Mariusz Paszko, portal Fronda.pl: W niedzielę miała miejsce manifestacja zorganizowana przez Donalda Tuska, który do udziału w tym wydarzeniu zaprosił szeroko pojętą opozycję. PO i warszawski urząd miasta podały górnolotne statystyki, ale jak oceniają osoby obeznane w temacie na Placu Zamkowym i w pobliżu może się pomieścić maksymalnie około 20 tys. ludzi. Z tego należy odjąć kontr-manifestujących, których było bardzo dużo, policję i inne służby, ale też całe rzesze turystów, którzy zwyczajnie nie mogli przejść z uwagi na blokady. To w sumie dawałoby około 10 tys. uczestników. Jak Pan odbiera to wydarzenie i z uwagi na frekwencję i samą inicjatywę? Czy Polacy chcą polexitu? Przed czym Donald Tusk miałby rzekomo bronić Polaków?

Marek Jakubiak: Ja osobiście szacuję, że mogło tam uczestniczyć maksymalnie 10-15 tys., ponieważ rzeczywiście ten plac więcej nie pomieści, co można w bardzo łatwy sposób obliczyć z geoportalu.

Jeśli natomiast chodzi po „polexit”, to w tym wszystkim wcale nie chodzi o „polexit”, ponieważ czegoś takiego nie ma w przestrzeni publicznej, a 90 procent Polskiego Narodu chce być w Unii Europejskiej. I w takich okolicznościach Donald Tusk krzyczy, że Polska wychodzi, a polski rząd to wspiera. No to jest w czystej postaci paranoja polityczna polegająca na tym, że – używając obrazowego porównania – stara się na siłę „wcisnąć dziecko w brzuch PiSowi”. Oczywiście on próbuje to wygrać.

Mówi się, że kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą. W tym względzie muszę przyznać, że przez ten okres, kiedy Tusk był w Unii Europejskiej, tak blisko Niemiec i ich wzorów w tym zakresie, sporo się nauczył. To już standardy liczące ponad 70 lat przecież. Tam to jest już nawet „czysta prawda” (śmiech).

Osobiście uważam jednak, że temat „Polexitu” Tuskowi nie wypali. Bardzo wyraźnie to widać chociażby na przykładzie frekwencji na tej manifestacji była dla Tuska przerażająco mała, poniósł tu klęskę i to jest niepodważalny fakt.

Opieranie polityki na konfabulacjach różnej maści, czy też „wciskaniu komuś dziecka w brzuch” jest obecnie diametralnym błędem, ponieważ na potrzeby polityczne społeczeństwo do takich wydarzeń i wypowiedzi nauczyło się już podchodzić z właściwym dystansem.

O ile dobrze pamiętam, to po raz pierwszy termin „polexit” pojawił się niemieckich mediach, a konkretnie pierwszy tekst na ten temat ukazał się na łamach Deutsche Welle w grudniu 2017 roku. Tam właśnie niemiecka pani redaktor w rozmową z polską panią profesor wspominają o możliwości, a właściwe domniemanych „zamiarach” wyjścia Polski z Unii Europejskiej. Od samego jednak początku narracja w niemieckiej prawie podawała, że to Unia Europejska wchodzi w konflikt z Polską, a nie Polską w unią. Teraz tą narrację Donald Tusk próbuje odwracać. Wczorajszy „The Telegraph” natomiast pisał, że w tym sporze UE z Polską przegra.

Dokładnie tak to wygląda. To właśnie Unia Europejska wchodzi w konflikt z Polską, a nie odwrotnie.

Zgadzam się z opinią „The Telegraph”, ponieważ stanowisko Polski stoi na gruncie prawa, które jest napisane w jasny i prosty sposób i bez żadnych możliwości konfabulacji i falandyzowania. My opieramy się o traktat, który podpisaliśmy i jasno go czytamy. Tam nie ma mowy o żadnym dopisywaniu czy nadpisywaniu czegokolwiek. W tym traktacie jest napisane w sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości, że kompetencje związane z sądownictwem należą do państwa przystępującego do Unii Europejskiej i sygnującego traktat. Próby falandyzowania, z którymi dzisiaj się spotykamy i opisywanie rzeczywistości prawnej z pozycji salonu brukselskiego – nazwę to bardzo dosadnie – to jakiś dom wariatów. Jak pokazuje ten niedzielny więc, polityka z rzeczywistością nie ma zupełnie nic wspólnego.

Bruksela niestety idzie w tym samy kierunku, a być może jest nawet protoplastą i wzorcem dla Donalda Tuska dla jego działań politycznych.

