Czytałam dokument „O wyzwaniach bioetycznych, przed którymi stoi współczesny człowiek”, jaki w ostatnią środę opublikowała Konferencja Episkopatu Polski. Spokojne, wyważone stanowisko opracowane przez zespół bioetyków stało się jednak, jeśli wierzyć słowom pani Agnieszki Ziółkowskiej, katalizatorem podjętej przez kobietę decyzji o apostazji.

Pierwsza Polka poczęta metodą in vitro dopatrzyła się bowiem w dokumencie oznak nienawiści i stygmatyzacji dzieci urodzonych w wyniku sztucznego zapłodnienia. Mam nieodparte wrażenie, że czytałam zupełnie inny tekst niż pani Agnieszka. Bo ja widzę podstawową różnicę pomiędzy stwierdzeniem, że jakaś metoda sama w sobie jest złem, a odżegnaniem od czci i wiary człowieka, który z niej skorzystał. Nie można zatem postawić znaku równości pomiędzy nazwaniem in vitro metodą moralnie złą i sprzeczną z etyką i nauczaniem Kościoła a rzekomym nienawidzeniem dzieci, które dzięki niej się poczęły.

Z dostrzeganiem tej różnicy zdają się jednak mieć problem zarówno dorosłe dzieci poczęte metodą in vitro, jak i zwolennicy sztucznego zapłodnienia wśród dziennikarzy. I czegokolwiek w tej sprawie nie powiedziałby episkopat, to i tak zostanie to sprowadzone do tezy, że Kościół nienawidzi dzieci z probówki.

A ja naprawdę nigdy nie spotkałam się z oznakami rzekomej nienawiści. Nie słyszałam, aby jakiś ksiądz odmówił dziecku poczętemu na szkle chrztu albo komunii. Zwykle jest raczej tak, że rodzice rzadko kiedy rozgłaszają publicznie, że dziecko zostało poczęte dzięki in vitro, informacja ta pozostaje co najwyżej w gronie najbliższej rodziny i znajomych. Zastanawiam się więc, o jakiej „dyskryminacji ze względu na poczęcie” mówi pani Ziółkowska. Być może to sama pani Agnieszka ma problem z tym, że czuje się gorsza, bo na przykład nie jest traktowana jak złoty cielec, a jej rodzice wychwalani pod niebiosa za swoją postępowość. Odbijając jej piłeczkę, mogłabym powiedzieć, że to ja czuję się dyskryminowana słowami mamy pani Ziółkowskiej, która na Facebooku córki obwieściła, że dzieci z in vitro to jedyne dzieci, o których ze 100-procentową pewnością można powiedzieć, że nie są dziełem przypadku („wpadki”), nie poczęły się wyrachowania, ale z miłości rodziców.

Czyli jednym słowem, dzieci poczęte naturalnie, tak jak ja i miliony Polaków są... a.) dziełem przypadku („wpadki”), b.) efektem wyrachowania rodziców, c.) jedno i drugie. Przyznam szczerze, logika powalająca na kolana. Jedyne, co można by w tej chwili dodać, to chyba tylko to, że bardzo często dzieci z in vitro wcale nie są „owocem wielkiej miłości”, ale niestety efektem ślepego egoizmu, który popycha zdesperowanych rodziców do produkowania nadprogramowych zarodków, które najzwyczajniej w świecie są później zamrażane albo niszczone.... Ale przecież nie będziemy licytować się na to, kto z większej miłości został poczęty...

A że pani Ziółkowska zamierza dokonać apostazji? Jej prawo, naprawdę nikt jej w Kościele nie będzie na siłę trzymał. Skoro doświadcza ze strony księży nienawiści(naprawdę, prosiłabym choć o jeden rzetelny dowód zanim zacznie się głosić, że tezy episkopatu nadają się do prokuratury), to być może z większą miłością potraktują ją zwolennicy in vitro...

Marta Brzezińska