Wedle Amnesty International ukraińska armia łamie prawo konfliktów zbrojnych, rozmieszczając uzbrojenie w szkołach, szpitalach i dzielnicach mieszkalnych oraz przeprowadzając ataki z terenów gęsto zaludnionych. W ten sposób, wedle raportu tej organizacji, to Ukraina naraża ludność cywilną i to z powodu jej działań „rosyjskie uderzenia w zaludnione obszary zabiły cywilów i zniszczyły cywilną infrastrukturę”.

Kiedy organizacja borykała się z oskarżeniami o powielanie propagandy Władimira Putina, przed warszawską siedzibą Komisji Europejskiej jej działacze zorganizowali w piątek protest, w ramach którego domagali się zaprzestania zawracania osób próbujących nielegalnie przekroczyć polsko-białoruską granicę.

- „Demonstracja odbyła się pod hasłami powstrzymania nielegalnego zawracania z granic Unii Europejskiej osób poszukujących ochrony w Europie. Apelujemy do UE🇪🇺 i państw europejskich o to, by polityki migracyjne chroniły ludzkie życie”

- napisali aktywiści w mediach społecznościowych.

Przypomnijmy, że reżim Aleksandra Łukaszenki wciąż kontynuuje „Operację Śluza”, w ramach której sprowadza migrantów z Bliskiego Wschodu, aby następnie „przerzucać” ich na terytorium państw unijnych. W ten sposób nie tylko zarabia na przemycie ludzi, ale też wspiera Kreml, destabilizując państwa członkowskie w czasie wojny na Ukrainie i przypływu uchodźców wojennych z tego państwa. Co ciekawe, na Białoruś migranci ci trafiają właśnie z Rosji.

- „Litwa zgłasza 100 osób dziennie i szuka pomocy w wojsku. Tym razem prawdopodobnie zaangażuje się Rosja, ponieważ wszyscy mają rosyjskie wizy”

- zauważa białoruski, niezależny dziennikarz Tadeusz Giczan.

Na protest AI, który w czasie zbiegł się ze skandalicznym raportem, uwagę w mediach społecznościowych zwrócił ekspert ds. Bliskiego Wschodu Witold Repetowicz.

- „Ciekawe, AI publikuje raport oskarżający Ukrainę i w tym samym czasie żąda otwarcia polsko-białoruskiej granicy dla migrantów. Bardzo ciekawe”

- pisze publicysta.