Administracja Donalda Trumpa ogłosiła o wprowadzeniu nowych sankcji wobec Rosji. Mają one związek z próbą otrucie Sergieja Skripala przy użyciu Noviczoka. W Stanach Zjednoczonych obowiązuje ustawa nakazująca wdrożyć w przypadku użycia przez jakiekolwiek państwo zakazanej broni chemicznej dochodzenie oraz uruchomić retorsje. W tym sensie Biały Dom nie miał wyboru, choć jeśli idzie o to, jakimi ograniczeniami obłoży Moskwę, ma pewne pole manewru. Ustawa przewiduje, że oskarżone o użycie broni chemicznej państwo ma dwa miesiące na złożenie wyjaśnień, i to dzieje się teraz, a jeśli nie zostaną one uznane za wystarczające, to wówczas możliwe będzie nałożenie kolejnych sankcji. Przy czym w październiku, bo wówczas upłynie termin, amerykański prezydent będzie miał do wyboru trzy z 6 możliwości – sprzeciwianie się w międzynarodowych instytucjach finansowych przyznaniu kredytów państwu oskarżanemu o użycie zakazanej broni, zakaz finansowania, czyli innymi słowy zakaz kupowania obligacji, papierów skarbowych czy udzielania kredytów rządowi oraz wszystkim kontrolowanym przez rząd podmiotom (przypomnijmy, że w Rosji 80 % sektora bankowego jest w rękach państwa), zakaz eksportu, zakaz importu z danego państwa towarów za wyłączeniem żywności, obniżenie poziomu relacji dyplomatycznych oraz zakaz lotów państwowych linii lotniczych (w tym wypadku chodzić może o Aerofłot). Ostatnich sankcji nie należy mylić z propozycją nowej ustawy (tzw. propozycja senatorów Grahama oraz Menendesa), prace, nad którą trwają i która z dużym prawdopodobieństwem stanie się jesienią obowiązującym prawem.

Informacje o nowych sankcjach, a zwłaszcza możliwość, że dotkną one rosyjskiego długu państwowego i możliwości zaciągania pożyczek na międzynarodowych rynkach zadziałały natychmiast. Rubel w ciągu trzech dni stracił 8 % swojej wartości, a niemała grupa specjalistów jest zdania, że mimo wyhamowania spadków(dziś 67,72 rubla za dolara – najwięcej od 18 kwietnia 2016) już niedługo dolar kosztował będzie powyżej 70 rubli. Przypomnijmy, że jeszcze jesienią ubiegłego roku było to 58. Rząd, który do tej pory spokojnie reagował na osłabienie rosyjskiej waluty, a nawet był z takiego trendu zadowolony, bo korzystnie wpływał on na poziom rosyjskiego eksportu niezwiązanego z sektorem wydobycia węglowodorów (dwucyfrowy wzrost w pierwszym półroczu) oraz możliwościami budżetu, teraz zmuszony był zareagować, bo tempo dewaluacji było zbyt duże i mogło to nawet wywołać panikę na rynku. Przede wszystkim poinformowano, że rząd zmniejszy poziom kupowanych na rynku dolarów, choć jeszcze w ubiegłym tygodniu informowano o ruchu w drugą stronę, czyli zamiarze zwiększenia. Zamiast 16,7 mld kupi w sierpniu 8,4 mld dolarów. Jednak sama polityka polegająca na przeznaczaniu nadwyżek z dochodów ze opodatkowania eksportu ropy i gazu na powiększanie rezerw nie zostanie zarzucona. Zasadniczym powodem tej zmiany stały się, katastrofalne, jak piszą eksperci, braki twardej waluty na rynku. Na moskiewskiej giełdzie walutowej oferty sprzedaży dolarów osiągnęły poziom 22 mln, co jest 5 razy mniej niżli średnio każdego dnia w ubiegłym miesiącu. Tego rodzaju zachowanie podmiotów sprzedających jest dość jednoznaczne – spodziewają się spadku kursu rubla i nie widzą potrzeby, aby dziś tanio pozbywać się waluty.

