ŚWIADECTWO OFIARY ŚWIADKÓW JEHOWYCH

Siostra pani CORDELIER, będąc świadkiem Jehowy, nieustannie mówi o swojej religii. Jest przekonana, że gdyby tego nie robiła, nie weszłaby do raju. Skutki jej działalności okazują się fatalne.

W kwietniu 198.. roku świadkowie Jehowy zaczynają studium biblijne w naszym domu. Przyszli do nas za radą mojej strony, która jest świadkiem Jehowy od kilku lat.

Od co najmniej trzech lat moja siostra bez przerwy opowiada nam o swojej religii. Musi to nieustannie robić, żeby wejść do „raju”.

Wszyscy świadkowie Jehowy (głosiciele i kierownicy studium biblijnego), w tym Ludwik, Starszy zboru, który będzie prowadził nasze studium, aby sprzedać swoją religię, doktrynę, odwołują się do Biblii. Robią to w celu, aby uznano za prawdziwe to, co głoszą; stosują przy tym typowo handlowe metody, których uczą się przez większość czasu w trakcie swoich zebrań. Przedstawiają wersety biblijne w taki sposób, że jakakolwiek odpowiedź nie może być inna niż twierdząca.

Wielu Starszych [autor. tzw. guru, czyli zwierzchnicy poszczególnych zborów], spośród tych, z którymi się zetknęłam, posiada wykształcenie wyższe. Ich poziom intelektualny powinien ich wynosić na odpowiedzialne stanowiska zawodowe w tym, co nazywają życiem świeckim. Tymczasem w większości przypadków są to nie doszli szefowie o niezaspokojonej potrzebie autorytetu i przywództwa. W zborze mają władzę średnio nad setką adeptów. Starszy, nadzorca-przewodniczący miasta, ma pod sobą kilka zborów… Całe to środowisko znajduje się pod absolutną władzą i dyktatem tych ludzi. Jakiekolwiek myślenie jest wyrugowane. Starszy przemówił, trzeba go słuchać. W naszym konkretnym przypadku M. D. decyduje, że zamiast jednej godziny studium tygodniowo, będziemy mieli dwie. Wyczuł mój dystans. Zresztą jest prawdopodobnie dobrze poinformowany o moim braku zainteresowania indoktrynacją i mojej niekiedy zbijającej z tropu logice.

Mija około trzech miesięcy. Zbliżają się wakacje. M. D. uprzedza nas, że nie będzie go przez trzy tygodnie/ Super! Odpoczniemy sobie! Niestety, przewidział na zastępstwo człowieka słabo wykształconego. Ten jest przygotowany przez organizację, mówi zupełnie jak z kasety magnetofonowej, prawdziwy robot mechaniczny.

W czasie, w którym mają miejsce opisywane wydarzenia, jestem od jedenastu lat pracownikiem administracji publicznej. Na moim stanowisku spotykam się z różnymi przypadkami życiowymi; cierpienie, choroby, śmierć… nieszczęścia przychodzą same, nikt o nie nie zabiega. Nieszczęścia, nad którymi świadkowie Jehowy chcieliby mi zabronić się pochylać.

Sekciarze próbują mnie przekonać, że osoby spoza organizacji cierpią, bo należą do świata szatana. Obcowanie z nimi przez kilka miesięcy pozwoliło mi zrozumieć, że są ludźmi o twardym i nieczułym sercu, lub że przerobiono ich na takich, że nie mają współczucia dla „ludzi ze świata”, jak sami o nich mówią. Po jakimś czasie zdałam sobie też sprawę z tego, że są równie twardzi i nieczuli dla siebie, a nawet dla swych dzieci… Oto jeden z wielu przykładów.

Pewnego dnia wyjaśniam M. D., że biorę udział w zbiórce organizowanej na rzecz ofiar trzęsienia ziemi. Na co on mi odpowiada, że lepiej byłoby, gdybym przeznaczyła darowiznę dla Towarzystwa Strażnica, na rozwój dzieła głoszenia, dodając, że pomaganie obcym ludziom jest podpieraniem świata szatana; włączeniem się w jego służbę i pomaganiem mu i jego sługom w przedłużaniu ich pobytu na ziemi.

Im dłużej będzie panował,

tym później lud wybrany przez Jehowę posiądzie ziemie

W ten sposób dowiaduje się o planach zakrojonych na szeroką skalę. Są naprawdę bezlitośni. Mniejsza o cierpiących, nawet dzieci, byleby tylko pieniądze napływały do kasyWatch Tower. Od tamtego dnia uważam ich za niebezpiecznych fanatyków. Nic u nich nie odpowiada wyobrażeniu, jakie mam o miłości,  którą każdy chrześcijanin powinien okazywać bliźniemu.

W końcu tego roku urodził się nam synek, mieliśmy już jedno sześcioletnie dziecko. Odsunęłam się od zboru i dobrze mi to robi. Udaje mi się nawet utrzymywać z nimi stosunki, dopóki nie przychodzi im do głowy indoktrynować mnie wbrew mojej woli.

