Zdaniem minister edukacji powrót do rozpoczynania obowiązkowej nauki w szkołach w wieku siedmiu lat "wywołałby ogromne perturbacje organizacyjne" w systemie oświaty: w jednym roku nie byłoby w ogóle klasy pierwszej w szkole podstawowej, gimnazjum, ponadgimnazjalnej i na studiach. Pracę miałoby stracić co najmniej kilkanaście tysięcy nauczycieli.

- Polityk powiedział, że będziemy mieć straszne kłopoty, jeśli Polacy zdecydują, że to oni będą mieli możliwość decydowania, w jakim wieku ich dziecko pójdzie do szkoły - ironizował Dziedziczak.

Zauważył, że "dużo lepsze jest to, gdy decyduje rodzic, który zna swoje dziecko". - Teraz przepisy wprowadzone przez koalicję PO-PSL mówią, że to urzędnik wie lepiej, co z dzieckiem powinno być. Nawet w PRL dzieci mogły pójść w wieku 7 lat do szkół. W PRL było więcej wolności w polityce posyłania dzieci do szkół niż w tej chwili za koalicji PO-PSL - zaznaczył.

Ocenił, że szkoły nie są najlepiej przygotowane na przyjęcie 6-latków. - W demokracji suwerenem jest naród, niech Polacy zdecydują, co będzie z ich dziećmi - podkreślił.

 

MT/TVN24.pl