Po wyborach 2015, kiedy PiS przejął władzę wróżono, że to nie potrwa długo, a premier Beata Szydło skończy jak Ewa Kopacz…Dlaczego?

Ponieważ szacowany oficjalny dług publiczny w tamtym czasie, kiedy PO żegna się z władzą, wynosi 1 081 760 000 000 zł, czyli każdy Polak, a jest nas 38 milionów, został zadłużony na ponad 29 tys. zł. Kwota dla przeciętnego Kowalskiego trudna do wyobrażenia, chociaż dla lepszej części narodu to tak akurat na waciki… Tymczasem Fundacja Obywatelskiego Rozwoju Leszka Balcerowicza szacowała, że ukryty dług publiczny, to 3 051 659 000 000 zł, co podnosiło wspomniany dług do kwoty 82 tysięcy na jednego Polaka. Zatem podstawowy dług publiczny stanowił wtedy ponad 60 procent polskiego PKB, a ukryty 174 procent PKB.

Przeciętny Kowalski wtedy nie miał co marzyć o podwyżce, wczasach poza granicami kraju, utrzymanie trójki dzieci graniczyło z cudem, każdy wydatek domowy był skrupulatnie przeliczany. Na osiedlowych parkingach stały małe fiaty 125p i złom zza zachodniej granicy. Młodzież uciekła do pracy w Niemczech i Wielkiej Brytanii. Płaca minimalna w 2014 wynosiła 1680 zł brutto, a dziś w 2020 - 2600, przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej w 2014 r. wyniosło 3783,46 zł, a średnie miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w grudniu 2019 r. 5604,25 zł brutto. Dodajmy sobie do tego 500+, trzynastki dla emerytów, dodatek do podręczników 300 zł i mamy ogląd sytuacji.

Rząd PO- PSL przez 8 lat rządzenia zadłużył Polskę na około 600 mld zł, w 2013 roku zdecydował się na, jak to ładnie nazwano w mediach, przejęcie ponad 150 mld zł z OFE. De facto były to prywatne pieniądze obywateli kraju…Sprzedano też wtedy ziemię rolną za 10 mld i Polacy nie ujrzeli z tego złotówki. Zero programów społecznych, zero podwyżek, zero pomocy dla starych, słabych i chorych, o rodzinach nie wspominając. Zero światełka w tunelu. Tak było. Za PO.

Za to, kiedy rządzi PiS, w 2019 deficyt sektora finansów publicznych w 2018 roku jest najniższy od 28 lat.

Według GUS deficyt całego sektora rządowego i samorządowego spada od 2015, czyli od wygrania wyborów, wtedy wynosił 2,7% PKB , a w 2018 spadek wynosi już tylko 0,4% PKB.

Z kolei dług publiczny wynoszący ( w relacji do PKB) w 2016 54,2%, w 2017 wyniósł tylko 50,6%, a w 2018 spadł do 48,9%.

Spadły też koszty obsługi długu publicznego, które np. w 2013 wynosiły 15% wydatków budżetu państwa, a w roku 2018 wyniosły 9% .

Z biliona złotych długu publicznego, aż jedną trzecią zaciągnęła w latach 2007-2015 koalicja Platformy Obywatelskiej z Polskim Stronnictwem Ludowym.

Dług za rządów Donalda Tuska rósł w tempie 56 milionów dziennie, to jest 2,3 miliona na godzinę i 650 na sekundę.

Ale w czerwcu 2019 – podają media - dług publiczny był najtańszy od czasów Platformy – rząd w jeden dzień zaoszczędził setki milionów, a to dlatego, że inwestorzy kupili papiery dziesięcioletnie z rentownością 2,482 proc., zaś papiery dłużne 10 lat temu były oprocentowane na 5,859. Różnica wynikająca z oprocentowania pozwoliła oszczędzić na bieżącej obsłudze długu. A to z kolei mogłostać się źródłem finansowania między innymi programów społecznościowych typu 500+.

Niestety w marcu 2020 Ministerstwo Finansów poinformowało, że dług Skarbu Państwa wzrósł w o 40 miliardów złotych. Co więcej premier Morawiecki stwierdził - Będziemy na pewno zwiększać dług publiczny, ponieważ dzisiaj budżet państwa i dług publiczny są głównym mechanizmem stymulowania gospodarki.

