Łukasz Adamski: Chyba Kiszczak nie będzie Ciebie  lubił po ostatniej  Twojej książce.


Sławomir Cenckiewicz*: Dzwonił do mnie pewien profesor, który spotkał przedwczoraj rano na swoim targu osiedlowym Czesława Kiszczaka.  Podszedł do generała, mówiąc mu,  że wyszła książka Cenckiewicza o służbach wojskowych z nim i Jaruzelskim na okładce, a jej tytuł to „Długie ramię Moskwy”. Kiszczak się uśmiechnął, powiedział: „A to ciekawe” i skończył rozmowę.


No ciekawe jak zareaguje na to, że nie przedstawiasz go jako czerwonego demiurga, do czego się przyzwyczailiśmy, ale raczej nieudacznika.  Nazywasz go „wojskowym czekistą”. Kiszczak naprawdę nie był profesjonalistą?


Kiszczak był szefem wywiadu w latach 1973-79, ale później, aż do roku 1990 miał dużą kontrolę nad wywiadem wojskowym będąc jednocześnie szefem MSW, członkiem Biura Politycznego KC PZPR i wreszcie zaufanym Jaruzelskiego. W Zarządzie II pozostawił po sobie namaszczonych ludzi z którymi później budował mit profesjonalistów z wywiadu wojskowego PRL. Jednak Kiszczak nie miał nawet szans by stać się profesjonalistą bo w ogóle nie wywodził się z wywiadu i nie miał o nim większego pojęcia…


A skąd się wywodził?


On się wywodził z kontrwywiadu wojskowego. Był typowym policjantem politycznym od łamania osobowości i charakterów żołnierzy zasadniczej służby wojskowej i oficerów LWP. Nie prowadził żadnej działalności wywiadowczej. Przez 8 miesięcy w 1946 roku przebywał w Londynie, gdzie inwigilował oficerów attachatu z płk. Kuropieską na czele. Zajmował się również powracającymi do kraju żołnierzami PSZ. I to było jedyne doświadczenie zagraniczne Kiszczaka. W tym czasie dostarczał materiały, które stały się podstawą do przeprowadzenia w wojsku wielkiej czystki związanej z tzw. „spiskiem w wojsku”, w wyniku którego zapadło kilkanaście wykonanych wyroków śmierci.  Świadczy o tym dokument, który obszernie zacytowałem w swojej książce. Po roku 1957 Kiszczak pracował Wojskowej Służbie Wewnętrznej, gdzie przechodził różne szczeble wtajemniczenia aż w końcu z poręczenia Jaruzelskiego przeszedł do wywiadu w 1973 r. Kiszczak jest w istocie człowiekiem, który doprowadził wywiad do ruiny, w czasie kiedy był jego szefem. Ściągnął do Zarządu II Sztabu Generalnego oficerów WSW, którzy nie mieli żadnego pojęcia o działalności wywiadowczej. Kiszczak nie mówił w żadnym zachodnim języku, choć standardowo deklarował znajomość niemieckiego tłumacząc to zsyłką na roboty do Austrii w końcówce wojny. Nie był też nigdy na placówce wywiadowczej jako rezydent wywiadu, co było za zwyczaj normą chociażby w służbach cywilnych PRL. I co niezwykle istotne – powierzył proces tzw. ochrony kontrwywiadowczej Zarządu II swojemu ulubieńcowi, kpt. Jerzemu Sumińskiemu, który w 1981 r. przekazał największe tajemnice wywiadu wojskowego PRL Amerykanom. Sumiński wysadził Zarząd II w powietrze. Jego organizację rozpoczęto de facto od nowa.


To skąd ta kariera? Pomógł Jaruzelski?