Niestety inaczej reaguje mój mąż. Sekciarze już dawno przekonali go, by wziął udział w ich prawie czterodniowym zgromadzeniu. Od tamtego dnia nie jest już taki jak dawniej. Na domiar złego nasza mała Galle była tam razem z nim. Sama się na to zgodziłam, jeszcze wtedy nie wiedziałam, jakie to pociąga za sobą skutki.

Przeprowadziliśmy wtedy rozmowę… Każdy miał postępować według własnego uznania, bo wiara w Boga nie może być nikomu narzucona; dla mnie to jest niezupełnie problem wiary, ale zgodziłam się… Dla naszej córki nie było to zbyt niebezpieczne, bo w soboty rano, kiedy ojciec studiował, chodziła do szkoły. Później mój mąż zaczął uczyć ją w niedzielę i zaproponował jej, żeby chodziła z nim do sali…

Sala Królestwa, czyli maszynka odmóżdżania

Jestem przekonana, że Marek zda sobie w końcu sprawę z oszustwa. Ma do mnie zaufanie i jesteśmy mu zbyt bliscy, żeby przedłożyć zbór nad własną rodzinę. Niestety, jest bardziej ufny niż ja i nie widzi u nikogo nic złego. Nauczanie, powinnam raczej powiedzieć indoktrynacja, jest przeprowadzane tak łagodnie, że trudno człowiekowi nie mającemu się na baczności połapać się w tym, co się dzieje i opanowuje nasze życie, nasz dom, nasze szczęście.

Minęło siedem do ośmiu miesięcy. Marek poddał się wpływowi grupy. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że ich troska i uprzejmość oraz ich słowa, słodziutkie, ich usta pełne podrabianego miodu sączą w niego truciznę dzień po dniu. Co do mnie, to ich pochlebstwa, wyrachowana grzeczność denerwują mnie.

Między moim mężem i mną pogłębia się przepaść

Na początku 19.. roku zaczęłam szukać opiekunki do dziecka, bo muszę wrócić do pracy. Już dwie osoby zrezygnowały z opiekowania się moim synkiem, bo jesteśmy świadkami Jehowy. Do tej, która się zgodziła, przyszli sąsiedzi, by jej powiedzieć: „Opiekuje się pani dziećmi świadków Jehowy”. Na szczęście jest to osoba o wyższej niż przeciętna inteligencja (przecież ja nie jestem świadkiem Jehowy, tylko  muszę to znosić). Boli mnie, że muszę się pogodzić z tym iż jestem tak postrzegana. Mój mąż zwierzył się z tego M. D., który nie omieszkał zauważyć, że nie pozostaje mi nic innego, jak zostać świadkiem Jehowy, skoro i tak mnie za taką biorą… Doskonale widzę, jaką strategię próbuje stosować, by mnie indoktrynować wbrew mojej woli, za pośrednictwem mojego męża, nieustannie poddawanego naciskom.

To wszystko mnie martwi, niepokoi i w końcu wpędza w stany lękowe. Jestem zmęczona i chciałabym zacząć na nowo normalnie żyć. Nie mam komu się zwierzyć. Wokół mnie zrobiła się, a właściwie została wytworzono pustka.

Miałam wybór

Mój mąż, rodzina, dzieci, przyjaciele, koledzy w pracy: wybrałam, a mimo to jestem sama. Mąż wymyka mi się coraz bardziej, dzieci są zbyt małe, by mogły dzielić moje troski. Starsza, wolę, żeby się pobawiła w parku, jeśli znajdzie na to czas między szkołą, odrabianiem pracy domowej, przygotowywaniem się do zebrań, głoszeniem, zebraniami itd… Ile czasu zostaje jej na zabawę?

Minęły dopiero dwa miesiące od mojego połogu, jestem zmęczona… Poza tym, kiedy mama musi po raz pierwszy zostawić swoje niemowlę niani, nawet najmilszej, ciężko to przeżywa. Dlatego wpadam w lekką depresję. Nic takiego.

Mój mąż z obawy, że może się zdarzyć coś gorszego, zwierza się M. D. Komu innemu mógłby o tym powiedzieć, skoro wokół niego też zrobioną pustkę?

[koniec_strony]

Jehowi wiedzą, co robią, izolując adeptów

Ten M. D. robi na moim mężu wrażenie współczującego i rozumiejącego jego kłopoty. Wymyśla na jego użytek całą historię. Mówi mu: „Rozpoznaje w tym manipulację szatana, który wie, że opowiedziałeś się za Jehową. Jego wielkim pragnieniem jest, by jak najmniej osób zostało uratowanych (…). Wszelkimi sposobami będzie próbował ci przeszkodzić w służeniu Jehowie (…). Zaczyna, i to leży w jego logice, od wykorzystania uczuć, jakie żywisz dla żony…” (mój mąż jest bardzo wrażliwy i delikatny).

- Czy masz pełne zaufanie do żony?

- Tak.

- Czy ona spotyka się z jakimś medium?

- Nie.

- A może sama jest medium?

- Nie.

Marek miał do mnie ogromne zaufanie, Mimo to, po powrocie do domu, zadawał mi dziwne pytania w stylu:

- Kiedy wyszedłem z domu w ciągu dnia, czy zauważyłaś coś niezwykłego? Jakieś objawy?

