Jezus zaś tak wołał: Ten, kto we Mnie wierzy, wierzy nie we Mnie, lecz w Tego, który Mnie posłał. A kto Mnie widzi, widzi Tego, który Mnie posłał. Ja przyszedłem na świat jako światło, aby każdy, kto we Mnie wierzy, nie pozostawał w ciemności. A jeżeli ktoś posłyszy słowa moje, ale ich nie zachowa, to Ja go nie sądzę. Nie przyszedłem bowiem po to, aby świat sądzić, ale aby świat zbawić. Kto gardzi Mną i nie przyjmuje słów moich, ten ma swego sędziego: słowo, które powiedziałem, ono to będzie go sądzić w dniu ostatecznym. Nie mówiłem bowiem sam od siebie, ale Ten, który Mnie posłał, Ojciec, On Mi nakazał, co mam powiedzieć i oznajmić. A wiem, że przykazanie Jego jest życiem wiecznym. To, co mówię, mówię tak, jak Mi Ojciec powiedział (J 12, 44-50).

Przytoczone słowa Jezusa – zwykle czytane w środę po IV Niedzieli po Wielkanocy – mają swój (pełen powagi) kontekst. A jest nim wielka debata między Tym, który z nieba zstąpił, a tym, którzy są „ziemscy”, biedni i, niestety, tak łatwo ulegający zaślepieniu. Uważny czytelnik Janowej Ewangelii zadaje sobie pytanie: Czy Jezus dogada się ze swymi ziomkami, Żydami? Czy zostanie zrozumiany i przyjęty tak, jak na to zasługuje? – Kto zechce, niech wczyta się (przypomni sobie) choćby tylko w rozdział 12 Janowej Ewangelii. Dobrze byłoby „poczuć” powagę chwili, którą uobecnia rozważana perykopa! Dzieje się „coś” naprawdę arcypoważnego i rozstrzygającego. Jezus widzi to z całą ostrością i jasnością. Jego rozmówcy, niestety, nie!

W krótkim rozważaniu nie da się mówić o wszystkim. Tyle rzeczy trzeba założyć. Ale z bezpośredniego kontekstu weźmy pod uwagę słowa, które brzmią szczególnie wymownie i mocno. To rodzaj dramatycznej przestrogi i prośby:

- Jeszcze przez krótki czas przebywa wśród was światłość. Chodźcie, dopóki macie światłość, aby was ciemność nie ogarnęła. A kto chodzi w ciemności, nie wie, dokąd idzie. Dopóki światłość macie, wierzcie w światłość, abyście byli synami światłości. To powiedział Jezus i odszedł, i ukrył się przed nimi. Chociaż jednak uczynił On przed nimi tak wielkie znaki, nie uwierzyli w Niego.

Patrząc na czasy, w jakich żyjemy (tyle ciemności, zamętu, chaosu, uwodzeń i uwiedzeń; tyle radykalnego relatywizmu i zwątpienia o prawdzie…), możemy śmiało powiedzieć, że to (specjalnie i) dokładnie do nas – zagrożonych utratą światła Ewangelii – Jezus wypowiada ten dramatyczny apel: „Jeszcze przez krótki czas przebywa wśród was światłość. Chodźcie, dopóki macie światłość, aby was ciemność nie ogarnęła”.

Chciałbym, żeby dalsza refleksja odnowiła naszą otwartość na słowa Jezusa Chrystusa! I żeby poprawiła się jakość słuchania! – Zacznijmy od zadania kilku pytań sprawdzających.

Jak ja słuchałem Jezusa w ostatnich miesiącach, tygodniach i dniach?

Czy jestem słuchaczem, który (zasadnie) sam z siebie jest zadowolony? I z którego Jezus jest zadowolony? A może jest tak, że w naszych uszach ktoś – o nic nas nie pytając – zainstalował gęste „filtry”, które do naszych wnętrz nie przepuszczają ani światła, ani żaru Miłości, choć te zawarte są w każdym czynie i słowie Jezusa?

Zadając pytania, nie przesądzam odpowiedzi. Zapraszam do zastanowienia się… A poza tym twierdzę, że wcale nie jest tak trudno odpowiedzieć na zadane pytania. Wiem, odpowiedzi mogą (czy nawet powinny) być zniuansowane. Ale w tej chwili nie chodzi o subtelności i niuanse. Chodzi o ewangeliczną zasadę: Niech mowa wasza będzie tak, tak – nie, nie… A zatem jakim ja jestem słuchaczem słów Jezusa? Złym czy dobrym? – A po czym to poznać?

Po prostu, zły słuchacz ma (i akceptuje w sobie) filtry blokujące odbiór tego, co w Orędziu Jezusa jest wspaniałe, piękne, poruszające i może radykalnie odmienić jakość życia! Człowiek źle słuchający Boga mówiącego w Jezusie, wychodzi z czasu (raczej pozornego) słuchania, jakby nie wydarzyło się nic ważnego. Wychodzi: NIE poruszony, NIE wzruszony, NIE pocieszony, NIE rozradowany, a także w niczym NIE zakwestionowany! Jaki wszedł, taki wychodzi.

Kiepski słuchacz wchodzi w słuchanie zimny – i taki sam wychodzi; jak kamień. Zachowuje się jak głaz. Twardy i nieporuszony. Kiepski słuchacz zachowuje się tak, jakby nie miał (czy tylko nie angażował) pojętnego umysłu i czującego serca …

Idźmy jednak dalej i zadajmy zasadnicze pytanie: Co właściwie skrywa się (gdzieś w głębi) za słuchaniem a-osobowym (bez angażowania inteligencji i serca)? Co też to sprawia, że słuchanie nie prowadzi słuchacza do zachwytu objawiającym się Bogiem? Co sprawia, że słuchanie zatrzymuje się w martwym punkcie i nie podprowadza do ufnej i miłosnej rozmowy? A idąc jeszcze dalej, dlaczego za sprawą słuchania – jako owoc – nie pojawia się gotowość do ofiarnej służby, która potwierdza dobrą jakość słuchania i skuteczność słowa Pana.

