Przedstawia ona chronologicznie dzieje Powstania wraz z okolicznościami podjęcia decyzji o jego rozpoczęciu, zestawieniem sił i środków, którymi dysponowały obie strony, i bilansem walk. Prezentuje też argumenty w dyskusji nad jego sensem. Ale przede wszystkim w niesamowity, poruszający sposób opisuję walkę i życie powstańczej Warszawy. Obrazy i historie z tej książki zapadają w pamięć i nawiedzają czytelnika w snach. Nie sposób pozostać wobec nich obojętnym, nie sposób już myśleć o Powstaniu w abstrakcyjnych kategoriach historycznej debaty. Solak ma generalnie dar ożywiania historii (tym, którzy jeszcze nie znają jego pisarstwa, polecam np. Modlitwę mieczy czy Kresy w płomieniach), ale myślę, że ten temat musi mu być szczególnie bliski, bo Warszawa ’44 to moim zdaniem najlepsze jego dzieło. Jego charakterystyczny, ekspresyjny styl w zderzeniu z materią narodowej tragedii sprawdził się znakomicie, a czytelnik ma odczucie, że obcuje z naprawdę doskonałą historyczną prozą. Próbkę tego można znaleźć już w podzielonym na trzy literackie obrazy wstępie. Najbardziej dramatyczny, wprost nabrzmiały metaforycznymi sensami jest chyba trzeci z nich:

Na Woli, niegdyś ludnej dzielnicy, zamienionej w cmentarzysko kilkudziesięciu tysięcy zamordowanych ludzi, samotna kobieta tuliła do piersi maleńkie dziecko.

Warszawska Niobe niewiele wcześniej przeżyła własną egzekucję. Mordercy działali metodycznie, z dyscypliną i starannością właściwymi ich nacji. Skazanym na śmierć kazali podchodzić czwórkami na miejsce straceń.

Kobieta, gdy przyszła jej kolej, zbliżyła się do stosu drgających zwłok, prowadząc trójkę swych dzieci. Czwarte nosiła w brzuchu, była w dziewiątym miesiącu ciąży, ale takich ofiar statystyki wojenne nie uwzględniają.

Była do końca ze swym potomstwem, trzymała w dłoniach ich ufne rączki, także w chwili, gdy huknęły strzały i pociski przeszyły dziecięce czaszki. Jej oprawca sfuszerował robotę, kula przeszła bokiem; kobieta padła zalana krwią na stos trupów. Niedługo przywaliły ją następne ciała.

Potem leżała przez trzy dni pod górą zamordowanych, patrząc z bliska na martwe twarzyczki swych dzieci. Widziała ich usta rozwarte w ostatnim krzyku, wpatrywała się w ich puste oczy, i czuła, że sama umiera. A właściwie, że już jest martwa, bardziej martwa niż jej pociechy. Że zgasła w niej ostatnia iskra życia, jak w każdej matce, która musiała patrzeć na zwłoki swego dziecka.

Nagle poczuła poruszenie w brzuchu. Jej najmłodszy potomek, nieuwzględniony przez skrupulatnych katów, teraz rwał się na świat, wbrew wszystkiemu i wszystkim, wbrew szalejącemu wokół piekłu. To dlatego nie pozostała pod stosem rozkładających się trupów, ale wypełzła szukać schronienia.

Urodziła syna”.

W sposób nieunikniony książka ta wpisuje się w debatę na temat Powstania. To, po której stronie sytuują się sympatie autora, zdaje się sugerować już jej podtytuł. Pewien rodzaj jego egzegezy można znaleźć we fragmencie, w którym pisze on o warszawiakach: „Ich miasto walczyło i umierało. Popiół z palących się domów unosił się w powietrzu, pokrywał coraz grubszym kożuchem ruiny i niepogrzebane zwłoki. Popiół opadał także na żywych, osiadał im na głowach niczym znak zbiorowej pokuty, mieszał się ze spływającymi po twarzach łzami”. Nie ulega wątpliwości, że to opowieść o klęsce, totalnej porażce, która była katastrofą dla narodu polskiego. Autor cały czas podkreśla niesamowitą waleczność i odwagę powstańców, pokazuje, jak bardzo byli napełnieni patriotycznym duchem, ale z jego opowieści nie sposób nie wynieść przeświadczenia, że decyzja kierownictwa Armii Krajowej była z gruntu błędna. Nie określa jej, jak Paweł Zychowicz, mianem obłędu, ale nazywa tych, którzy byli jej sprawcami „egzaltowanymi romantykami”. O głównym w gronie ścisłego kierownictwa AK przeciwniku wybuchu powstania, pisze: „był niczym Kasandra ostrzegająca Trojan przed katastrofą. Nie rozdzierał szat. Nie posuwał się do teatralnych gestów. Nie reagował na zaczepki ubliżającego mu Okulickiego. Mówił prosto w oczy niechciane prawdy. Nie bał się wytykać przełożonym ich błędów. […]w tym człowieku sprzęgły się najcenniejsze wojskowe cnoty – zawodowy profesjonalizm, chłodny analityczny umysł, wreszcie szczery, ale pobawiony egzaltacji patriotyzm. Wolno sądzić, że dzieje Wojska Polskiego, a przez to również historia Polski zawierałyby o wiele więcej jaśniejszych i mniej tragicznych dla nas kart, gdyby na czele naszych sił zbrojnych stali zawsze tacy dowódcy, jak pułkownik Janusz Bokszczanin”. Autor zarysowuje wcześniejszy przebieg akcji „Burza”, aby pokazać, że AK nie powinna mieć złudzeń co do intencji i działań sowietów. W wielu epizodach ukazuje katastrofalny zupełnie stan uzbrojenia powstańców. Także przedstawiony przez niego bilans strat nie pozostawia złudzeń, co do efektów militarnych Powstania. Nie zgadza się on również z przywoływanymi często tezami na temat „moralnego zwycięstwa”, które miałoby być udziałem powstańców. Jednak jego książka nie jest bynajmniej jedynie „żałobnym freskiem” (to określenie zamieszczone przez wydawcę na okładce), potępiającym odpowiedzialnych za narodową katastrofę. Na jej stronicach znajdziemy wiele przykładów na to, że celem autora nie jest rozdrapywanie ran czy dyskredytowanie tradycji powstańczych, ale kształtowanie racjonalnego, trzeźwego patriotyzmu, który potrafi czerpać naukę z lekcji przeszłości, także tych trudnych i bolesnych.

Przy okazji siedemdziesiątej rocznicy wybuchu Powstania na pewno ukaże się wiele wartościowych książek. Wszystkich przeczytać się nie da, a wybór do łatwych należał nie będzie. W mojej opinii Warszawa ’44 niewątpliwie zalicza się do tych, które przeczytać nie tylko warto, ale trzeba, by dotknąć prawdy o tym tak ważnym dla naszej narodowej wyobraźni wydarzeniu.

Marcin Gajda