Kariera Kiszczaka jest ściśle związana z Jaruzelskim.  Jaruzelski w 1965 roku obejmuje stanowisko szefa Sztabu Generalnego.  Był pierwszym Polakiem na tym stanowisku i zastąpił gen. Jurija Bordziłowskiego. Moskwa uznała wówczas, że to lojalny wobec Sowietów Jaruzelski będzie godnym następcą oficerów Armii Czerwonej na tym stanowisku.  Począwszy od 1965 roku Jaruzelski lokuje w wojskowych służbach specjalnych i w innych instytucjach Ministerstwa Obrony Narodowej swoich ludzi. Buduje on własne zaplecze wojskowo-polityczne w armii, które skupione później wokół sekretariatu Komitetu Obrony Kraju przygotuje projekt stanu wojennego. To jest pewna dźwignia, która wyniesie go później do stanowiska ministra obrony narodowej (w 1968 r.) i ważnego członka kierownictwa PZPR. Ze swoimi kompanami przeprowadzi antysemicką czystkę w wojsku, a kilkanaście lat później obejmie tekę premiera i szefa partii. Proces militaryzacji partii i struktur państwowych jest możliwy tylko dlatego, że generał Jaruzelski dysponował zgraną drużyną. Kiszczak od lat 60-tych jest ważnym elementem tej drużyny.


I co Jaruzelski bierze człowieka, który nie jest profesjonalistą?  Z Twojej książki wynika, że cały wywiad wojskowy był daleki od profesjonalizmu.


Tak, piszę o tym, że dla Jaruzelskiego bardziej liczyła się środowiskowa lojalność i polityczna użyteczność związanych z nim oficerów WSW i Zarządu II, aniżeli chłodna i merytoryczna ocena efektów ich pracy. Wykorzystując ich swoich politycznych projekcjach Jaruzelski myśli przede wszystkim o władzy i pacyfikacji kontrrewolucji, a nie o sukcesach wywiadu zagranicznego. Być może myślał, jak wielu wysokich oficerów Zarządu II, że przecież i tak nad wszystkim czuwają Sowieci na których barkach spoczywa obrona Imperium na zachodnich rubieżach świata. Jedną z tez mojej książki jest przekonanie, że wojskowe tajne służby były zarówno narzędziem dyscyplinowania armii, jak i do pewnego stopnia również kontrolowania aparatu państwa. Nasuwa się przypuszczenie, że wykonywanie funkcji wewnętrznych przez wywiad i kontrwywiad na tyle zadowalało mocodawców sowieckich, że nie próbowali w sposób bardziej zdecydowany poprawić ściśle wywiadowczej i kontrwywiadowczej jakości i wydajności służb wojskowych PRL.


Karierowicz?


No można to tak nazwać. To był człowiek zakompleksiony, ambitny i chory na władzę. Jego kariera i postępowanie uzmysławia, że nawet w PRL nie można było zdobyć władzy bez wsparcia tajnych służb. Dlatego tak ważna dla Jaruzelskiego już jako ministra obrony narodowej jest kontrola i sterowność tajnych służb, które służą mu z czasem jako swego rodzaju alternatywny kanał informacji którego gros „newsów” dotyczyło  sytuacji w partii, administracji rządowej, MSW i nastrojów społecznych. Ta sprawa zawiera też pewien aspekt osobisty w życiu Jaruzelskiego. Służby wojskowe są dla niego ważne, gdyż w przeszłości oddawał usługi zarówno kontrwywiadowi jak i wywiadowi wojskowemu. Od kilku lat wiemy, że od lat 40. był tajnym informatorem Głównego Zarządu Informacji (kontrwywiadu) o ps. „Wolski”. Mało kto przypomina jednak o tym, że w 1949 r. Jaruzelski został oddelegowany do pracy w Wydziale Zwiadu Wojskowego Oddziału II (wywiadu), który zajmował się szkoleniem jednostek rozpoznania wojskowego i analizą armii zachodnich. Tak więc Jaruzelski ma w swojej przeszłości współpracę z obiema tajnymi służbami LWP. Po 1965 r. musiało być dla niego ważne zabezpieczenie wszelkich materiałów potwierdzających jego związki z służbami. Zapewne dlatego w końcu lat 70. pozbywa się z WSW generała Teodora Kufla, który najpewniej zbierał haki na Jaruzelskiego. Wprowadzony na jego miejsce Kiszczak gwarantował Jaruzelskiemu, że materiały na jego temat są w bezpiecznych rękach. Proszę sobie wyobrazić, że w latach 80., kiedy Kiszczak był szefem WSW i nadzorował służby cywilne, Departament I MSW przekazał wyłącznie jemu (w jednym egzemplarzu) raport  dotyczące wiedzy CIA na temat „współpracy gen. Jaruzelskiego z wywiadem radzieckim do 1956 r.”Sprawa była naprawdę poważna. Opisałem tę sprawę w książce.


