„Stał się wielkim świadkiem, którego świat i Kościół bardzo potrzebował. Kościół potrzebował człowieka zdolnego wzbudzić największa rewolucję bez rozlania jednej kropli krwi”.

Po szczeblach sukcesu

Albano (Al Bano) dzisiaj światowej sławy muzyk, zaczynał od śpiewu w chórze w biednej wiosce Cellino San Marco w Apulii. Pierwszy raz zrobił furorę w Instytucie Pedagogicznym w Lecce: „Wtedy zdałem sobie sprawę – wspomina – że Bóg dał mi wielki talent. Niezwykły głos.”

Już od najmłodszych lat wyrastał w głęboko religijnej rodzinie, co spowodowało, że Bóg był dla niego Kimś tak oczywistym jak powietrze. W swojej książce opowiada: „[Wiek dorastania] to czas w którym pytamy samych siebie, kim jesteśmy, skąd przybywamy, dokąd zmierzamy, po co się urodziliśmy, dlaczego istnieje śmierć i co się dzieje po tym życiu […]. Mogę jednak powiedzieć, że te pytania pojawiły się w moim życiu później. [..] Wiara była we mnie tak zakorzeniona, że była nie do podważenia, nie stanowiła problemu”. Po wielkim sukcesie w swojej rodzinnej miejscowości w wieku zaledwie szesnastu lat postanowił wyjechać do Mediolanu, gdzie widział dla siebie szansę dalszego rozwoju w swojej największej pasji – muzyce.  Tam odniósł kolejny sukces, a było nim nagranie w 1967r. płyty „Nel sole”, która sprzedała się w nakładzie miliona trzystu egzemplarzy! To otworzyło dla niego drogę do dalszej kariery. Wkrótce piosenki z jego albumów muzycznych stały się niezwykle popularne w Austrii, Belgii, Szwajcarii, Niemczech, Hiszpanii, a nawet w Ameryce Południowej. Wielokrotnie był nagradzany, m.in. zdobył nagrodę Golden Europe jako artysta sprzedający największą ilość płyt, na Festiwalu w San Remo zdobył pierwsze miejsce za piosenkę „Ci sarà”, a w 1982 r. ustanowił we Włoszech absolutny muzyczny rekord – na liście przebojów równocześnie znalazły się cztery piosenki jego autorstwa.

Jednak to, co zawsze wyróżniało Al Bano w muzycznym świecie, to głęboka wiara, która wplotła się w jego twórczość . Jak sam często wspomina, Bóg jest dla niego jak powietrze, jest pierwszą myślą, z którą się budzi i ostatnią z którą zasypia. „Drogi Jezu, potrzebuję Cię jak świat słońca. […]Drogi Jezu mogę być z Tobą na ty, jak bliski przyjaciel Ci śpiewam. To dlatego czasami próbuję opowiedzieć Ci o tym, co czuję” – śpiewał w jednej ze swoich piosenek. „Nie powinniśmy się modlić tylko dla samej modlitwy, lecz zrozumieć, dlaczego się modlimy, co oznacza ta modlitwa i dlaczego ją odmawiamy.[…] Musimy prosić Boga o to, aby modlitwa wypływała z naszego serca” – tłumaczy w swojej książce, która zarazem jest jego wyznaniem wiary.  

Mój drugi ojciec

Jedną z rzeczy, którą najbardziej cenił w swoim życiu było spotkanie rozlicznych świadków wiary. Do takich zaliczył Matkę Teresę z Kalkuty, Ojca Pio, ale przede wszystkim Jana Pawła II, dla którego wielokrotnie śpiewał, podczas zarówno bardziej prywatnych jak i publicznych koncertów. To, jak głębokie piętno zostawiły na nim spotkania z Papieżem Polakiem, wielokrotnie powtarzał w wywiadach, jak i w swojej książce: „Mój ojciec Carmelo był dla mnie jak latarnia. Zmarł […] 25 marca 2005 r. Ten czas był dla mnie jakby utratą dwóch ojców: mojego rodzonego ojca i Ojca Świętego Jana Pawła II, który odszedł 2 kwietnia tego samego roku” – wspomina piosenkarz. Postać Papieża Polaka zawsze go fascynowała. Al Bano podziwiał jego łagodność, zdecydowane wypowiadanie się w ważnych kwestiach, obronę słabszych i uciśnionych. Pierwszy jego koncert przed Papieżem wypadł w Brazylii, a następnie wielokrotnie śpiewał dla niego w kaplicy w Watykanie oraz w Sali Nerviego. W swojej książce opowiada jak wielkim było to dla niego przeżyciem: „Moje pierwsze spotkanie z Karolem Wojtyłą miało miejsce w maju 1994 r. […] Tego dnia w kaplicy papieskiej powierzono mi czytanie podczas Mszy Św. Przyzwyczajony byłem do tego typu wystąpień przed znanymi osobistościami dzięki swojej pracy. Jednak świadomość, że miałem stanąć przed Janem Pawłem II, tym gigantem wiary, sprawiała, że trzęsły mi się nogi. To tak jakby nagle zaczął wiać silny wiatr, który nie pozwalał mi utrzymywać się na własnych nogach. […] On,  papież Jan Paweł II, był tam obecny, z tym swoim dobrodusznym wzrokiem. Miał dwa typy spojrzeń: jedno uśmiechnięte i dobrotliwe, które powodowało, że nagle ustępowały lęk i skrępowanie, oraz drugie, które dokonywało endoskopii twojej duszy. Badał twoje wnętrze”. Później Al Bano wielokrotnie wspominał tamto spotkanie - Jan Paweł II przez te liczne koncerty stał się dla niego kimś wyjątkowo bliskim: „Wtedy staliśmy się jakby przyjaciółmi. Podczas następnych spotkań przyjmował mnie zawsze z uśmiechem, uściskiem i błogosławieństwem”. Te koncerty wspomina zawsze z wielkim wzruszeniem: „Śpiewałem dla niego [Jana Pawła II]. Za każdym razem było to dla mnie jak doładowanie. Nigdy go nie zapomnę.  Był i pozostanie wcieleniem rozpędzonej mocy Ducha Świętego. Stał się wielkim świadkiem, którego Kościół i świat naprawdę potrzebował. Kościół potrzebował człowieka, który byłby w stanie wzbudzić największą rewolucję bez rozlania jednej kropli krwi” – wyznaje piosenkarz.

