pewnie niektórzy „oświeceni ludzie Zachodu” myślą, że Chińczycy są seksistami, bo wolą chłopców, albo że w Indiach abortując dziewczynki, dyskryminuje się kobiety. Człowiek Zachodu tego oczywiście nie robi. On za to „balansuje rodzinę”. Takiego terminu używa się właśnie na stronie internetowej klinki z Kentucky: (www//chooseagender.com). Inni określają to prawem do tej samej liczby synów i córek (z reguły po jednym).

Jak podaje Hvistendahl, autorzy poradnika „Guarantee the Sex of Your Child” piszą za to o bólu odczuwanym przez matki, którym nie udało się urodzić dziecka właściwej płci. Według nich ten ból jest czymś więcej niż emocjonalnym lękiem. To podobno „genderowe rozczarowanie (?)”, czy raczej „rozczarowanie płcią” („gender disappointment”), a „pragnienie tego, co kryje się w ich sercach może przerodzić się w prawdziwy ból fizyczny”. Niektórzy (artykuł w „Elle”) sugerują nawet, że może doprowadzić do depresji.

Każdy chce dzisiaj uniknąć bólu, rozczarowania i depresji. A niektórzy nawet takich dylematów nie mają. Chcą po prostu „racjonalnie zaplanować swoją rodzinę.” Wśród powodów, dla których kobiety decydują się na cierpienia in vitro aby wyprodukować dziewczynkę wymienia się chęć organizowania przyjęć dla córki w stylu balu dla księżniczki, kupowanie różowych sukienek, torebek, chodzenie na lekcje baletu, wspólne zakupy ubrań. Kobiety wierzą, że córki będą miały lepsze wyniki w szkole, będą sprawiały mniej problemów wychowawczych i będą bardziej spokojne. Inne chcą mieć lepsze relacje z dzieckiem i wychować je na silne kobiety (dla lesbijek i homoseksualistów wybór płci jest często – jak pisze Hvistendahl „bardziej złożony, ale nadal ważny”.) Innymi słowy- chcą cech anatomicznych i związanego z nimi stereotypowego zachowania. Co na to feministki?

Matka Polka eugeniczka?

Jak powiedział jeden z bohaterów noweli „Na jasnym brzegu” Henryka Sienkiewicza „człowiek zaczyna się od barona”. Niektóre białe, prawie 40-letnie bogate kobiety w USA myślą podobnie i nie są szczególnym wyjątkiem. A że baroni niezbyt pasują do rzeczywistości USA, one powiedziałyby raczej, że człowiek zaczyna się od księżniczki (takiej różowej Barbie), bogatej i pięknej blond dziewczynki w diademie, różowej sukience, absolutnie bez żadnych chorób. W USA jedno na 100 rodzących się dzieci zostało poczętych in vitro i proporcje te z roku na rok wzrastają. Jak będzie w Polsce? Już wiadomo, że rodzime feministki ciężko pracują, aby znienawidzony przez nie model ofiarnej Matki-Polski zastąpiły eugeniczki XXI w. 

Natalia Dueholm