Konieczność „nowej rewolucji antykoncepcyjnej” oznajmia - na łamach prestiżowego „New England Journal of Medicine” jedna z czołowych badaczek kwestii płodności Deborah J. Anderson z Boston University School of Medicine. Powód? Konieczność walki z przeludnieniem, do której rzekomo niezbędne jest wprowadzenie „bardziej dostępnych, efektywnych środków antykoncepcyjnych”, które sprawią, że „każde dziecko przychodzące na świat będzie chciane i planowane”.

I nie wchodząc już w kwestię przeludnienia (moim zdaniem problemem nie jest przeludnienie, a brak przepływu środków i konsumpcjonizm, a także zwyczajne skąpstwo nas ludzi Zachodu), to zaskakuje jak jednostronnie zachodni, kolonialni w swoim myśleniu, niezdolni do zrozumienia innych sposób myślenia są rzekomo zatroskani o przeszłość planety uczeni. Tak się bowiem składa, że ci, którzy podzielają ich styl myślenia już nie mają dzieci, i to dzięki dostępnym obecnie metodom antykoncepcyjnym (pomijam problem tego, z iloma skutkami ubocznymi i czy moralnymi). Problemem w społeczeństwach zachodnich nie jest przeludnienie, ale drastyczny spadek urodzin i dziura demograficzna zasypywana wyłącznie dzięki migrantom. Tu zatem żadna nowa rewolucja antykoncepcyjna nie jest potrzebna.

Tam zaś, gdzie rzeczywiście ludzie mają dzieci, to nie dlatego, że brakuje im dostępu do środków antykoncpecyjnych, ale dlatego, że uznają oni dzieci za znak Bożego błogosławieństwa, za dowód wielkiej miłości i zwyczajnie za dar. Widziałem w Bośni, jak muzułmanie traktowali swoje dzieci, jak traktowali nasze, z jaką radością liczyli nasze dzieciaki i jak nam gratulowali. Im bardziej byli muzułmańscy tym lepiej widać to było. Identycznie to samo widziałem w Sudanie, zarówno wśród chrześcijan, jak i muzułmanów. Oni naprawdę traktują życie, jak dar, a dzieci jako Boże błogosławieństwo. Tam samo, jak masa rodzin wielodzietnych w Polsce. Jest kompletnym niezrozumieniem tej postawy przekonanie, że nowe metody antykoncepcji zmienią to myślenie. Zaskakujący to kolonializm mentalny u liberalnej lewicy i liberałów, a przy okazji zaskakujące ograniczenie myślowe u tych, którzy uważają się za otwartych.

Tomasz Terlikowski @ Facebook