A w jaki sposób przejawiał się brak profesjonalizmu tych służb?


Wywiad wojskowy PRL daleki był od profesjonalizmu GRU. Pomijając pierwszą dekadę działania, kiedy Sowieci tworzyli dopiero zręby wywiadu  wojskowego Polski Ludowej, wydaje się, że w latach 1956-1990 nie dorównywał on nawet służbom wywiadowczym NRD, Czechosłowacji czy Bułgarii. Na gruncie międzynarodowym Zarząd II nie był w stanie sprostać jakiemukolwiek poważniejszemu przedsięwzięciu wywiadowczemu. W uznanej przez Moskwę za absolutny priorytet dziedzinie pozyskiwania zachodnich technologii, wzorców uzbrojenia i sprzętu wojskowego peryferyjna agentura głównych oddziałów operacyjnych Zarządu II mogła dostarczyć jedynie „wzory uzbrojenia znajdujące się na wyposażeniu pojedynczego żołnierza”. Przyczyny takiego stanu rzeczy były zapewne złożone. O braku wyników wywiadowczych decydowały zarówno błędy w selekcji i doborze kadr, słabość procesu wiązania i szkolenia współpracowników agentury, niedobory finansowe, jak i nieprzystające do możliwości wywiadu planowanie i chęć niemal natychmiastowego osiągania efektów. Charakterystyczną cechą wojskowych wywiadowców był także widoczny brak samodzielnego myślenia i swoisty oportunizm. Ten obraz uzupełniają liczne zdrady i dezercje wysokich rangą oficerów Zarządu II, będących efektem poważnej penetracji wywiadu PRL ze strony zachodnich służb specjalnych. W latach 1956–1986 ok. 40 wysokich rangą oficerów i współpracowników uciekło na Zachód.


Dla mnie najciekawszymi fragmentami Twojej książki były opisy działalności wywiadu za granicą. Wywiad PRL współpracował bezpośrednio z  islamskimi terrorystami. Czy chodziło tylko o walkę z Izraelem, sojusznikiem Amerykanów,  czy może o zarabianie pieniędzy?


To się ze sobą wiążę. W sensie geopolitycznym chodziło o walkę z Izraelem, który od 1967 r. był bezwarunkowo  wspierany przez USA. Decyzja o postawieniu na świat arabski i zerwaniu stosunków dyplomatycznych z Izraelem zapadła w Moskwie. Natomiast w drugiej połowie lat 70-tych i zwłaszcza w latach 80-tych chodzi nie tylko o wpieranie terrorystów arabskich, ale także o kwestie zdobywania technologii wojskowych. Tutaj pojawia się kontekst współpracy z Mozerem Al Kassarem, człowiekiem skazanym przez sąd federalny w USA kilka lat temu  na karę 28 lat więzienia za działalność terrorystyczną. Al Kassar handlował nie tylko bronią wyprodukowaną przez państwa Układu Warszawskiego i szmuglował ją do Jemenu etc., ale handlował również bronią pozyskiwaną przez swoich kontrahentów na Zachodzie. To z kolei  umożliwiało  Sowietom i ich sojusznikom zdobywanie technologii wojskowych oraz modeli broni, których innymi drogami nie byli w stanie zdobyć. Kolejnym elementem jest oczywiście kwestia finansów. Wbrew różnym obiegowym opiniom ta kolonizacja państwa przez ludzi wojska po 13 grudnia 1981 roku, nie idzie w parze z tym, że wojsko ma coraz więcej pieniędzy. Kryzys dotyka wszystkich, włącznie z LWP. Jaruzelski daje wyraźny sygnał swoim podopiecznym z wywiadu wojskowego: musicie sami zacząć finansować swoją działalność operacyjną. Ich wejście w kontakty z ludźmi typu Al Kassara było tego konsekwencją.