Pandemia zmieniła również i przede wszystkim gospodarkę. Na pewno sfinansowanie tarczy antykryzysowej – priorytetem jest utrzymanie firm - i zatykanie dziur budżetowych znacznie większych niż zaplanowane, zmusza rząd do zadłużenia. Wartość nowych emisji w marcu wyniosła 16 mld złotych.

Nie pomógł nam spadek wartości złotego. Euro przed pandemią kosztowało 4,33 zł, a pod koniec marca 4,56 zł. Zatem wartość zagranicznego długu wzrosła o 14 miliardów zł.

Za to nie wzrosną koszty obsługi długu, bo stopy procentowe w Polsce właśnie spadły do niskiego poziomu, rentowność polskich obligacji też jest niska, zatem rząd może zadłużać się- powiedzmy - na dobrych warunkach. Nie będzie też gwałtownego spadku cen obligacji, bo skupuje je Narodowy Bank Polski. Zwiększyło się zadłużenie o 40 mld złotych, ale NBP skupił z rynku rządowy dług za 50 mld złotych.

Przewiduje się, że kryzys spowodowany wirusem covid-19 doprowadzi do recesji na poziomie 3,4-proc., powiększenia dziury w finansach publicznych do 8,4 proc. PKB i wzrostu zadłużenia – dług publiczny wyniesie 55,2 proc. Przed nami recesja podobna do tej z lat 90.

Ekonomiści uważają, że pandemia zastała nas ze stabilnymi finansami publicznymi. Dług w 2019 r. spadł do 46 proc. PKB i był najniższy od 10 lat. Deficyt na poziomie 0,7 proc. należy do najniższych w historii, a wszystko razem ma źródło zarówno w pracy rządu nad uszczelnieniem systemu podatkowego jak i w dobrej koniunkturze gospodarczej. Minione lata nie były zmarnowane – w chwili kryzysu są efekty.

Nasz dług powinien znaleźć się poniżej limitu obowiązującego w UE (60 proc. PKB). Warto zwrócić uwagę, że u naszych zachodnich sąsiadów dług sięgnie w tym roku 75 proc. PKB, a w Austrii pandemia doprowadzi prawdopodobnie do 10 proc. deficytu i 80 proc. długu.

Spadek PKB o 3,4 proc. będzie wynikiem ograniczenia konsumpcji i eksportu. Będziemy wydawać mniej, bo rynek pracy znacznie się pogorszy. Nie tylko u nas, w całej Europie, a to przełoży się na sytuację w kraju. Na pewno będzie mniej inwestycji, które i tak nie były filarem wzrostu gospodarczego.

Rząd chce za wszelką cenę utrzymać płynność i nie doprowadzić do katastrofy, a tak by się stało, gdyby nastąpiła fala bankructw i gwałtowny wzrost bezrobocia. W zamierzeniach rządu jest też utworzenie funduszu inwestycyjnego, który miałby dysponować kwotą 30 mld zł, ale to jest plan na czas po ustaniu burzy.

Założenie jest takie, że ceny wzrosną w ciągu całego roku o 2,8 proc., a tanie paliwo i spadek cen ropy obniżą inflację. Niestety mamy suszę i żywność będzie drożeć, a to utrudnia przewidywania. Poza tym na nasz rynek mają wpływ rynki europejskie i to co u nich się wydarzy będzie miało konsekwencje również dla naszej gospodarki, a co za tym idzie, bardzo jest dziś trudno przewidywać przyszłość.

Wicepremier, Jadwiga Emilewicz twierdzi, że jeśli spadek PKB będziemy mieć, prawdopodobnie, najniższy ze wszystkich państw członkowskich UE, to być może uda nam się odrobić straty w przyszłym roku, a po podjęciu tych wszystkich działań rządu, liczy na to, że w ciągu dwóch lat powinniśmy wrócić do poziomu, na jakim byliśmy na początku 2020.

Nadzieja jest dziś najczęściej powtarzanym słowem, bo otrząsanie się ze skutków pandemii będzie długotrwałe i zapewne bolesne, zarówno dla gospodarki kraju, jak i dla polskich rodzin. Należy liczyć na to, że przetrwany ten trudny czas i co nas nie zabiło, to nas wzmocni - nie tylko w kontekście zdrowia, ale i rozwoju gospodarki.

Barbara Dziuk