MON ruszyło z kopyta z pracami nad obroną terytorialną (OT). Wypełnia tym samym lukę w systemie bezpieczeństwa, ale w reformie widać nadal lęk klasy politycznej przed uzbrojeniem obywateli. Zabrakło wizjonerstwa i odwagi" - pisze Andrzej Talaga na łamach "Rzeczpospolitej".

W jego ocenie pomysł powołania zaledwie sił posiłkowych, a nie regularnej, powszechnej OT, oznacza, że Polacy wciąż pozostaną jednym z najmniej obeznanych z bronią narodów w Europie, faktycznie - bezbronnym.

Talaga przypomina, że siły OT budowane przez MON mają liczyć 45 tysięcy osób i być wsparciem dla obecnej 100-tysięcznej armii zawodowej. "Zapewne taka formacja przyda się w przypadku incydentów z zielonymi ludzikami, ale na powstrzymanie pełnowymiarowej agresji to za mało" - stwierdza.

"Wielu teoretyków obrony terytorialnej, a także praktyków z oddaniem budujących proobronne formacje obywatelskie, miało nadzieję na nowe otwarcie przy okazji tworzenia sił OT. Na przełamanie monopolu struktury administracyjnej państwa na wojnę i włączenie do obrony na szeroką skalą wspólnoty obywateli. Nic z tego" - pisze Talaga.

W jego ocenie państwo polskie od lat zachowuje się raczej jako "kontynuator dziełą zaborców i komunistów, a nie dziedzic tradycji woejnnych I Rzeczypospolitej czy zbrojnych ruchów obywatelskich". Jego zdaniem władze nie chcą, by obywatel Polski stał się "podmiotowy wobec administracji". Ma być tylko "płatnikiem podatków, autoryzującym co parę lat w akcie wyborczym".

Polska zdaniem Talagi potrzebuje "Nie 45 tys., ale 450 tys. mężczyzn i kobiet szkolących się do walki weekendowo. „Niedzielnych żołnierzyków" bez ambicji dorównania wojskom operacyjnym, ale dobrze znających swoją okolicę i zdeterminowanych, by jej bronić".
To, co dziś buduje MON, będzie jego zdaniem "na prawdziwej wojnie skazane na zagładę".

bjad/Rzeczpospolita.pl