Związki z terrorystami przetrwały jednak do III RP.


WSI w latach 90-tych szmuglowały broń do krajów objętych embargiem korzystając m. in. z  kontaktów Al Kassara.


Czyli mamy wojska w Afganistanie i Iraku, prowadzimy z Amerykanami wojnę z terroryzmem, a ludzie tworzący nasze służby specjalne w  przeszłości współpracowali  z terrorystami islamskimi. Pięknie.


Służby wojskowe w wolnej Polsce są prostą kontynuacją służb komunistycznych, więc nie ma co się dziwić, że powielano wiele mechanizmów i przyzwyczajeń z czasów PRL.


No, ale z drugiej strony na kim mieliśmy oprzeć służby specjalne w III RP? Skąd mieliśmy brać ludzi? Ci jednak mieli doświadczenie.


 W moim przekonaniu dobry audyt z lat 1990-91, choćby taki jak ten który zaprezentowałem w swojej książce choć przecież stricte historyczny powinien zaowocować decyzją o opcji zerowej czyli całkowitej  likwidacji tych służb. Można było ustalić, że weryfikujemy  oficerów niższego szczebla i ewentualnie przyjąć do nowych służb z całym ryzykiem, że przez kilka lat tych służb w ogóle nie będzie. Natomiast całe kierownictwo i wyżsi oficerowie dawnego Zarządu II i WSW powinno być trwale w szeregów Wojska Polskiego usunięte. Po 1989 r. i tak z tych służb nie mieliśmy praktycznie żadnego pożytku. To nie były służby profesjonalne w PRL-u a więc nie były profesjonalne również w okresie wolnej Polski. Gdy w 2006 roku jako przewodniczący Komisji ds. likwidacji WSI studiowałem blisko 2,5 tysiąca spraw wywiadowczych przekazanych do archiwum wywiadu w latach 1990-2006 zszokowało mnie to, że żadnej z nich nie zakwalifikowałbym jako operacji profesjonalnie przeprowadzonej z jakimś wyraźnym pożytkiem dla Polski. Podobnie jak w PRL wywiad WSI w szczególny sposób aktywizował się w kraju, zaś za granicą nie miał praktycznie żadnych sukcesów. Jak ktoś mi mówi dzisiaj, że miał on sukcesy na odcinku afgańskim czy irackim to ogarnia mnie pusty śmiech.


W książce piszesz jak nasz wywiad popisał się podczas szukania broni masowego rażenia w Iraku.


To są przypadki wręcz niesamowite.  W 2003 r. szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Marek Siwiec ogłosił światu, że polskie służby wojskowe odnalazły w Iraku skład wyprodukowanych we Francji rakiet „Roland — 2”, sugerując tym samym, że Paryż złamał embargo ONZ nałożone na reżim Saddama Husajna. Szybko okazało się, że rakiety wyprodukowano w 1984 r., a wybita na nich data „rok 2003”, która stała się podstawą tych rewelacji, dotyczyła przeprowadzenia przeglądu technicznego. Interweniował w tej sprawie prezydent Francji Jacques Chirac, informując premiera Leszka Millera,iż Francja od dawna nie produkuje tego typu rakiet. Szef WSI gen. Marek Dukaczewski tłumaczył później, że żaden z jego podkomendnych nie twierdził, że „liczba 2003 oznacza datę produkcji”. Wspierał go minister obrony narodowe Jerzy Szmajdziński, próbując całą winą obarczyć rzecznika MON. W następnym roku Zarząd II Wywiadu WSI dokonał odkrycia, które skompromitowało Polskę na arenie międzynarodowej. Tym razem szef resortu obrony narodowej Szmajdziński poinformował opinię międzynarodową, że polskie służby znalazły w Iraku kilkanaście rakiet wyposażonych w broń chemiczną (sarin i gaz musztardowy). Amerykanie szybko zdementowali te sensacje, wyjaśniając, że broń pochodzi z wojny iracko-irańskiej i nie stanowi większego zagrożenia ze względu na „niewielką ilość pozostałych środkow chemicznych”. Oto ten rzekomy profesjonalizm tych służb.


