W awangardzie ataku na naprotechnologię znajduje się, a jakże prof. Marian Szamatowicz (właściciel jednej z największych klinik in vitro w Polsce), który w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej przekonuje, że naprotechnologia jest techniką z ubiegłego wieku, a do tego oznacza „kradzież okresu rozrodczego kobiety”. I choć wywiad ten jest klasyczną reklamą własnego biznesu, to trudno go pominąć milczeniem. Jest on bowiem przykładem, na jakich kłamstwach oparty jest przemysł zapłodnienia pozaustrojowego.

 

Przykładem jest zarzut wobec naprotechnologii, że nie pomaga ona – oczywiście w odróżnieniu od in vitro – bezpłodnym mężczyznom. Opinia ta jest zwyczajnym kłamstwem, bowiem naprotechnolodzy proponują także leczeniem mężczyznom z osłabioną płodnością. W przypadku zaś całkowitej bezpłodności mężczyzny rzeczywiście zmuszeni są przyznać, że leczenie jest niemożliwe. Ale dokładnie tak samo zmuszeni są zrobić zwolennicy in vitro. Tyle, że oni zamiast powiedzieć mężczyźnie otwarcie, że nigdy nie będzie miał swoich dzieci, proponują mu wszczepieniem jego żonie dzieci obcego mężczyzny. I udawanie przez całe życie, że są to jego dzieci. Trudno nie uznać tego za zwyczajne oszustwo. Oszustwo, którego koszty ponoszą zarówno małżonkowie, jak i samo dziecko, które ostatecznie dowiaduje się, że nigdy nie pozna swojego pochodzenia, a także, że jego ojcem jest bliżej niezidentyfikowany dawca nasienia...

 

I to by było na tyle jeśli chodzi o wybitną skuteczność in vitro w leczeniu męskiej niepłodności...

 

Tomasz P. Terlikowski