Bronisław Wildstein, który od jakiegoś czasu mieszka na wsi oddalonej o ok. 70 km od Warszawy, podczas rozmowy na antenie Radia Wnet nie pozostawił wątpliwości co do faktu, że „życie wiejskie od życia miejskiego różni się zasadniczo”.

„Żyjąc na wsi rozumiem, że jestem cząstką świata, który mnie radykalnie przerasta. W mieście tego się nie czuje. Żyje się tam w sztucznym świecie, stworzonym przez człowieka. A ten świat człowieka zamyka. W mieście nie widzi się nieba. Nie czuje się tego zupełnie. Tutaj wychodzę i widzę niebo. To daje poczucie takiego głębszego obcowania ze światem, który mnie przerasta. Daje też poczucie pewnego ładu, który istnieje i objawia mi się choćby poprzez piękno tego świata. To jest niesłychanie ważne” – mówił opozycjonista z czasów PRL.

„Tutaj mam dystans do tej codziennej gonitwy. Te warunki wiejskie wręcz prowokują do tego, żeby ten dystans złapać, ponieważ tu się widzi pewne rzeczy z pewnej odległości. Dzięki temu mam też dużo więcej czasu, mogę więcej czytać i więcej pisać. A bez wielu rzeczy, bez których mogłoby się wydawać, że nie mogę żyć – mogę się obyć. Nie mam też ciągle na głowie tego tłumu ludzi. Ja byłem mieszczuch, kochałem miasto, potrzebowałem tego i musiałem dojrzeć, by docenić życie na wsi i nabrać dystansu do miasta, które na obecnym etapie mojego życia nie jest mi w stanie zbyt wiele zaoferować” – wyznał pisarz.

W odniesieniu do kwestii związanych z polityką, Wildstein zaznaczył, że czuje się zawiedziony nadmierną spolegliwością PiS wobec Unii Europejskiej, ale i tak uważa, że formacja ta wygra w nadchodzących wyborach, choć może mieć problem z uzyskaniem samodzielnej większości oraz stworzeniem koalicji.

„Wydaje mi się, że wchodzimy w okres turbulencji” – przewiduje autor „Śmiesznej dwuznaczności świata”.