Dobiega końca Stary Rok 2020. Warto, jak sądzę, podsumować go, zwłaszcza gdy chodzi o politykę międzynarodową, a więc dziedzinę, którą się zajmuję.

COVID vs. świat. Kto korzysta?  

Było to 12 miesięcy, z których niemal wszystkie zapełnione były największym wyzwaniem dla całego świata – państw dużych i małych na wszystkich kontynentach, ale także dla organizacji międzynarodowych. Już dziś można powiedzieć, że państwa – nie wszystkie oczywiście – poradziły sobie z pandemią koronawirusa lepiej albo znacznie lepiej niż struktury ponadnarodowe – zwłaszcza te europejskie. 

Oczywiście to generalizacja, że państwa narodowe poradziły sobie lepiej – niż organizacje ponadnarodowe – z zarazą. Są państwa – i państwa. W Europie był to „czarny rok” państw Europy Południowej, a trudny, ale nie katastrofalny, gdy chodzi o państwa Europy Północnej i naszego regionu. Warto porównać wysiłki i ich skuteczność, choćby Polski, Czech, większości krajów skandynawskich z bardzo spóźnionymi działaniami i opłakanymi rezultatami w walce z COVID-19 Włoch czy Hiszpanii. W skali globalnej mocno spóźniły się z reakcją Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Koronawirusa zlekceważyło też Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. 

Rzym: Pekin pomógł, Unia kompletnie zawiodła  

Polityka międzynarodowa znalazła się w cieniu pandemii . Bynajmniej jednak nie oznaczało to wcale stanu hibernacji czyli zamrożenia aktywności poszczególnych „play-makerów”, „rozgrywających” w skali globalnej i regionalnej. Co więcej, stawiam tezę, że pandemia jest wykorzystywana przez szereg państw do wzmocnienia ich pozycji. Chodzi tu zarówno o względy PR-owskie, jak również tzw. realną politykę. Warto podkreślić na przykład działania rosyjskiej propagandy, która już parę miesięcy temu dezinformowała międzynarodową opinię publiczną, jakoby Rosja jako pierwsza znalazła szczepionkę przeciwko COVID-19 i jest gotowa wielkodusznie podzielić się z nią z innymi krajami. Chińska Republika Ludowa – a więc kraj, od którego rozpoczęła się globalna pandemia – dość umiejętnie potrafiła odwrócić uwagę od tego faktu, wysyłając do wielu państw na większości kontynentów setki tysięcy ton masek czy środków dezynfekujących, a nawet podstawowych medykamentów. Nie chodziło tu bynajmniej o chęć odwrócenia uwagi od faktu, że problem zaczął się na terenie ChRL, ale o bardzo świadomą politykę pokazywania, że gdy inne kraje i organizacje międzynarodowe (np. Unia Europejska) zawodzą, to Chiny spieszą z konkretną, wymierną pomocą i niczego za to nie żądają. Taka kroronawirusowa „soft-diplomacy” przyniosła efekty nie tylko tam, gdzie Chiny są największym inwestorem zagranicznym czyli w Afryce, ale również tam, gdzie traktowane sa podejrzliwie i nieraz sceptycznie czyli na Starym Kontynencie. Jeżeli minister spraw zagranicznych trzeciego co do wielkości – po Brexicie – państwa członkowskiego UE czyli Włoch, mówi, że Chiny pomogły wtedy, gdy Unia kompletnie zawiodła, to pokazuje, że ta kontrofensywa Pekinu okazała się przynajmniej w jakiejś mierze skuteczna. Nawet jeżeli efekty tego działania sa tylko na „short-term”, krótkotrwale. Skądinąd ta wypowiedź szefa MSZ Italii Luigi Di Maio była wyrazem nie tyle politycznego zakochania się w komunistycznej ChRL, ale raczej totalnej frustracji Włochów (Hiszpanów zresztą też), zostawionych przez Unię Europejska samym sobie. 