Na te informacje nałożyły się i inne, równie niepokojące na temat tempa odpływu kapitału z Rosji. Otóż w ciągu pierwszych 7 miesięcy tego roku odnotowano odpływ kapitału na poziomie 21,5 mld dolarów i był on 2,5 raza wyższy niźli w tym samym czasie roku 2017. A pamiętajmy o Mundialu, przyjeździe setek tysięcy kibiców i turystów, którzy sporo w Rosji wydali. Jednymi słowy komunikat jest dość prosty, Rosja zaczyna być postrzegana przez międzynarodowych inwestorów, jako kraj, w którym inwestowanie wiąże się ze zbyt dużym ryzykiem i lepiej zwijać żagle.

Tym bardziej, że Rosjanie mogą, na przykładzie Turcji, obserwować, czym kończy się suwerenna polityka finansowa suwerennego kraju. W piątek prezydent Trump poinformował o tym, że podnosi cła na turecką stal i aluminium. Rozmowy o zniesieniu przez Waszyngton wcześniej ogłoszonych restrykcji zakończyły się niepowodzeniem, a dodatkowo Biały Dom już wcześniej informował, że jeżeli Ankara nie zrezygnuje z planów zakupu rosyjskiego uzbrojenia, to nie może się spodziewać niczego innego jak tylko zaostrzenia polityki amerykańskiej. Reakcja rynku była natychmiastowa. Turecka lira straciła w ciągu godziny 18 % swojej wartości, a licząc od początku roku już 40 %. Erdogan chce zacieśniać więzy gospodarcze z Rosją, ale już zapowiedział zaostrzenie polityki finansowej (obniżenie deficytu budżetowego, walka z inflacją etc.) oraz wezwał Turków do tego, aby zaczęli sprzedawać dolary, które teraz są państwu bardzo potrzebne. W emocjonalnym wpisie turecki prezydent ogłosił, że właśnie Ameryka wypowiedziała Turcji wojnę ekonomiczną, ale oczywiście, zwycięstwo będzie „po naszej stronie”, bo z nami jest Allach a oni mają tylko dolary.

Na wsparcie Opatrzności nie powoływał się rosyjski premier reagując na ostatnie amerykańskie sankcje, ale co ciekawe, również wspomniał, że Amerykanie wypowiedziały Rosji ekonomiczną wojnę. To zaostrzenie retoryki rosyjskiego premiera, uchodzącego za liberała jest związane, tak przynajmniej oceniają to obserwatorzy z zaostrzeniem się walki w rosyjskim obozie władzy. Notowania Miedwiediewa systematycznie spadają, bo jest on utożsamiany z bardzo niepopularną w Rosji reformą emerytalną. Spadają nie tylko jego oceny i popularność, Putin również ma historycznie najniższe notowania, podobnie jak partia władzy – Jedna Rosja. Niedawno w Rosji obchodzono rocznicę wojny z Gruzją i obserwatorzy zwrócili uwagę, że długie materiały filmowe we wszystkich wydaniach wiadomości telewizyjnych (trwające ok. 10 minut) tak były skonstruowane, że nie wspomniano w nich ani razu o Miedwiediewie, a przecież on, wówczas prezydent Rosji, był w tej wojnie głównodowodzącym. Co więcej, pod koniec tygodnia władze wyraziły zgodę na przeprowadzenie, co najmniej trzech referendów związanych z propozycja podwyższenia wieku emerytalnego. Wnioskowała o to koncesjonowana opozycja, ale bez przyzwolenia Putina takie wnioski wylądowałyby w koszu. Wszystkie sondaże pokazują, że przeciw reformie jest 95 % Rosjan, czyli, jak się spekuluje referendum będzie, eufemistycznie całą sprawę nazywając, dość trudno wygrać. A jeśli się przegra to, kto inny, jak nie rząd poniesie polityczną odpowiedzialność? A warto też pamiętać, że w jednej ze swoich ostatnich wypowiedzi na ten temat Władimir Władimirowicz mówił, że nie jest zadowolony z żadnego z proponowanych przez rząd wariantów i trzeba będzie się całej sprawie przyjrzeć od nowa. Co nota bene było powodem przerwania prac nad rządowymi projektami w rosyjskim parlamencie. Teraz spekuluje się, że pozycja Miedwiediewa zaczyna słabnąć i może dojść nawet do jego dymisji. Oczywiście tego rodzaju plotki powracają, co jakiś czas i do tej pory okazały się jedynie pogłoskami, a rosyjska tandemokracja, jak nazywa się duet Putin – Miedwiediew, działała nadal, ale teraz sytuacja jest chyba poważniejsza.

