Nie milkną echa tzw. afery samolotowej z udziałem byłych już posłów PiS (Hofman, Kamiński). Oczywiście to aferka w porównaniu np. z aferą podsłuchową, której bohaterowie (Sienkiewicz, Sikorski i inni) nie ponieśli żadnej odpowiedzialności, ba, dostali nawet awans. Ale trudno, takie standardy panują w klubie PO i PSL. Inna Polska, inna mentalność, szkoda tylko, że to właśnie ona rządzi.

Tygodnik "Newsweek" natomiast przypomina powietrzne wojaże byłego Premiera, Słońca Peru Donalda Tuska. Tusk tak ukochał latanie, że korzystał z rządowego samolotu prawie non-stop. Okazuje się, że w ostatnim roku aż piędziesiąt razy Donald Tusk korzystał z samolotu na trasie Warszawa-Gdańsk; Gdańsk-Warszawa. Trzeba było zagrać w piłkę nożną z kolegami w Gdańsku, hop do samolotu i już jest Pan "były Premier" na lotnisku im. Lecha Wałęsy. Po meczu szybko do samolotu i powrót do ciężkiej pracy.

Jak się okazało, były takie weekendy, gdzie lot (piątek-poniedziałek) kosztował tyle co nowy Mercedes Klasy C. Odpowiedź współpracownika Tuska, cytowana w tygdniku "Newsweek" jest naprawdę śmieszna: "Premier uważa, że rządowy samolot mu się należy. Dlatego nie ma problemu z tym, żeby kręcić się w tę i z powrotem".

Cóż, teraz już wiemy dlaczego Tusk uciekł do Strasburga.

mark/Newsweek