Małgorzata urodziła się z wodogłowiem. Lekarze uzależniali jej przeżycie od natychmiastowej operacji. Operacja się nie udała i Małgorzata powinna umrzeć. Przeżyła jednak i ma dziś 32 lata. Cierpi jednak, oprócz wodogłowia, na dyskopatię i wiele innych chorób. Są dni, gdy nie może zwlec się z łóżka i zwija się z bólu.

(Red)

Chciałabym Ci dzisiaj opowiedzieć niezwykłą historię. Jest to opowieść prawdziwa. Jeśli jeszcze się nie domyśliłeś, czego ona dotyczy, to zdradzę, że opowiada o pewnym Księciu i o najcenniejszej rzeczy, jaką posiadał, czyli o róży. A zatem posłuchaj:

„...Jeśli chodzi o mnie, to bardzo lubię róże. Dla mnie samej są one nie tylko kwiatami, ale mają o wiele głębsze znaczenie. Dla mnie róża jest symbolem mojego życia z Jezusem, oddania się Jemu bez reszty; jest symbolem pewnego i pięknego a zarazem czystego uczucia - mej miłości do Niego. Wiem również, że dla mego Pana róża ma podobne znaczenie. I tak oto oboje jesteśmy odpowiedzialni za swoją różę. Wydaje mi się, że życie człowieka jest podobne do róży. Kiedy widzimy różę, wtedy patrzymy na nią z góry: widzimy kwiat, czujemy jej zapach, zachwycamy się jej pięknem i kolorem. Patrząc tak na nią, nie myślimy, lub zapominamy o tym, że ta piękna róża ma także łodygę z kolcami, które kłują.

Otóż, kiedy jest nam dobrze, radośnie, nie mamy trosk, kłopotów, wtedy widzimy nasze życie jako tę piękną różę. Ale kiedy życie nam idzie nieco pod górkę, kiedy jest nam smutno i źle, czy przeżywamy jakieś trudności, porażki – wtedy dopiero zauważamy łodygę z kolcami. I jakże często jest tak, że nie potrafimy jej przyjąć, zaakceptować. Tymczasem życie człowieka - to nie tylko róże, ale i kolce, gdyż róże bez kolców nie istnieją!

Ponieważ oboje z Jezusem lubimy róże, wzajemnie się nimi obdarowujemy. Dziś otrzymałam od Niego kolejną różę. Co prawda są na niej jeszcze większe kolce niż zazwyczaj, ale są tak łagodne, że nie mogą mi zrobić krzywdy. Wiem, że jeśli dostaję w prezencie od Jezusa różę - nawet z dużymi kolcami (co w moim przypadku oznacza np. więcej cierpienia), to nie po to, abym się pokaleczyła jej kolcami, ale bym umiała przyjmować wszystko z miłością i wdzięcznością. Bym przez te kolczaste doświadczenia, nauczyła się większej pokory, cierpliwości i uległości wobec Najwyższego.

Jeśli Bóg obdarza mnie różą, która ma większe kolce, to znaczy, że On mnie bardzo kocha, ponieważ dla mnie cierpienie jest darem. Obdarowujemy zazwyczaj tych, których kochamy. - J a k wspaniały więc musi być Ten, który tak hojnie obdarował swoje dziecko!

Chcę być raczej wdzięczna Bogu za to, że los się do mnie uśmiechnął i że zostałam wybrana. Nie mogę powiedzieć: „wiesz Jezu... przyjdź jutro, a dam Ci odpowiedź, czy chcę dla Ciebie cierpieć, czy nie". Dla Boga nie ma jutra; jest tylko dziś: tu i teraz. Jutro bowiem może być już za późno... jeśli więc nie ja mam cierpieć, to kto? Jeśli nie teraz, to kiedy?...

To prawda, że często nie mogę z bólu siedzieć, wygodnie leżeć, biegać, skakać i robić wiele rzeczy, które zdrowym ludziom nie sprawiają żadnej trudności. Jednak i ja mam to coś, co na pewno mogę: mogę ofiarować te wszystkie moje „nie mogę" Temu, który wszystko może. I co najważniejsze: mogę dziękować! Za to, że Bóg wybrał właśnie mnie. A to już jest coś!

Życie jest wielką sztuką wyreżyserowaną przez Boga. My - ludzie, jesteśmy aktorami, którym przypadła jakaś rola do odegrania. Ale to od nas samych zależy, jak ją odegramy. Ja ze swej strony uczynię wszystko, by Jezus był ze mnie zadowolony, chociaż moją rolą, która mi przypadła w udziale, jest cierpienie. Mimo to, dochodzę do wniosku, że jestem szczęściarą... Jezus, kiedy cierpiał, nie miał zupełnie nic, a ja - mam przecież środki uśmierzające ból, więc chociaż cierpię, to jest mi nieco łatwiej. Nie mogę narzekać. Uśmiecham się więc do mojego cierpienia, jak do najlepszego brata, a ono oddaje mi tym samym. Ale przede wszystkim, uśmiecham się do Jezusa, który mi wiernie towarzyszy w moim bólu. Razem - we dwoje – możemy o wiele więcej.

Jeśli chodzi o moją chorobę, to spójrzmy prawdzie w oczy: nawet - jeśli mnie bardzo boli w tej chwili - to o ile bardziej Jezusa musiało boleć, kiedy został przybity do krzyża, a przedtem umęczony. Za co? Z miłości do mnie i do całego świata. Cierpienie jednak uczy - i to bardzo. A ja – ciągle się uczę od mojego Pana cierpliwości i pokory w chorobie. Staram się być pojętną uczennicą. Wierzę, że z Jego pomocą uda mi się do perfekcji opanować sztukę cierpienia. Nawet wtedy, gdy dłużej muszę pozo pozostawać w łóżku, staram się nie narzekać. Świat z pozycji leżącej również może być ciekawy i piękny. Trzeba tylko umieć nań spojrzeć z odpowiedniej perspektywy, nawet wtedy, gdy leżenie jest długotrwałe. Sprawdziłam na sobie i się sprawdziło.

Jeśli krzyż dźwiga jedna osoba, może się on wydawać zbyt ciężki i nie do udźwignięcia, ale jeśli ciężar jest rozłożony na dwie osoby, to znaczy kiedy cierpię łącząc swe cierpienia z cierpiącym Jezusem i ofiarując je w ważnych intencjach, wtedy jest dużo łatwiej. A każdy, kto do mnie wówczas przychodzi - jest darem od Boga. Jest takim Cyrenejczykiem, który pomaga mi nieść mój krzyż na Kalwarię mojego życia.

Tak więc - razem, we dwoje - stanowimy jedność: On i ja. Bóg, czyli Książę i ja - czyli jego maleńka róża, którą stworzył i ukochał. Dla której stał się nieodłącznym towarzyszem życia. W radości i cierpieniu. Na dobre i na złe. Teraz i na wieki. Amen."

Ta historia mego życia z Jezusem - zapewniam, że jest autentyczna.

MAŁGORZATA

Świadectwo ukazało się w kwartalniku FRONDA nr. 29/2003 r.