W NATO nie obawiano się tych ludzi?   


Obawiano się i Pakt Północnoatlantycki zobowiązał Wojsko Polskie, w tym tajne służby wojskowe, do tego by przeprowadzić weryfikację kadr wojskowych. W związku z zakończeniem procesu przyjmowania Polski do NATO niezbędna była dodatkowa certyfikacja kadr MON, zwłaszcza tej części, która musiała uzyskać dostęp do tajemnic Paktu Połnocnoatlantyckiego. W ramach tego procesu w marcu 1998 r. komórka odpowiedzialna w WSI za bezpieczeństwo wewnętrzne rozpoczęła wspomnianą już procedurę weryfikacyjną o kryptonimie „Gwiazda”, która objęła głownie oficerów przeszkolonych na akademiach i kursach specjalnych KGB i GRU w Związku Sowieckim. Niestety, zarówno sposób prowadzenia procedur weryfikacyjnych, jak też późniejsze efekty tych działań nie doprowadziły do skutecznego wyeliminowania z wojska wszystkich oficerów, których lojalność wobec wolnej Polski budziła wątpliwości. Wprawdzie z WSI odeszło w tym czasie aż 230 żołnierzy, ale wielu pamiętających czasy Zarządu II i WSW pozostało. Bezskuteczną formą nacisku na kierownictwo MON i WSI, by pozbyły się skompromitowanych oficerów wojskowych tajnych służb, były również publikacje prasowe. Kiedy wyszło na jaw, że związany z Grzegorzem Żemkiem i aferą FOZZ płk Zenon Klamecki, zastępca szefa Zarządu III WSI, kontaktował się z autorami „dokumentu” TVP Dramat w trzech aktach (o rzekomym udziale Jarosława i Lecha Kaczyńskich w aferze FOZZ), minister obrony narodowej Bronisław Komorowski był zmuszony zabrać głos. W czerwcu 2001 r. tłumaczył mediom, że Klamecki jest „restrukturyzowany” (sic!). Prawdopodobnie Rusak był za słaby, by go wyrzucić z wojska, dlatego Klamecki został tylko zdjęty ze stanowiska zastępcy szefa kontrwywiadu. Był też przykład gen. Bolesława Izydorczyka.

W ramach prowadzonej osłony kontrwywiadowczej ustalono, że latem 1992 r. spotkał się on w Zakopanem z rezydentem służb rosyjskich w okolicznościach „które jednoznacznie wskazywały na spotkanie wywiadowcze”. Jest oczywiste, że nie powinien od dłużej służyć w WP. Pisał o tym szef WSI płk Tadeusz Rusak do ministra obrony narodowej Bronisława Komorowskiego w czerwcu 2000 r.: „Analiza całego materiału […] skłania nas do stwierdzenia, iż gen. dyw. Izydorczyk celowo może ukrywać fakty związane z okresem pobytu w Moskwie. Brak wyczerpujących odpowiedzi ich ogólnikowość i schematyzm, a także stwierdzone przypadki podawania nieprawdy oraz wyraźna niechęć przy wyjaśnianiu kwestii związanych z ww. zagadnieniami stwarzają wątpliwości, co do jego szczerości wobec służby Ochrony Państwa”. W innym dokumencie WSI z 2000 r. na temat Izydorczyka czytamy: „Pomimo jednak zaistnienia wielu negatywnych przesłanek zebranych w toku prowadzonego w roku 2000 r. przez B[iuro] B[ezpieczeństwa] W[ewnętrznego] postępowania sprawdzającego szef WSI gen. T[adeusz] Rusak wskutek, jak sam stwierdził, „nacisków szefa MON ministra B[ronisława] Komorowskiego” wydał gen. B[olesławowi] Izydorczykowi certyfikat bezpieczeństwa NATO do dokumentów NATO oznaczonych klauzulą „ściśle tajne” (Cosmic Top Secret i Cosmic Top Secret Atomal). Dzięki temu gen. B. Izydorczyk wyjechał do Brukseli, gdzie objął funkcję dyrektora Partnership Coordination Cell (PCC) w Mons. Przebywał tam do 2003 r., mając dostęp do informacji stanowiących najwyższe tajemnice NATO”. Takim decyzjom zawdzięczamy zapewne nasze uczestnictwo w NATO „drugiej prędkości”.