Krzyż nie jest końcem

Jednak w 1994 roku Al Bano musiał zderzyć się z najtrudniejszymi pytaniami w swoim życiu, doświadczając cierpienia związanego z zaginięciem jego córki Yelenii. Wtedy, jak sam wspomina, jego wiara została wystawiona na poważną próbę. Wcześniej, pomimo pokus związanych z odniesioną sławą, był wierny Bogu i w Nim upatrywał sensu swojego życia. Jednak kolejnych kilka miesięcy po zaginięciu córki przeżył ciemność, którą wspomina jako najczarniejszy okres w swoim życiu: „Świat mi się zawalił, wszystko wydarzyło się w jednym momencie. Zdawało mi się, że przeżywam grecką tragedię. […] Miałem kryzys. Kryzys wiary. Nie wiem, czy można go określić prawie naturalnym, biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znalazłem. Buntowałem się, nie chciałem już wierzyć.”

Ten stan w życiu aktora trwał pięć miesięcy. Wcześniej wszytko w jego życiu było usłane różami, radził sobie z trudnymi sytuacjami, odniósł sukces, ułożył sobie życie, aż nagle spadło na niego cierpienie, którego nie mógł zrozumieć i które powodowało u niego bunt w stosunku do Boga.

Powoli jednak piosenkarz zrozumiał, że jego życie ma nadal sens – zostały mu jeszcze dwie córki. Powoli wrócił do modlitwy, którą zawsze traktował jako rozmowę z Bogiem: „Gdy wyszedłem z tunelu, gdy odnalazłem wiarę, było tak, jakbym wsiadł do balonu i zobaczył sprawy z góry, nie będąc otoczonym przez huk i chaos. Albo jak nałożenie na plecy butli tlenowej i zanurzenie się w głębiny morza, gdzie można w ciszy podziwiać świat poruszający się bez żadnego hałasu. Powróciłem do obserwowania świta, oglądania cudów natury będących dziełem Boga”.

Co spowodowało, że Al Bano przezwyciężył rozpacz i na nowo odzyskał wiarę? W pewnym momencie uświadomił sobie, że zapędza się w ślepy zaułek złości, a wokół jest pełno osób, które także doświadczają różnego rodzaju cierpienia, Aż w końcu w tym wszystkim dostrzegł Boga, który nie jest odległym Absolutem, ale Bogiem wcielonym – zobaczył krzyż: „Poczułem, że centralne doświadczenie chrześcijaństwa, czyli fakt, ze Bóg stał się człowiekiem, cierpiał i umarł na krzyżu, nie dotyczy tylko wydarzeń sprzed dwóch tysięcy lat. Cierpienie jest czymś, co stanowi część naszej egzystencji. Ten, kto wierzy, kto jest chrześcijaninem, musi patrzeć rzeczywistości prosto w twarz także wówczas, gdy znajdzie się w dużo gorszym, przykrym położeniu. Musi umieć wznieść się ponad to i poddawać się wyrokom Boga, który może naprawdę pocieszyć, wysłuchać, przyjąć i uzdrowić. Tego Boga, który stał się jednym z nas , który zaznał bólu, najokrutniejszego cierpienia i w końcu śmierci. […] W rzeczywistości ten Bóg, który stał się człowiekiem, który cierpiał i umarł, po trzech dniach jednak zmartwychwstał. Ta perspektywa jest nadzieją dla naszego życia”.

Natalia Podosek

Al Bano, „Wierząc nie poddałem się nigdy, Kraków 2013.