Odpowiem wprost, dosadnie i prowokacyjnie. Za (czy „popod”) naszym – od początku do końca – chłodnym słuchaniem Mowy Jezusa kryje się (smutny w skutkach i) mroczny wybórsiebie samego! Siebie przede wszystkim i ponad wszystko! – Rzec można, że jest to jakiś rodzaj zakochania się w sobie samym, przy jednoczesnym zabronieniu sobie „popatrzenia” i dopuszczenia w pole swojego widzenia Kogoś nieskończenie ważniejszego, większego, piękniejszego! W polu widzenia – oprócz własnej osoby – pozostaje jeszcze tylko widzialny świat, rzeczy. Można się wtedy próbować „narkotyzować” myśleniem o sobie jako kimś najważniejszym, centralnym, dominującym i gotowym do walki o swoją centralną i „wyjątkową” pozycję.

Nie usłyszy (efektywnie) i nie posłucha Jezusa ten, kto nosi w sobie nie zakwestionowaną i nie rozbitą strukturę radykalnie pojętego egocentryzmu. Ta struktura (zaciekle i „skutecznie”) broni się przed Miłością swego Stwórcy, a także przed życiem wiecznym, które wykracza poza to, co widać!

Egocentryczny słuchacz (celebrujący siebie tak postrzeganego) zwykle obudowuje swoją centralną pozycję paroma „nieprawymi myślami”, które cechuje pycha i pogarda wobec Rzeczywistości. Radykalny egocentryk powołuje do życia swoją logikę, która zarządza owymi kilkoma nieprawymi myślami, z gruntu fałszującymi prawdę o sobie. Owszem, powstają całe (pysznie – w dwojakim znaczeniu – rozbudowane) systemy (raczej pseudo) filozoficzne, które uzasadniają i bronią radykalnego egocentryzmu. – Cóż powiedzieć? Rozum może zostać zaprzęgnięty także do rzeczy niecnych, absurdalnych i destrukcyjnych. Jak w XX-wiecznych totalitaryzmach! A także w rodzącym się (oczywiście, nie od dziś) i w najlepsze rozwijającym się totalitaryzmie, uzasadnianym myśleniem „nowej lewicy”, libertynizmu, narastającej „dyktatury relatywizmu” wszelkiej maści oraz sprzężonej z nią tzw. poprawności (która wybitnie i dosłownie kompromituje ludzki rozum i wolność).

Szanując czas i trud uwagi czytelnika, już kończę. Ale dorzucę jeszcze kilka perełek. Najpierw niech będą to słowa, które w Dialogu św. Katarzyny Sieneńska, czytamy jako wypowiedziane przez Jezusa: „Przedwieczny Ojciec w swej niewysłowionej dobroci zwrócił na Katarzynę łaskawe spojrzenie i powiedział: «Bardzo pragnę okazać światu miłosierdzie i przyjść z pomocą ludziom we wszystkich ich potrzebach. Tymczasem człowiek w swej nieświadomości upatruje śmierć w tym wszystkim, co otrzymuje ode Mnie, aby żył. W ten sposób siebie krzywdzi. Moja jednak Opatrzność towarzyszy Mu stale. Dlatego chcę, abyś wiedziała: wszystko, czego udzielam człowiekowi, jest wyrazem niezgłębionej Opatrzności»„.

W moim notatniku (z różnymi „złotymi myślami”), znajduję zaraz po tyle co przytoczonej jeszcze te „cudne” myśli, pełne głębokiej prawdy o człowieku – o nas, o cywilizacji, o naszych czasach… Czy także o mnie?

My wydrążeni ludzie
My, chochołowi ludzie
Razem się kołyszemy
Głowy napełnia nam słoma
Kształt bez formy, cienie bez barwy
Siła odjęta, gesty bez ruchu
– Tak T. S. Eliot w roku 1925 proroczo opisał ludzi dzisiejszych czasów.

I na podobnej zasadzie jeszcze ta myśl – od Awicenny (980-1037). To trzeźwy i wspaniały drogowskaz, jak postępować w świecie, w którym (nazbyt) wielu pracuje nad tym, by chodzili po nim sami „wydrążeni ludzie”, ludzie „chochołowi”, ze słomą w głowach (zamiast wielkich myśli o Bogu i wiecznym powołaniu):

Ten, co wie, że wie – tego słuchajcie,
Ten, co wie, że nie wie – tego pouczcie,
Ten, co nie wie, że wie – tego obudźcie,
Ten, co nie wie, że nie wie – tego zostawcie samego sobie.

Mam nadzieję, że słowa Jezusa, także te wypowiedziane do św. Katarzyny – wbrew Awicennie, przecież jednak nie znającemu mocy zbawczej Jezusa Chrystusa! – potrafią do nowego życia „obudzić” nawet tego, „co nie wie, że nie wie”. Wystarczy – oprócz „łaski wystarczającej” (wszystkim dawanej) – odrobina pokory; odrobina szacunku i miłości wobec Piękna widocznego we Wszystkim, co odsłania Jezus Chrystus! I przyda się (a nawet jest konieczna, ku otrzeźwieniu) odrobina odrazy do szpetoty grzechu, złości, kłamstwa i wszelkiej pokrętności… w (niby to) myśleniu.

 

Częstochowa, 25 kwietnia 2013 AMDG et BVMH o. Krzysztof Osuch SJ

Blog Krzysztof Osuch SJ