- Jakie objawy?

- Czy czujesz się obserwowana, słyszysz hałasy, albo w ogrodzie jakiś krzak nienormalnie się porusza?

- Nie, nic takiego, dlaczego pytasz?

Moje odpowiedzi, moje reakcje mimo wszystko go uspokajają. Wszystkie te pytania, co najmniej dziwne, chodzą mi po głowie i teraz, kiedy zostaje sama. Łapię się na tym, że obserwuje i słucham, co się wokół mnie dzieje. Podskakuje na najmniejszy hałas, chcę się dowiedzieć skąd pochodził; płoszy mnie najmniejszy ruch od strony okna. Jest to prawdopodobnie cień przelatującego ptaka… Ale jestem zmęczona, sekciarz wie o tym, więc dobrze wybrał moment, by spróbować zdobyć mnie na wpływ przez mojego męża.

Najtrudniejsze chwile to wtorek i czwartek wieczór, kiedy mąż chodzi na zebrania jehowych. Zostaje sama w domu otoczonym wielkim ogrodem. Nie przypominam sobie, żebym się kiedykolwiek bała w tym domu, poza tamtym okresem.

Pod pretekstem zasięgnięcia wieści o moim zdrowiu, Starszy wypytuje o mnie męża, który mu opowiada o wszystkim, jak posłuszny chłopiec swojemu wychowawcy.

M. D. posunął się nawet do tego, że zaproponował Markowi, żebym przychodziła z nim do sali wieczorami, tylko po to, bym nie musiała się bać, zostając sama. Co za perfidne sposoby! Są jak węże, które powoli wślizgują się do domów i sączą truciznę.

Kilka dni później proponuje Markowi, że przyjdzie do nas, wyjaśnić mi na podstawie Biblii, w jaki sposób działa zamaskowany szatan (działać w masce, któż lepiej niż świadek Jehowy mógłby mi wyjaśnić, jak to się robi?). Zgadzam się, by przyszedł w następną sobotę. Z Biblią w ręku jest szalenie uprzejmy, cierpliwy i ostrożny, żeby mnie nie urazić. Proponuje mi jednak oparcie się na książce wydanej przez Watch Tower pt. Życie wieczne na ziemi, która stanie się rajem. Zgadzam się (gdyby wiedział, jak mnie śmieszy jego wyraz twarzy w tym momencie; przejrzałam go na wylot). Jest zadowolony; użyje wszystkich środków, by znaleźć moją piętę achillesową, która uczyni mnie ich niewolnikiem. Próbuje wszystkiego, żeby mnie trochę więcej przestraszyć. Wynik: zadałam mu tyle pytań, tak go pociągnęłam za język, że to on mi się zwierzył i opowiedział o swoich obawach i przeżyciach w tej dziedzinie. Przy wyjściu jest zmieszany i wyznaje mi, że nie lubi studiować tego tematu, że zawsze to go męczy. Zgadza się go przerabiać, ale tylko raz i z osobą zainteresowaną, dlatego, że Jehowa tego wymaga. Gdyby tego nie robił, potępiłby się. Jego interwencja w celu wygnania demonów nie przynosi spodziewanych rezultatów.

„Może – mówi do mojego męża – nie trzeba szukać przeszkody w jej obecnym życiu, tylko w jej przeszłości. Może jest coś, co Jehowa chciałby, żeby wyznała. Zobaczysz, jak się przyzna, wszystko się ułoży, ale przede wszystkim, ty nie będziesz miał już przeszkód.”

Dowiaduje się, że ten Starszy kontaktuje się z moją siostrą, żeby wyciągnąć od niej wszelkie informację nadające się do wykorzystania na temat mojego życia przed ślubem (uczęszczałam do szkoły prywatnej, na Mszę św. w każdą niedzielę i do chóru parafialnego! Cóż za przeszłość!)

Po powrocie do domu, mój mąż, starannie dobierając słowa z wielkim taktem i delikatnością, przytacza wypowiedź Starszego i zadaje mi nieuniknione pytanie:

- Czy w przeszłości popełniłaś jakiś ciężki grzech?

- Otóż nie! Niestety, ale jak ci na tym zależy, to mogę to zrobić, a potem pójdę się podlizać M. D., wyznając moją winę. Będzie zachwycony, będzie mógł to wykorzystać.

Jestem zmęczona słysząc te wszystkie kretyństwa. Mój mąż wymyka mi się. Chciałabym nim potrząsnąć, wybić mu to wszystko z głowy i wrócić do normalnego życia. Dochodzi do mojej świadomości, że to, co on przeżywa, to piekło, a to, co ja cierpię, to rodzaj znęcania się.

Dwie próby Starszego nie powiodły się, więc stawia wszystko na jedną kartę: skoro wygląda na to, że nic nie ma w życiu twojej małżonki, trzeba szukać w życiu osób z jej otoczenia. Może jakiś członek jej rodziny jest medium, albo przenosi ich wpływ na nią.

Mam trzydzieści lat i, możecie mi wierzyć lub nie, odkrywam istnienie tych rzeczy; nigdy dotąd o tym wszystkim nie słyszałam. Na jakim świecie wylądowałam? Cała moja rodzina została przejrzana. Jedynymi, którzy się mnie kompletnie nie wyparli, są moi rodzice.

