- My na tej ziemi byliśmy pierwsi, to nasz kraj, a życzono nam śmierci. Odwiozłem te worki do miasta i położyłem na progu urzędu zdrowia – powiedział "Rzeczpospolitej" wódz plemienia, Jerry Knot. Dla Indian Wasagamack przygotowanie do śmierci stanowi "tabu"; jest swoistym przywoływaniem końca ziemskiego bytowania.

W Manitobie, w której rdzenni mieszkańcy stanowią ok. 10 proc. populacji, dwóch na trzech chorych na świńską grypę to właśnie Indianie. Plemię Wasagamack to niewielka, licząca 1200 osób społeczność. Żyją w odosobnieniu, do którego lekarz internista dociera raz na tydzień.

 

sks/Rzeczpospolita

/