Sprawa dotyczy zdecydowanego sprzeciwu Polski i Węgier ws. ogłoszonej ostatnio przez Unię Europejską konieczności przyjęcia nielegalnych migrantów.

W czwartek późnym wieczorem większością głosów UE ogłosiła konieczność przyjmowania nielegalnych migrantów. Według tej rezolucji „państwa członkowskie zaakceptują przyjęcie konkretnych kwot migrantów ubiegających się o azyl, albo będą musiały wpłacić środki na fundusz zarządzany przez Brukselę w celu opieki nad migrantami” – czytamy na portalu dorzeczy.pl.

Przeciwko przymusowemu przyjmowaniu migrantów zarobkowych (socjalnych) głosowały Polska i Węgry, a Bułgaria, Malta, Litwa i Słowacja wstrzymały się od głosu.

- Zgodnie z powziętymi ustaleniami państwa członkowskie mają do wyboru trzy sposoby "przyjęcia" migranta: wpuszczenie go do siebie, udzielenie pomocy dla państwa, które przyjmie migranta lub wniesienie opłaty w wysokość ok. 20 tys. euro za jednego uchodźcę – czytamy.

Sprzeciw Polski i Węgier bardzo nie spodobał się zależnym od rządu w Berlinie niemieckim publicystom.

- "Polski przedstawiciel, któremu ludzie z innych stron świata są z zasady obojętni, nazwał ten finansowy wkład karą" – pisze Detlef Esslinger, komentator "Sueddeutsche Zeitung".

- "Celem polskiego rządu jest obrona w UE interesów, ale nie wartości. Ktoś taki nigdy nie zrozumie, że migracja może by też wzbogaceniem" – pisze dalej pro-berliński propagandysta.

W "Tageszeitung" możemy z kolei przeczytać, że rzekomy „kompromis migracyjny” jest "bezwartościowy", a zapis o karach „niczego nie zmienia”. - Nie wiadomo, czy takie kraje po prostu nie odmówią wpłat" – uważa Frederik Eikmanns, przypominając wypowiedź ministra do spraw UE Szymona Szynkowskiego vel Sęka nazywającego to rozwiązanie "absurdalnym pomysłem".

Eikmannsa zwraca także uwagę, że ponieważ Polska finansuje swoich funkcjonariuszy w Frontexie, to „może zadeklarować to świadczenie jako wkład w rozwiązanie problemu migracji”.