- W jakich stosunkach jest z rodzicami?

- Dobrych.

- Czy wiesz o kimś z jej otoczenia, kto jest przeciwny Prawdzie, kto spotyka się z księżmi, chodzi do kościoła, albo do innych miejsc kultu itp.?

- Tak, jej matka jest wierząca i praktykująca.

- Czy chodzi do medium itd.?

I pociąga mojego męża za język, aby wydobyć z niego najdrobniejsze informacje, które później wykorzysta. Marek naiwnie ujawnia, że mama była w czasie bombardowania w 1940 roku i że kilka razy przebywała w szpitalu z powodu depresji.

- W jakim szpitalu?

- C.H.S.P. w X.

- Wiesz Marek, w szpitalach często jest kapelan egzorcysta. Dowiedz się, czy twoja teściowa nie spotyka się z taką osobą.

Nie ma potrzeby sprawdzać, bo według Watch Tower przez usta Starszych przemawia Duch. Weryfikować to, co mówi Starszy, byłoby obrażaniem Ducha Świętego.

- Musisz się zastanowić, co jest przedmiotem kontaktu. Może jakiś prezent podarowany twojej żonie albo dzieciom itp., nawet dawno temu.

Po powrocie do domu Marek przegląda rzeczy, oczywiście w celu spalenia. W ten sposób znikają prezenty z okazji ślubu, Komunii, chrztu, zdjęcia zrobione w czasie tych uroczystości; wyposażenie mojego dziecinnego pokoju podarowane mi przez rodziców; nasze meble ogrodowe, które były przechowywane u moich rodziców; płyty, kasety, filmy; stara kołyska po babci; książeczki do nabożeństwa, różańce, ramki, krzyże, medaliki; łańcuszki do tych medalików; pamiątki i zdjęcia z wakacji, na których jest choćby ślad kościoła itp. Niektórzy spalili nawet swoje obrączki, bo zostały poświęcone przez księdza.

Nie poznaje mojego męża. Nie mam nic, by mu pomóc w rozsądnym myśleniu, oprócz własnej logiki, ale sekciarze mają nade mną „kilka długości przewagi”. W tamtym momencie byłam gotowa się poddać. Ale nie, nie dam się pożreć. Mimo wszystko czuję się manipulowana. Tracę pewność siebie. Czyżby on miał rację? Trudno jest analizować, kiedy się nie ma żadnego oparcia. Dzwonię do mojego lekarza. Proponuje mi leczenie i pobyt w sanatorium. Leczenie tak, sanatorium nie. Zrozumiałam, że świadkowie Jehowy lubią powoływać się na sytuacje takiej jak pobyt w sanatorium lub w szpitalu. Dlaczego? Kiedy po upływie miesięcy lub lat człowiek wyczerpany walką decyduje się skończyć ze swoim życiem, jego przeszłość jest świetnym wyjaśnieniem samobójstwa. To nie nasza wina, wszyscy wiedzą, że miał stany depresyjne. Więc nie załamię się! Leczenie i jak najszybszy powrót do pracy. Kilka dni i wracam do cywilizacji. Przez około trzy lata moje życie będzie się toczyć w rytmie pracy, zebrań jehowistycznych mojego męża, studiów, głoszenia. Gdybym chciała pobyć z całą rodziną w komplecie w weekendy, musiałabym chodzić na ich zebrania. Po kilku nieudanych próbach zostawiają mnie w spokoju. Mój mąż żyje swoją jehowistyczną wiarą, a ja dziećmi, domem i pracą. Jedno mnie niepokoi. Nasza starsza córka, która chodzi z ojcem, ma tylko siedem lat; myślę, że na razie to dla niej niegroźne, ale chyba się mylę.

Musi brać udział w zebraniach trwających czasami do dziesiątej wieczorem. Ja zostaje sama z drugim dzieckiem, czekam. Czekam wieczorami we wtorki i czwartki. Czekam rano w soboty i w niedzielę, kiedy Marek jest na głoszeniu. Czekam w niedzielę po południu, kiedy jest na zebraniu trwającym do 18.00. Czekam również w trakcie kilkudniowych zgromadzeń trzy razy w roku. Czekam jeszcze, kiedy świadkowie Jehowy organizują wspólne wyjścia lub pikniki dla członków zboru. To jest dla mnie trudniejsze, ale nie uczestniczę w tych imprezach, duszę się w ich towarzystwie. Wszystkie rozrywki są pod kontrolą jednego ze Starszych. Odradza się świadkom Jehowy odwiedzanie siebie nawzajem pod nieobecność Starszego. Panuje dziwna atmosfera; dlatego nie będę korzystać nawet z zaproszeń do M. D., mój mąż pójdzie tam tylko z córką. Ja będę na nich czekać z synem.