W moim odczuciu wygląda to tak, że Tusk miał przyjść i zrobić dobrą zmianę po Schetynie i Budce. Jego działania zaś powodują, że to wszystko zmierza całkowicie gdzie indziej. Za chwilę – jak sądzę – dojdzie do rozłamów wewnętrznych w Platformie i zniknie druga co do wielkości partia polityczna. Jeśli Tusk będzie w demokratycznej partii rządził w taki sposób, jak to robi od chwili swojego powrotu, to nieuchronnie tak to się skończy. W Platformie są przecież inteligentni ludzie, prawicowi, konserwatyści i chadecy. Im bardzo nie podobał się ten skręt Platformy w lewo i nie godzą się na takie fanaberie wodza.

W niedzielę – i to niech da bardzo mocno do myślenie – tysiące zwolenników Donalda Tuska nie wyszło na ulice. Co więcej, sondaże zaufania publicznego nie pozostawiają złudzeń, że zdecydowana większość osób mu nie wierzy. Miażdżąco stracił on zaufanie Polaków. Ja sam jestem zbulwersowany, że ma on tak krótką pamięć, że zapomina albo udaje że nie pamięta, co się w Polsce działo za jego rządów.

Jak Pan ocenia udział w tym wydarzeniu innych partii opozycyjnych oraz wystąpienia takich polityków jak Robert Biedroń czy Leszek Miller?

Te wystąpienia były po prostu masakryczne. To się kłóci z jakąkolwiek logiką, postrzeganiem Polski jako naszego domu, naszej Ojczyzny. Tam nie było naszego hymnu narodowego. Nie mówiąc już o szacunku do Wojska Polskiego. Te prawdziwe polskie wartości całkowicie nie licu z postępowaniem takich polityków jak Biedroń, Miller czy Tusk. Nawiązując do naszego polskiego przysłowia, jest to „robienie do własnego gniazda”.

Powiem Panu więcej, ja już wiem, dlaczego Unia Europejska jest taka restrykcyjna w stosunku do Polski, natomiast wobec innych państw nie. I bardzo bym chciał, żeby to zrozumieli wszyscy Polacy, którzy obserwują scenę polityczną. Otóż zarówno Unia Europejska jak i Komisja Europejska naskakują na Polskę dlatego, że oni mają swojego sojusznika w opozycji totalnej w naszym kraju. Oni w tej chwili mogą powiedzieć wszystko o Polsce, ponieważ tam w Brukseli nie ma kto się temu przeciwstawić. Jeśli natomiast posłowie PiSu w unii występują i się przeciwstawiają, to natychmiast posłowie z PO i z SLD stają w kontrze, natomiast pani komisarz siedzi sobie i z zadowoleniem przygląda się, jak Polacy się żrą na oczach wszystkich na europejskiej scenie politycznej.

A skandaliczne powoływanie się Biedronia na śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego czy wypowiedź Millera szydząca z Polaków i katolików? To wygląda już wprost na próby nawet chwilowego, wywołującego emocje, przejmowania prawicowych i katolickich symboli.

Ich symbole są skompromitowane i te partie są skompromitowane. Oni sami są w tym szkoleni i doskonale o tym wiedzą. Próbują grać nie tylko historią, ale także działaniami codziennymi. W przypadku Biedronia należy wspomnieć, że oszukał wyborców już przy wyborach do Parlamentu Europejskiego. Zapewniał, że startuje tylko dlatego, żeby do PE weszła druga osoba z listy. Po przeliczeniu zarobków w Polsce i unii zmienił zdanie. Podobnie zresztą zrobił wcześniej sam Tusk. Tu nawet nie można za bardzo mówić o dużej i poważnej polityce, ponieważ to są mali ludzie, skorumpowaniu unią i wygodami, które ta unia zapewnia. Po dwóch kadencjach otrzymuje się przecież pełną wartość uposażenia europosła jako emeryturę. Ta deprawacja socjalna w UE jest do tego stopnia tam rozwinięta, że ona paraliżuje polityków, którzy przestają samodzielnie myśleć o własnym kraju i dla tego kraju pracować.

Czy myśli Pan, że można by użyć w stosunku do tych, niektórych oczywiście, pochodzących z naszego kraju polityków słowa „jurgieltnicy”?

Jako pierwszy odświeżył to staropolskie słowo – o ile się nie mylę – redaktor Rafał Ziemkiewicz. Mnie staropolszczyzna osobiście się podoba. Myślę, że możemy wracać do historii i tak właśnie tych niektórych nazywać.

Uprzejmie dziękuję za rozmowę