Otóż Andriej Biełousow, doradca Putina ds. ekonomicznych, zaproponował ostatnio, aby firmy metalurgiczne oraz chemiczne zapłaciły dodatkowo ponad 500 mld rubli „specjalnych podatków”, które miałyby zostać przeznaczone na sfinansowanie rządowych projektów inwestycyjnych oraz wydane na cele socjalne. W liście skierowanym do firm, które miałyby zapłacić powołuje się on na to, że miały w 2017 roku większe zyski w związku z korzystną koniunkturą międzynarodową i gdyby porównać je do firm z sektora naftowo – gazowego, to okaże się, że płacą niższe i to znacznie, podatki. Problem wszakże polega na tym, że większość firm wydobywających w Rosji ropę i gaz to podmioty państwowe, a w metalurgii i przemyśle chemicznym rządzi prywatny, oligarchiczny kapitał. Ponoć na liście znajduje się parafa Putina, który miał zaakceptować jego treść. Kiedy federacja rosyjskiego przemysłu wystąpiła z protestem wobec tego „ekstrapodatku” doradca Putina powiedział publicznie, pytany o uzasadnienie swej propozycji, że „trzeba się dzielić”. Biełousow to człowiek „cienia”, do tej pory niewystępujący zbyt często publicznie. Wiadomo, że jest najbliższym ekonomicznym doradcą Putina i głównym przeciwnikiem polityki gospodarczej rządu. W trwającym od dłuższego już czasu w Rosji sporze o najlepszy kształt polityki gospodarczej opowiadała się przeciw rozwiązaniom stabilizacyjnym (walka z inflacją, niski deficyt budżetowy etc.), które są głównym celem gabinetu Miedwiediewa. Był zwolennikiem zwiększania inwestycji publicznych po to aby rozkręcić koniunkturę, przeciwnikiem prywatyzacji i zbyt silnych związków z Zachodem. Jego reputację zbudowało to, że jako jedyny, przewidział trzy lata wcześniej wybuch kryzysu finansowego w Rosji w 2008 roku. Zawsze związany był z tzw. dierżawnikami i uchodzi za głównego oponenta rosyjskich liberałów. Oczywiście jest jeszcze zbyt wcześnie, aby przesądzać o zmianie polityki gospodarczej w Rosji. Ale pierwsze zwiastuny takiego ruchu już są. Musiałaby ona polegać na przechodzeniu do „ręcznego sterowania” procesami gospodarczymi, separowaniu się od wpływu Zachodu (przede wszystkim w imporcie), większy stopień autarkii, czyli generalnie odchodzeniu od paradygmatu liberalnego. Towarzyszyć temu może zmiana retoryki, oraz próba pokazania, że, jak niedawno powiedziała rzecznik rosyjskiego MSZ-u Zacharowa, rozmowa z Rosją przy pomocy sankcji na nic się nie zda. Czyli Rosja silna, zwarta i gotowa.

Marek Budzisz/salon24