[koniec_strony]

Po tym jak Marek spustoszył dom, miałam dużo miejsca; nie na długo. Niestety naszą bibliotekę zapełniają lektury jehowych. Przynajmniej jeden egzemplarz dla każdego członka rodziny plus egzemplarze niesprzedane w czasie głoszenia, plus czasopisma, plus roczniki itp. Ogromne stosy zalegają (niczego nie można wyrzucić ani spalić) w całym domu, na strychu, szafkach, w piwnicy, wszędzie. Potem przychodzi czas na kasety, nawet w samochodzie. Dlaczego by nie wysłuchać jeszcze raz ostatniej konferencji z niedzieli? A może ze zgromadzenia w L., gdzie brat Q. wyjaśnił, w jaki sposób małżonki Starszych staną się księżniczkami w nowym świecie. Cóż bardziej logicznego, skoro Starsi są książętami nowego świata? Zdajecie sobie sprawę… Oni nazywają ich przyszłymi książętami świata. Nie macie wrażenia, że już gdzieś to słyszeliście?

Absurdy jehowych nie kończą się na tym. Myślałam, że Marek jest świadek Jehowy. Otóż nie! Aby oficjalnie nim został, musi przyjąć chrzest. Tak, ale… pracuje w ministerstwie. Jeżeli chce przyjąć chrzest, musi zrezygnować z tej pracy. (Coraz lepiej!) Zaczyna więc szukać innej. Tak bardzo mu śpieszno zostać świadkiem Jehowy, że pisze dziesiątki listów. Jest gotowy przyjąć byle co. Nawet tracąc dużo pieniędzy. Kiedy opuści wojskowość, straci tysiąc czterysta franków. Dopiero co wybudowaliśmy dom. Marek odpowiada na ofertę kupna koncesji. Prosi M. D., żeby z nim poszedł do sprzedawcy. Interes jest ubity. Po powrocie do domu, mąż oznajmia mi, że dał temu człowiekowi zaliczkę czekiem o wartości dziesięciu tysięcy franków za rezerwację. Według M. D. jest to błogosławieństwo Jehowy. Proszę męża, żeby mi pokazał umowę. Nie ma jej jeszcze, dostanie za dwa lub trzy dni. Ogarnia mnie strach i decyduję się oprotestować czek. Nasz bank ostrzega mnie, że nie mam do tego prawa. Natychmiast zawiadamiam sprzedawcę koncesji listem poleconym, żeby nam niezwłocznie przesłał umowę, zanim zrealizuje czek. Otrzymujemy umowę, i niestety moje obawy potwierdzają się. Chodzi w gruncie rzeczy o warunki koncesji, a nie o umowę sprzedaży. Nic nie sprzedał mojemu mężowi. Niezależnie od konsekwencji proszę, aby bank nie realizował czeku. Zasięgam rady osób kompetentnych, które mnie uspokajają, ale radzą, żeby ubiec sprzedawcę, co robię. Z wielkim trudem udaje się nam odzyskać czek.

Od tego dnia decyduje się przepisać dzieci na moje ubezpieczenie. M. D. uznaje moje troski związane z dziećmi (zapewnić im przyszłość, zaopiekować się ich zdrowiem) za materialistyczne i kwituje je cytatem: „Czyż Jehowa nie karmi ptaków? Nie ubiera lilii polnych?”.

Oświadczam mojemu mężowi, że mimo uczuć, jakie dla niego żywię, muszę wystąpić o separację. Mam nadzieję, że to go poruszy i zda sobie sprawę z powagi sytuacji, w jakiej może postawić własną rodzinę. Jego reakcja jest inna, niż się spodziewałam. Przez kilka tygodni płacze, czuję, że jest bardzo nieszczęśliwy. Cierpi moralnie, miota się między nami a Jehową. W jego głowie pojawiają się wątpliwości. Jest świadomy, że Starszy wpłynął na niego przy zakupie tej koncesji i że otarł się o katastrofę. Jest z tego powodu nieszczęśliwy. Gdybym tak szybko nie zareagowała w sprawie tego czeku na dziesięć tysięcy, to musielibyśmy zapłacić nie dziesięć tysięcy ale sześćdziesiąt tysięcy franków.

Pomóc mu wyjść z tego problemu mogę tylko ja. Pomagam mu w przełknięciu wstydu, bo M. D. (dobry doradca) nie kontaktuje się z nim przez następne dni. Z pewnością z obawy, że będzie miał do czynienia ze mną, i ma rację. Marek czuje się opuszczony, zdradzony. A przecież starał się podobać Jehowie! Zadaje sobie dużo pytań. Kto go poddaje próbie: Jehowa, Towarzystwo, Starsi? Kto jest zdrajcą? Czy to jest sposób na sprawdzenie stopnia jego zaawansowania i uzależnienia od Towarzystwa?

M. D. wywiera na Marka presję. Podkreśla, że bardzo mało czasu zostało do Armagedonu. Jeśli Marek chce zostać uratowany, musi działać szybko. I to on jako głowa rodziny jest za nią odpowiedzialny. „Jak nie przyjdą do Prawdy, to zginą, a ty umrzesz z ręki samego Jehowy.” To zdanie jest im powtarzane do znudzenia kilkadziesiąt razy w miesiącu. A ponieważ Marek pragnie dla nas tego, co najlepsze, więc…

Stres spowodowany presją wywieraną na Marka sprawia, że staje się smutny i niespokojny; chudnie z dnia na dzień. Myślę, że pogrąża się w depresji. Boi się, bardzo się boi, że nie będzie przygotowany na ten wielki dzień! Wiecie, Armagedon!

