Kolejna sprawa, która dla Polaków winna być jasna, czyli rzecz o zawetowaniu unijnego budżetu. I znowu trzeba dogłębnie i rzeczowo tłumaczyć to, co jest oczywiste. Zacznijmy od słów premiera: 

- „To nie jest podział na prawicę-lewicę. To jest podział na tych, którzy chcą, żeby naród polski decydował sam za siebie i tych, którzy chcą, żeby kilku urzędników w Brukseli decydowało o naszym losie” - powiedział dobitnie w Sejmie premier Mateusz Morawiecki.

A wzięło się to stąd, że wcześniej zapowiedział weto dla unijnego budżetu, jeżeli wypłaty dla poszczególnych państw byłyby powiązane z zachowaniem w nich praworządności.

Pochylmy się nad problemami praworządności. Co się Unii nie podoba w Polsce?

Według Unii w polskim sądownictwie widać brak niezawisłości i skuteczności, poniekąd racja. Każda reforma i każdy wyrok nie po myśli Unii jest uznany za brak niezawisłości, nasze sądy chcą działać jak niemieckie, ale Niemcy wetują u nas to, czego u siebie  bronią. Reformy, które miały wpływ na Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy, sądy powszechne, Krajową Radę Sądownictwa i prokuraturę, zwiększyły wpływ władzy wykonawczej i ustawodawczej na wymiar sprawiedliwości, a tym samym osłabiły niezawisłość sędziów – napisano w raporcie KE na temat praworządności w Polsce.  Co ciekawe, te same mechanizmy rządzące sądami w Niemczech uważane są za praworządne. Może należałoby niemieckie prawo literalnie, słowo w słowo, przenieść na polski grunt, to może wtedy polskie sądy stałyby się niezawisłe i skuteczne…To oczywiście ironia.

Punkt kolejny: KE ma obawy co do niezależności głównych instytucji odpowiedzialnych za przeciwdziałanie i zwalczanie korupcji, w szczególności podporządkowania Centralnego Biura Antykorupcyjnego władzy wykonawczej. Należałoby zadać pytanie czy CBA powinno podlegać KE? Zastrzeżenie bowiem brzmi kuriozalnie.

Innym zastrzeżeniem i argumentem na rzecz braku praworządności jest… ustawa o dekoncentracji mediów. To już jest ingerencja w wewnętrzne sprawy państwa.  Na przykład Niemcy i Francja bardzo skrupulatnie pilnują swoich interesów medialnych i nie pozwalają obcym przekraczać (procentowo) swojej bytności medialnej na terenie kraju.

Kolejnym punktem przeciw Polsce jest punkt dotyczący LGBT, m.in. mowa jest o kampanii oszczerstw prowadzonej przeciwko takim grupom. Pomijając fakt, że nie jest to prawdą, to i ta sprawa jest ingerencją w sprawy naszego kraju. Wszystko to razem przypomina kolonializm.

Przypomnijmy przy okazji czym jest kolonializm: to stosunki pomiędzy władzą kolonizatorów a niewolnikami. Ci pierwsi decydują o wszystkich najważniejszych sprawach dotyczących grupy skolonizowanej, narzucając jej całkowitą zależność i zarządzając nią wedle własnych interesów ekonomicznych najpierw, potem politycznych, wreszcie kulturowych i religijnych.  

Tymczasem „Rzeczpospolita” informuje, że Witold Waszczykowski zwrócił się do Komisji Europejskiej z pytaniem w sprawie definicji praworządności i poprosił również o podstawę prawną.  Dowiedzieliśmy się, że nie istnieje prawnie wiążący dokument definiujący tzw. praworządność.  Witold Waszczykowski konkluduje: Komisja nie jest w stanie podać precyzyjnych i prawnie wiążących kryteriów. To bardzo niebezpieczne, ponieważ prowadzi do arbitralnych, uznaniowych zachowań, które nie mają nic wspólnego z praworządnością.

I niech będzie mi wolno, w kontekście tej dziwnej sytuacji, posłużyć się cytatem. G.  Freytag, bardzo popularny w XIX wieku w Beobachtungen auf einer Geschäftsreise.., napisał:

- „Przy tych słowach wyszliśmy z lasu i oczom naszym ukazała się na pobliskim wzgórzu grupka jego (polskiego rewolucjonisty) silnych kompanów, wołających do nas radośnie. Wyglądali w świetle zachodzącego słońca jak piękny obraz - dzieło mistrza. Ale niech nie dane mi będzie więcej uściśnięcie ręki wolnego człowieka, jeśli wydawali mi się w tym momencie czymś innym, niż tylko bandą dzikich Indian, hordą Pawnee Loups w dolinach Missouri, nadających się do walk granicznych, do powieści i dramatów, ale niezdolnych do życia (…)” – a myśmy naiwnie sądzili, że ten rodzaj myślenia już dawno umarł. Co prawda Józef Ignacy Kraszewski Freytagowi szybko odpowiedział:

- „Czy uwierzycie, że często gęsto w Niemczech się takich Indian spotykać zdarza. Mają oni wszystkie zewnętrzne oznaki cywilizowanego narodu, czytać i pisać nawet umieją, niektórzy spotkali się w życiu z Conversations-Lexykonem, ale pogadaj z nimi, słowo daję Indianie. Trafiło mi się w życiu widywać wielu naszych chłopków niepiśmiennych, ani be ani me, daleko wykształceńszych od tych naprędce stworzonych z pomocą lada jakiś szkółek, ludzi pseudocywilizowanych.”

Oba cytaty zaczerpnęłam z pracy Izabeli Surynt: „Badania postkolonialne a Drugi Świat. Niemieckie konstrukcje narodowo-kolonialne XIX wieku”, z nadzieją, że porównanie Polaków do Indian pozostanie już tylko w pracach naukowych, a żaden polski pisarz nie będzie musiał odpowiadać na przytoczone sformułowania.

Barbara Dziuk