Zmiany za „Wielką Wodą” 

Z całą pewnością najistotniejszym politycznym wydarzeniem roku 2020, z największymi implikacjami dla polityki międzynarodowej, były tradycyjnie listopadowe ( pierwszy wtorek tego miesiąca) wybory prezydenckie w USA. Wszystko wskazuje na to, że mimo kwestionowania wyników przez samego 45. prezydenta w dziejach USA Donalda Johna Trumpa i innych poważnych figur amerykańskiego życia publicznego, jak chociażby byłego burmistrza Nowego Yorku, „szeryfa” Rudy Giulianiego – jednak w styczniu to Joseph Robinette Biden wprowadzi się do Białego Domu. Amerykańska polityka zagraniczna jednocześnie zmieni się i się nie zmieni. Zmieni, bo na pewno Waszyngton dokona resetu w relacjach USA – UE i USA – Niemcy. Nie zmieni, bo zapewne Biden ,inaczej niż jego niegdysiejszy szef-prezydent Barrack Obama – nie dokona głupawego resetu w relacjach z Rosją i politycznie nie sprzeda naszego regionu Europy Federacji Rosyjskiej. To wydaje się być dogmatem. Niewiadomą pozostaje polityka zagraniczna nowej ekipy z sekretarzem stanu Antonym Blinkenem na czele w kontekście Azji i Ameryki Łacińskiej. Prawdopodobnie wojowniczość Trumpa wobec Pekinu zostanie zastąpiona polityką mniej werbalnie ostrą, może nawet z chwilowym „appeasementem”, „uspokojeniem”, choć jednak na „long-term” Chiny pozostaną strategicznym konkurentem USA na arenie międzynarodowej i mocarstwem „numer 2”, którego rola zresztą będzie raczej rosnąć, a nie maleć. 

Nie jestem posłem do hiszpańskich Cortezów, a więc nie będę zajmował się w tym kontekście analizą sytuacji w Ameryce Południowej. Jako polski reprezentant w Parlamencie Europejskim wolę, w myśl zasady – „bliższa koszula ciału” przedstawić sytuację z punktu widzenia Polski znacznie ważniejszą niż los dawnych hiszpańskich i portugalskich kolonii „za Wielką Wodą”.  

Białoruś: bliżej Zachodu? 

Nowa jakość pojawiła się na Białorusi, gdzie większość elit i duża część społeczeństwa zanegowała 23-letnie rządy Aleksandra Łukaszenki – tego rekordzisty Europy i nie tylko, gdy chodzi o długość rządzenia, którego pod tym względem bije na głowę niemal tylko brytyjska królowa Elżbieta II. Białorusini, także politycy opozycyjni nie myślą, aby Białoruś politycznie pożegnała się z Rosją. Ze względów geopolitycznych chcą bliskich związków z Moskwą, a przedmiotem ich kontestacji nie jest sam sojusz Mińska z Kremlem, lecz raczej kto ten sojusz zawiera. Chcą wejść w buty Łukaszenki i w dużej mierze maszerować w nich w tym samym kierunku. Pytanie tylko, czy stopniowo się westernizujące białoruskie społeczeństwo, z młodzieżą studiującą w Polsce i innych krajach zachodnich nie postąpi tak, jak stało się to na Ukrainie, gdzie to w dużej mierze naród wymusił reorientację polityki zewnętrznej kraju – ze Wschodu na Zachód. 

Polska, będąc członkiem NATO i jednym z pięciu największych krajów UE („G-5”) jako sąsiad Białorusi ma szczególną rolę do odegrania w zmianie strategicznych priorytetów polityki międzynarodowej Mińska. Nie będzie to jednak wcale proste, szybkie i oczywiste. Jednak na dłuższą metę masowe protesty w stolicy Białorusi i innych miastach odsuwają ten kraj od Rosji, nawet jeśli – w wymiarze „twardej”, realnej polityki – jeszcze tego nie widać.  

Dobrze się stało, że w tym roku to władze Rzeczpospolitej starały się animować politykę Unii wobec Mińska, a nie być tylko, jak przez szereg lat, pasem transmisyjnym polityki wschodniej Brukseli. 

Ryszard Czarnecki

*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (28.12.2020)