Znam jego lęki, zdradzają go koszmary. Błaga mnie, bym go nie opuszczała, i przyrzekam mu to, pod warunkiem, że nie porzuci pracy w wojskowości, zanim nie znajdzie innego zatrudnienia w administracji. Obiecuje mi to. To mnie podnosi na duchu, bo mam dowód, że jego uczucia do nas nie zostały zniszczone. Jest ciągle bardzo zmęczony; chcę mu pomóc, chodzi już teraz o jego zdrowie. Aby zaoszczędzić mu dojazdów po pracy, proponuję, żeby spytał M. D., czy nie mógłby przyjeżdżać do nas do domu. Mogłabym słuchać, co się dzieje; Straszy jest bardzo ostrożny (ma rację). Udaję nawet, że chcę znowu podjąć studium. Mój mąż odzyskuje radość życia, wracają mu nawet siły. To jest cena, jaką płacą, żeby widzieć Marka szczęśliwego, gdy tymczasem ja nadal udaję. Robię to nieregularnie, urządzając sobie kilkumiesięczne przerwy, Bez tych przerywników, któregoś razu na całe osiemnaście miesięcy, sama zostałabym świadkiem Jehowy. To jest nieraz trudne. Ale ta sytuacja sprawia, że wiem, co się mówi w sali.

Przestałam pracować, aby wychowywać trójkę naszych dzieci. Mam trochę czasu, żeby posłuchać radia, poczytać pisma (zakazane), świeckie książki itp. Dzięki temu poznaję inne punkty widzenia na temat, który już został omówiony przez Starszego; już zapomniałam, że można inaczej patrzeć i rozumieć. Znam mojego męża. Jeśli mu pokażę książki i powiem: „Słyszałam lub przeczytałam”, nie będzie słuchał. Dlatego zaczynam rozmowę w taki sposób, by wyglądało, że tok myślenia jest mój. Mojego rozumowania słucha.

Na początku marca 19… dostaję dowód, że moja cierpliwość i wysiłki, żeby mu pomóc wyjść z tego, przynoszą owoce. Mówi do mnie przy posiłku: „Zostałem zdradzony, znowu ty miałaś rację”.

Nie wiem, ani przez co, ani przez kogo został zdradzony. W kwietniu 19… roku zawiadomiłam świadków Jehowy o czymś poważnym dotyczącym mojego męża.

 

Kwiecień 19… – kwiecień 19…: wołanie o pomoc

Rok, w trakcie którego nikt ze zboru nie zainteresował się Markiem. Zresztą twierdzą, że mój mąż, a ich „Brat” nie jest już rentowny dla Watch Tower. Przez dwanaście miesięcy czekam na odpowiedź na moje wołanie o pomoc, wyglądam jakiejś wyciągniętej ręki… Nic z tego. Od tamtego czasu upłynęło sześć i pół roku. Dla mnie liczy się tamten ranek. To nieprawda, że czas wszystko zaciera! Chociaż przez siedem lat nasze życie było podporządkowane wymaganiom Towarzystwa Strażnica, teraz zostaję sama z trójką dzieci, kompletnie opuszczona. M. D. powie w sali: „Ponieważ pani K… nie jest ochrzczona, nie mamy wobec niej żadnych zobowiązań”. Miłość w wydaniu świadków Jehowy! A co z naszą córką, ochrzczoną od czterech miesięcy?

Mam trzydzieści sześć lat, M. dwanaście, C. sześć., a D. cztery lata; nie szukaliśmy tego sprowokowanego nieszczęścia, która przytłacza nas, dzień po dniu, od sześciu i pół roku. Każdy dzień pomnaża nasze cierpienie, bo przełożeni pozostają bezkarni i nadal popełniają zło. Miałam łagodnego i wesołego męża, chodząca dobroć, dopóki nie spotkaliśmy świadków Jehowy: bardzo go zmienili. Nasze dzieci miały kochającego i opiekuńczego ojca, dopóki nie spotkaliśmy świadków Jehowy: odebrali go im. Mieliśmy dom: musiałam go sprzedać. Mieliśmy rodzinę, przyjaciół: świadkowie Jehowy wytworzyli wokół nas pustkę.

Moje dzieci i ja, wszyscy czworo, od sześciu i pół roku próbujemy odbudować nasze życie rodzinne i to bez niczyjej pomocy. tylko babcia nas odwiedzała, trzy lata po śmierci Marka, żeby zobaczyć wnuki. Wujkowie i ciocie nigdy nie pytają (od sześciu i pół roku). Rodzina Marka obciąża mnie odpowiedzialnością za jego śmierć. Nie widywaliśmy się przez dziesięć lat, skąd mają pewność, że to ja jestem winna. Aby chronić moje dzieci przed indoktrynacją przed i po śmierci mojego męża, szukałam pomocy. Nikt mnie nie słuchał. W DDASS (organizacja na rzecz maltretowanych dzieci), a potem w sądzie rodzinnym, wszędzie, gdzie spodziewałam się uzyskać pomoc, zawsze spotykałam się z obojętnością i czułam się opuszczona… Wołałam o pomoc dla moich dzieci. Mówiono mi, że świadkowie Jehowy nie są sektą tylko religią, że nie ma zagrożenia (…). „Jest Pani przemęczona po przejściach, straciła Pani męża, to normalne.”

