Co jakiś czas dzwonią do mnie rozmaici konsultanci, którzy próbują zachęcić mnie do rozmaitych inwestycji (dziękuję, inwestuję w dzieci), cudownych polis czy ubezpieczeń. A że w czasie owych rozmów w tle słychać zazwyczaj głosy dzieci, to za każdym razem słyszę też pytanie, czy myślę o ich przyszłości. Z rozbrajającą szczerością odpowiadam wtedy, że o tym myślę nieustannie, dlatego też za dziwne propozycje podziękuję. Trudno bowiem nie myśleć o przyszłości dzieci, wiedząc, że perspektywy w tej chwili za ciekawie nie wyglądają. Dzisiejsza zapaść demograficzna zemści się właśnie na tych maluchach. Od osiągnięcia demograficznego dna dzieli nas już naprawdę niewiele. Dlatego niezmiernie istotne staje się realizowanie takiej polityki prorodzinnej, która przyczyni się do tego, że w końcu coś drgnie, że ludzie przekonają się, że dzieci warto mieć, bo w państwie będą miały sojusznika, a nie wroga. Dlatego kibicuję nowej minister rodziny, pracy i polityki społecznej. Bo oto jesteśmy świadkami narodzin czegoś, czego do tej pory w Polsce nie było: „Musimy opracować program polityki prorodzinnej. I to musi być program nie resortu, ale całego rządu, bo w jego skład powinny wchodzić rozwiązania dotyczące opieki nad dzieckiem do lat trzech, opieki nad dzieckiem w wieku przedszkolnym i dostępność do przedszkoli” – przekonuje w wywiadzie dla DGP minister Rafalska.

Do polskich rodzin trafić ma 16 mld złotych Rozwiązania te są kosztowne, ale bez pieniędzy niczego zrobić się po prostu nie da: „Nawet nasze najdłuższe urlopy macierzyńskie w Europie mogą się okazać niewystarczającą zachętą do zmiany sytuacji demograficznej a jest ona dramatyczna. Nakłady na politykę rodzinną w Europie są różne, ale tam gdzie przekraczają 3 proc. PKB rodzi się więcej dzieci, więc opowieści, że można to zmienić bez pieniędzy można włożyć między bajki”. Tylko systematyczne inwestowanie w politykę prorodzinną przynieść może owoce. Nie za rok, nie za dwa, ani nawet za pięć. Jeśli w ciągu najbliższych dziesięciu lat uda się nakłonić rodziny do posiadania dzieci, to już będzie sukces. Szacunkowo minister Rafalska zakłada, że w perspektywie dziesięcioletniej urodzi się nawet o 270 tys. dzieci więcej niż obecnie.

Żeby jednak rodziły się dzieci, to same zachęty finansowe w postaci dodatku na drugie i kolejne dziecko nie wystarczą. Żeby rodziny mogły się rozwijać, młodzi ludzie muszą mieć gdzie mieszkać. Ministerstwo rodziny zdaje się dostrzegać ten problem: „Jeśli młoda rodzina ma się zdecydować na większą liczbę dzieci, to musi być oferta ze strony państwa, by młodzi ludzie brali kredyt mieszkaniowy czy wynajmowali mieszkania na preferencyjnych warunkach. Nad takim rozwiązaniami musimy pracować. Zaproponuję pani premier powołania międzyresortowego zespołu, który przygotuje taki program prorodzinny. Zespół musi spiąć zarówno pomysły działań, możliwości ich sfinansowania i harmonogram wprowadzania ich w życie” – zapowiada minister Rafalska. Nie bez znaczenia jest też rynek pracy, stąd próba „ucywilizowania” choćby sposobu zatrudnienia: „Liczę na znaczące zmniejszenie tzw. elastycznych form zatrudnienia czy samozatrudnienia na korzyść umów o pracę na czas nieokreślony”.

Pieniądze potrzebne na prowadzenie polityki prorodzinnej to jedno. Druga sprawa to zmiana mentalności, dostrzeganie w rodzinie wartości i wspierania jej na różnych poziomach i obszarach. Czy naprawdę rodzina z większą liczbą dzieci musi być traktowana jako dziwowisko? Czy w końcu ktoś zdejmie z nas łatkę „patologii”, która tylko zachłannie czeka na gotówkę od państwa, by zaraz wydać ją na alkohol (najtańszy, żeby móc więcej butelek kupić). Ileż można się tłumaczyć, że nie jesteśmy wielbłądami, a nasze dzieci są chciane i kochane? Czy tak trudno pojąć, że są ludzie, którzy chcą mieć dużo dzieci? Czy tak trudno zrozumieć, że o wiele łatwiej wychowuje się dzieci, wiedząc, że państwu na nich zależy? Że są ważne, a ich potrzeby są wspierane przez rozsądną politykę prorodzinną.

Kiedy nasze dzieci przychodziły na świat, polityka prorodzinna była żadna. Liczyliśmy sami na siebie. Nie życzę więc sobie, by teraz ktoś wścibski zaglądał mi do portfela i liczył, jak bardzo się wzbogacę, i sprawdzał, czy przypadkiem nie zostawię tych pieniędzy w monopolu (spokojnie, nie grozi, wśród wielodzietnych są też abstynenci). Ci, którzy najbardziej krzyczą przeciwko zaproponowanej przez PiS polityce prorodzinnej, przypominają trochę psa ogrodnika – sam nie zje, ale drugiemu też nie da. Może więc trochę zaufania, program 500 plus na pewno rodzin nie zdemoralizuje, a dla wielu może być impulsem do tego, by nie tylko myśleć o kolejnym dziecku, ale też te myśli realizować w praktyce.

Małgorzata Terlikowska