Sytuacja opisana przez „Rzeczpospolitą” doskonale pokazuje, w jakim kraju żyjemy. Szefostwo SKW pozyskać miało na podstawie sfałszowanych dokumentów zgody wojskowego sądu okręgowego na zastosowanie „kontroli operacyjnej" wobec parlamentarzysty. Śledczy prokuratury wojskowej sprawdzają także, czy kierownictwo SKW i podlegli im funkcjonariusze groźbami zmuszali żołnierzy wrocławskiej ekspozytury SKW do złożenia wyjaśnień dotyczących ich kontaktów z posłem PiS i jego współpracownikiem, a także nakłaniali ich do pozyskania i przekazania służbie informacji o życiu prywatnym i zawodowym parlamentarzysty.

 

Jeśli tylko część z tych informacji się potwierdzi będziemy mieli do czynienia z kolejnym skandalem na niespotykaną skalę. Oto podległa rządowi służba inwigiluje opozycję. W każdym demokratycznym państwie prawa byłaby to podstawia do dymisji nie tylko szefów owych służb, ale także ludzi, którzy ich kontrolują, a być może nawet premiera. Władza zaś, która w ten sposób kontroluje opozycję zostałaby zmieciona z powierzchni ziemi, jako autorytarna. Ale w Polsce dziennikarze wolą zajmować się posłem Tomaszem Kaczmarkiem, jego przeszłością i zachowaniem, niż tym, że władza niszczy standardy demokratyczne i upodabnia nas do putinowskiej Rosji i łukaszenkowskiej Białorusi. I powoli już nawet przestaje mnie dziwić, że dziennikarze nie chcą narażać się Tuskowi i jego ekipie. W końcu nie każdy chce być inwigilowany...

 

Tomasz P. Terlikowski