Dwa i pół miesiąca po śmierci Marka, przyszła do nas opiekunka społeczna. Próbuje wyczuć moment, żeby z nią porozmawiać, zwierzyć się jej. Potrzebuje pomocy dla moich dzieci i dla siebie. „Ratunku!”. Ostrożnie, starannie dobierając słowa (może ona też jest świadkiem Jehowy) wyjawiam jej, że mój mąż należał do świadków Jehowy. „Pani mąż był świadkiem Jehowy? Dobrze! Doskonale, pomożemy Pani!” Zabrała zeszyt, kilka kartek i wyszła. Nigdy więcej o niej nie słyszałam. Znowu jestem sama, w totalnej pustce.

Jak zdołałam wytrwać aż do dzisiaj? Sądzę, że dzięki pragnieniu, by pewnego dnia postawić ich przed sądem, by inni nie cierpieli. Jeszcze dzisiaj pragnę, by nadszedł taki dzień, w którym przynajmniej cztery osoby odpowiedzą za nieudzielenie pomocy. Przeżywając opuszczenie i obojętność często pragnę, aby już wszystko się skończyło. Myślę o wyjściu najbardziej radykalnym. Ale jak podjąć tę decyzję, nie mogę przecież zostawić dzieci. Nie zostawię ich. Komu by je oddano? Mojej siostrze? Komuż innemu, skoro nikt inny nie jest  jeszcze w stanie przyjść nam z konkretną pomocą. Mimo ogromu cierpienia udaję mi się zapomnieć, że oddałbym przysługę Starszym, gdybym skończyła ze sobą (trwa to pięć lat). „Nie mogła znieść cierpienia, ale kiedy ktoś należy do świata szatana, to jest normalne, że cierpi.” Słyszę, jak to mówią. Więc wytrwa,. wytrwam, wytrwam.

Powiem coś, co z pewnością zaszokuje ludzi normalnych. Kiedy zostałam sama z trójką dzieci, widziałam, jak kobiety ze zboru mojego męża kilka razy przychodziły do moich sąsiadów z naprzeciwka. Nigdy nie zapukały do mnie, żeby zapytać, czy czegoś nie potrzebujemy… Upokorzyła mnie również moja rodzona siostra, odsuwając się ode mnie. Wyjaśniła mi pewnego dnia, że mój mąż był bardziej jej bratem niż ja jej siostrą. Wraz z mężem zbudowaliśmy szczęście. Oni przyszli i wszystko zniszczyli: wszystko…, nasze szczęście, nasz czas, nasze ognisko domowe, naszą rodzinę, dzieciństwo najstarszej córki, jej zabawy.

Moja siostra oświadczyła mi pewnego dnia, że więcej już do mnie ni e przyjdzie (podobno było jej przykro ze względu na Marka i dzieci). Twierdziła, że za każdym razem, jak wraca ode mnie, zauważa dziwne zjawiska w sowim domu np. wychodzi za dnia, kiedy wszystkie świata są zgaszone, a kiedy wraca wieczorem to światła są zapalone; leżąc w łóżku przed snem, słyszy uderzenia w ścianę: kiedy raz zaśmiałam się rozmawiając z nią przez telefon, rzuciła słuchawkę; chciałam wiedzieć, dlaczego. Stwierdziła, że to nie był mój śmiech, tylko szatana.

Jak myślicie, co może czuć takie dziecko, jak nasza córka ochrzczona w wieku dwunastu lat, którą ochrzcili? Miała dwanaście lat i pół roku, kiedy zmarł jej ojciec; nie tylko ją odrzucili i ignorują, ale jeszcze próbują ją zniszczyć komentarzami, na które nie mam słów: „Teraz kiedy twój ojciec umarł, my jesteśmy twoimi rodzicami, nam musisz oddać całe twoje życie. (…) Dobrze, że twój ojciec umarł, bo umarł jako człowiek wypróbowany. (…) Jeśli Jehowa dopuścił, aby twój ojciec umarł, to po to, by twoja matka, która nie chce Prawdy, ustąpiła. (…) Teraz, kiedy twój ojciec umarł, jesteś odpowiedzialna za twoją matkę, twego brata i twoją siostrę. Jeśli ich nie doprowadzisz do Prawdy, zginą. A ty umrzesz z ręki Jehowy”.

Od kwietnia 19… do kwietnia 19…, przez rok przeżywała tragedię, która miała miejsce w naszej rodzinie. Zrozumiała, że nas wszyscy opuścili, i jeszcze inne sprawy. Żaden mężczyzna ani żadna kobieta nie okazali nam współczucia. Za to włożyli na ramiona dwunastoipółletniego dziecka potworny ciężar, i nikt nawet nie próbował jej go nieść.

