"Rosjanie wolą myśleć, że żadnej wojny nie ma" - uważa Aleksiej Lewinson, ekspert Centrum Lewady - największego rosyjskiego niezależnego ośrodka badania opinii publicznej.

"W ostatnich latach pojawiły się odważne osoby, które uważają, że wojnę atomową ktoś przetrwa i będziemy to my (Rosjanie – red.). Oczywiście, nie wszyscy, a wręcz zdecydowanie nie wszyscy, ale to będziemy my, a to oznacza, że wygramy (ewentualnie będziemy w raju). To zaś oznacza, że wojny jądrowej nie należy aż tak się bać. Póki co zdanie tych śmiałków jest marginalne. O strachu przed wojną jądrową w minionym roku rozmawiało 2/3 Rosjan i był to rekord" - czytamy w felietonie Lewinsona, który ukazał się już po rosyjskiej inwazji na Ukrainę.

"Tutaj jednak pojawia się bardzo trudne pytanie, które męczy wielu nie tylko w Rosji, ale w całym świecie: czy polityczne procesy, w które wciągnięte są obecnie Stany Zjednoczone, Europa, Rosja i Ukraina jako jej części, prowadzą ku takiej wojnie? Wszystkie strony, każda na swój sposób, dają dwie odpowiedzi na to pytanie" - czytamy dalej.

Lewinson podkreśla, że "Rosja w języku gestów daje do zrozumienia, że jest ku takiej wojnie zdecydowanie gotowa".

Swoją potęgę wojskową i rakietowo-kosmiczną Rosja demonstruje tak, żeby wszyscy zobaczyli gotowość do walki nie tylko z jakimś tam sąsiednim krajem, a z całym blokiem NATO, a to znaczy z samą Ameryką.

"Czy Rosjanie chcą takiej wojny?" - pyta ekspert. "Oczywiście nie, nie chcą" - odpowiada.

"Ale czy popierają takie gesty, które pokazują, że „możemy powtórzyć” (powtórzyć zwycięstwo w wojnie światowej)? Tak, popierają je. Notowania prezydenta i głównodowodzących w styczniu po raz pierwszy od długiego czasu osiągnęły poziom 69%" - czytamy dalej.

Lewinson wskazuje, że w sferze gestów "powiedziane zostało jedno i z tym rosyjskie społeczeństwo się zgadza. W języku słów, strona rosyjska wiele razy obwieściła, że nie szykuje żadnej wojny". Wskazuje także, że Rosjanie zdecydowanie popierają takie deklaracje. "Już od odległych czasów stalinowskich Rosjanie nauczyli się myśleć o sobie, że są „ludźmi pokojowymi” - twierdzi ekspert.

"Jest jednak bardzo ważne „ale”. „Jesteśmy ludźmi pokojowymi, ale…” – to odkrywa drugą stronę kolektywnej tożsamości Rosjan. Po tym „ale” istotnie zmienia się intonacja i wyrażenie wspólnej rosyjskiej twarzy. Gotowość do wojny wraca do pokojowego dyskursu" - czytamy w felietonie.

To bardzo ważny moment dla zrozumienia nastrojów społeczeństwa. W społeczeństwie rosyjskim mianem wojny (lub „prawdziwej wojny”) nie określa się starć, w których biorą udział rosyjskie siły zbrojne, ale które nie odbywają się na rosyjskiej ziemi - podkreśla Lewinson.

"To z kolei pomaga władzom unikać używania słowa „wojna” w odniesieniu do takich zdarzeń. Pozwala to władzom obchodzić rozmaite prawne dylematy, które przeszkadzały by im w określeniu takich wydarzeń jak wojna w Afganistanie mianem „wojny”. To, co miało miejsce w Gruzji w 2008 r., nie zostało nazwane „wojną”, a „operacją pokojową”. Z tej przyczyny rozwój sytuacji na granicy z Ukrainą wcale nie musi być uznawany przez Rosjan za wojnę. Na Ukrainie uważają z kolei, że już od 2014 r. znajdują się z Rosją w stanie wojny. W Rosji ludzie wolą sądzić, że nic takiego nie ma miejsca" - twierdzi Lewinson.

"I nie będzie miało miejsca! Na pytanie „czy w przyszłym roku możliwy jest wybuch konfliktu zbrojnego Rosji z którymś z krajów sąsiednich?” zdecydowana większość Rosjan odpowiedziała negatywnie" - czytamy.

"O który z sąsiednich krajów chodzi, oczywiście już wiadomo. Z tej przyczyny mogliśmy spytać: „czy napięcia na wschodzie Ukrainy mogą przerodzić się w wojną Rosji z Ukrainą?”. Na Ukrainie takie pytanie w ogóle nie miałoby sensu!

W Rosji z kolei jeszcze w 2015 r. mniej niż jedna trzecia badanych obawiała się takiego rozwoju wydarzeń, a dwie trzecie takich obaw nie miało. Miarą prawdy było to, im głośniej w telewizorach brzmiało obwinianie sąsiadów Rosji o wszystkie możliwe grzechy i przestępstwa" - konkluduje ekspert.

jkg/levada.ru