Wygląda na to, że Alaksandr Łukaszenka obroni władzę, choć wiadomo, że zdecydowana większość rodaków ma już go dość. Sfałszowane wybory i brutalne tłumienie protestów nie zapewniłyby mu jednak utrzymania rządów, gdyby nie stanowisko Rosji. Kreml uznał, że na obecnym etapie najbardziej opłaca mu się utrzymanie Łukaszenki u władzy – ale osłabionego w stopniu niespotykanym od ćwierćwiecza.

Prezydent Rosji pogratulował Alaksandrowi Łukaszence zwycięstwa w wyborach następnego dnia, 10 sierpnia, gdy już było wiadomo, że reżim poradził sobie z pierwszą falą protestów przeciwko sfałszowaniu wyników głosowania. Uwagę zwraca, na co w przesłanej depeszy gratulacyjnej Putin położył nacisk: pogłębienie integracji w ramach Eurazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej i Wspólnoty Niepodległych Państw, a także więzi wojskowo-politycznych w Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. Jednoznacznie przychylny Łukaszence jest też wydany tego samego dnia komunikat MSZ Rosji. W tym wypadku też pojawia się podkreślenie – choć nie tak wprost – potrzeby pogłębiania integracji obu państw. Brutalne stłumienie pierwszej fali protestów rosyjska dyplomacja określiła tak: „władze zdołały nie dopuścić do niebezpiecznej eskalacji sytuacji”. Wrócił też w komunikacie temat zatrzymanych na Białorusi przed wyborami 33 obywateli Rosji, najemników z Grupy Wagnera. MSZ Rosji określił to jako prowokację „zorganizowaną z udziałem krajów trzecich” – co potwierdza, że tuż przed wyborami doszło w tej sprawie do faktycznego porozumienia między Łukaszenką a Putinem – należy przypomnieć rozmowę telefoniczną 7 sierpnia. Zaraz po niej poszły sygnały, jakoby za sprawą najemników stała Ukraina chcąca skłócić Białoruś i Rosję. Z drugiej strony wyraźnie stronie rosyjskiej odwdzięcza się za poparcie prezydent Białorusi. Trudno nazwać inaczej oskarżenie krajów UE i NATO o kierowanie protestami przeciwników Łukaszenki. Łukaszenka wskazał Polskę i Czechy, a więc dwa kraje, z którymi Moskwa w ostatnim czasie prowadzi polityczną i propagandową wojnę. Trzecim, niejako dyżurnym, przeciwnikiem jest tu i będzie oczywiście Litwa. Tym bardziej, że właśnie do tego kraju wyjechała rywalka Łukaszenki, prawdziwa zwyciężczyni wyborów, Swiatłana Cichanouskaja.

Wydarzenia ostatnich dni wyraźnie pokazują, że Moskwa – przynajmniej na ostatecznym etapie – uznała, że nie opłaca jej się wymieniać Łukaszenki, który ostatnio wykazywał pewną krnąbrność. Chodzi tylko o jego maksymalne osłabienie i wybicie mu z głowy pomysłów o dywersyfikacji w polityce zagranicznej i energetycznej Białorusi. Przede wszystkim mowa o przełomie w relacjach Mińska ze Stanami Zjednoczonymi. Represje powyborcze znów szkodzą wizerunkowi Łukaszenki na Zachodzie. Możliwe są kolejne sankcje zachodnie i powrót Łukaszenki do głębokiej izolacji na arenie międzynarodowej. Nie pozostanie mu nic innego, jak wrócić do bardzo bliskiej współpracy z Moskwą. I to na warunkach jeszcze gorszych zarówno dla niego, jak i dla niezależności Białorusi. Osłabiony, izolowany, mający silną opozycję wewnętrzną, ze świadomością, że nie ma już poparcia większości rodaków Łukaszenka zmuszony będzie godzić się na spełnianie kolejnych życzeń Kremla. Od sprzedaży strategicznych przedsiębiorstw białoruskich związanym z Putinem oligarchom rosyjskim, po instalację na Białorusi rosyjskich baz wojskowych i dużych ilości wojska i broni.


Artykuł pierwotnie ukazał się na stronie think tanku Warsaw Institute.

[CZYTAJ TEN ARTYKUŁ]