Gdzie jest napisane, że zabrania się pocieszać płaczące dziecko?

Zachęcają swoich adeptów do żelaznej konsekwencji. Czasami podejmują nawet trud  podróży by wola adepta była uszanowana (odmowa transfuzji krwi). A może chodzi raczej, by się upewnić, że adept się nie złamie. Ciekawe, co by sami zrobili w obliczu śmierci? A co robią z prawem dzieci do posiadania ojca lub matki, których mają prawo kochać, jedynych, u których znajdą oparcie w ciężkich chwilach.

Kiedy ofiary świadków Jehowy przyszły na manifestację, pan Aubert zapytał: „Gdzie są ofiary?”. Widzimy w jego słowach zaskoczenie i zdziwienie. Spodziewał się prawdopodobnie, że zobaczy więcej osób, wiedząc, ile ich ma na swoim koncie zagraniczna organizacja, którą on reprezentuje we Francji. Świadkowie Jehowy wprost uwielbiają uchodzić za ofiary własnych ofiar, które zamieniają w winowajców. Wszyscy biorą ich za takich miłych. Osobiście, chociaż blisko z nimi obcowałam, zawsze uważałam, że są przesadnie uczciwi, przesadnie grzeczni, w ogóle za bardzo wspaniali… Wcale tacy nie są. Kryją się za maską, którą sami sobie wybrali. Zdarzają się wśród nich osoby szczere, zbyt szczere. Tacy nie wytrzymują długo: albo sami zdobywają się na odejście za cenę tortur moralnych, albo główni i podrzędni szefowie sami znajdują jakiś pretekst, by ich wykluczyć, albo zapadają na jakąś chorobę, albo po prostu umierają.

Nikt, komu drogie jest samodzielne myślenie, nie wytrzyma w grupie jehowych. Świadkowie dają się oszukiwać.

Spróbujcie zrozumieć, w jakim terrorze żyje dziecko, które jest na co dzień przygotowywane do interwencji Bożej.

 

Wystarczy być posłusznym

Gdzie jest napisane: „Nadejdzie dzień, w którym poddam rodziców i dzieci prześladowaniom dając władzę ludziom?”. Sami się czynią sędziami i oskarżycielami.

W ciągu tych wszystkich lat najbardziej mnie szokował widok tylu ludzi wodzonych na pasku przez Starszych, bezwzględnie im posłusznym i przyjmującym postawę pogardy wobec tych, którzy nie podobali się Starszym lub ich żonom. Przez sześć lat mój mąż zadawał się z tymi wariatami. Musiał głosić w piątki po pracy, w soboty rano, w dni świąteczne, w czasie urlopu itd. Musiał oczywiście używać naszego samochodu. Musieliśmy przez to zmieniać wielokrotnie, ponieważ przy takiej intensywnej eksploatacji szybko się zużywał. Trzeba było znaleźć na to pieniądze, które bardziej wolałabym przeznaczyć na zakup nowych mebli. Na samochód dla nadzorcy obwodu składali się adepci. Myślałam, że C. wybierze samochód prosty i niedrogi. Ostatecznie zdecydował się na Renault 21 i to w cale nie najtańszy. Nadzorcy z żonami wizytują każdy zbór dwa razy w roku. Program ich tygodniowego pobytu jest przygotowywany przez Starszych: wyznacza się osoby, które zapewnią im nocleg, posiłki itd. Wszystkie koszty pokrywa zbór, nawet koszty rozmów telefonicznych. (…)

Świadkowie Jehowy wydoskonalili się w sztuce uciszania. Kiedy któryś z adeptów szuka odpowiedzi na jakikolwiek nurtujący go problem, szybko daje mu się do zrozumienia, że musi milczeć, jeśli chce zostać w zborze.  Nie wymaga się od niego myślenia, tylko posłuszeństwa. Kiedy M. D. chciał mnie nakłonić do głoszenia, powiedziałam mu, że to niemożliwe, bo nie mogę mówić kłamstw osobom, które będę odwiedzać. Odpowiedział mi: „Jak to mówić kłamstw? Jeżeli nie jesteśmy o czymś przekonani, nie mamy prawa mówić innym że jesteśmy. Nie wymagamy od Ciebie, byś była przekonana, tylko żebyś przekonywała”.

Obecnie świadkowie Jehowy postępują tak samo wobec osób należących do „świata szatana”. Ktoś, kto odważy się ujawnić, co się dzieje wewnątrz organizacji, natychmiast jest stawiany przed sądem należącym do „świata szatana” za oszczerstwa. Ciekawe, dlaczego sami odwołują się do sądów i praw „świata szatana”, a zabraniają tego szeregowym adeptom. Według nich wstydem jest brukanie imienia Jehowy przed tymi sądami. Kiedy ktoś staje przed sądem z pozwu świadków Jehowy, wszystkie zbory na całym świecie cieszą się, gdy zostaje skazany. Ale wystąpienie o naprawienie swojej krzywdy przed sądem z tego świata, to według nich brukanie imienia Jehowy, co jest równoznaczne z potępieniem się. Dlatego wiele krzywd pozostaje nie ukaranych.

Za: www.mareksobisz.cba.pl/