 

Teraz prezydentem  Polski jest właśnie Bronisław Komorowski, który  jedyny ze swojej partii głosował przeciwko likwidacji WSI.  Czy możliwa jest reaktywacja tych służb pod inną nazwą?


Uważam, że po likwidacji i weryfikacji WSI, po publikacji raportu Antoniego Macierewicza nie jest możliwa reaktywacja tych służb w dawnym kształcie. Jednak szereg nieprawidłowości i kompromitujących informacji zostało ujawnionych. Nie ma nic gorszego dla tego typu patologicznych służb jak ujawnienie informacji o nich. Natomiast oczywiście istnieją próby małej reaktywacji poprzez prowadzenie akcji propagandowej czy lobbingu. Może o tym świadczyć kształt tzw. ustawy deubekizacyjnej, która odbierała uposażenia emerytalne oficerom służb cywilnych, w której zabrakło analogicznych zapisów dotyczących komunistycznych służb wojskowych. Polska potrzebuje profesjonalnych polityków, którzy nie będą podatni na takie naciski i lobbing. Profesjonalne służby kontrwywiadowcze powinny ponadto objąć kontrolą ludzi dawnych służb PRL i trzymać ich z daleka od instytucji państwowych. Państwo polskie powinno mieć odpowiednie narzędzia ustawowe, które zapewniłyby skuteczną izolację tych ludzi od struktur administracyjnych.


Niedawno media zelektryzowały informacja , że pisze Pan książkę  Donaldzie Tusku.  Premier ma się czego bać? 


Nie wiem. Przecież książki Reszki i Majewskiego oraz spowiedź Palikota są poważnym ładunkiem kompromitującym premiera Tuska. Nie ukrywam, że mam szereg kłopotów z dotarciem do informacji, o których wiem, że istnieją. Wciąż szukam pomysłu na tę książkę. Nie chciałbym napisać książki stricte biograficznej bo Donald Tusk nie jest na tyle ciekawą postacią, o której można by pisać biografie. Ja bym chciał napisać książkę politologiczną lub też książkę z pogranicza psychologii politycznej, a to wymaga dodatkowych kompetencji. W Donaldzie Tusku intryguję mnie połączenie jego nijakości, przeciętności z niewątpliwymi sukcesami jakim było  spacyfikowanie przeciwników wewnętrznych w partii, objęcie sterów w PO i premierostwo. Jak człowiek, który prawie 4 dni w tygodniu spędza w Sopocie zostaje premierem kraju a teraz współdecyduje o losach Unii Europejskiej?


Wiele osób próbuje odpowiedzieć sobie na to pytanie. Czekamy więc na książkę.  Dziękuję za rozmowę.  

 

*Sławomir Cenckiewicz (ur. w 1971 r.) - historyk, autor wielu publikacji naukowych i źródłowych. Opublikował m.in.: "Oczami bezpieki. Szkice i materiały z dziejów aparatu bezpieczeństwa PRL" (nagroda w Konkursie Literackim im. Józefa Mackiewicza w 2005 r. oraz wyróżnienie w Konkursie Literackim im. Brutusa w 2005 r.), "Tadeusz Katelbach (1897-1977). Biografia polityczna" (Nagroda im. Jerzego Łojka w 2006 r.), "Sprawa Lecha Wałęsy" (wyróżniona nagrodą w Konkursie Literackim im. Józefa Mackiewicza w 2009 r.), "Śladami bezpieki i partii. Studia. Źródła. Publicystyka i Gdański Grudzień ‘70. Rekonstrukcja. Dokumentacja. Walka z pamięcią", "Anna Solidarność".