Prof. Robert Gwiazdowski: Poprzedni wielki kryzys z 1998 roku był zdecydowanie większy. Wtedy giełda poszła w dół znacznie bardziej, niż teraz. Na giełdzie spadek dziesięcioprocentowy to nie jest coś niebywałego. Owszem, zdarza się rzadko, ale się zdarza. W sytuacji wojny, generalnie rzecz biorąc, te spadki teoretycznie powinny być większe, ale dziś, w dobie pieniądza spekulacyjnego, tak już nie jest. Pieniądz spekulacyjny ma to do siebie, że kieruje się czystą spekulacją, a nie jakimiś podwalinami gospodarczymi czy politycznymi. Jedni zagrali na spadki, inni próbują obronić swoje pozycje. Przeświadczenie, że rynki finansowe będą w stanie obronić Ukrainę przed Rosją jest mylne.

Polska gospodarka, jeśli chodzi o Wschód, ma swoje interesy – one przede wszystkim dotyczą eksporterów żywności, niektórych wyrobów i polskiego handlu. Najwięcej przedsiębiorstw handlowych w Polsce handluje właśnie ze Wschodem, z Ukrainą, z Rosją. W związku z tym, wojna rosyjsko-ukraińska z całą pewnością źle wpłynęłaby na wyniki tych przedsiębiorstw.

Jeśli natomiast chodzi o duże przedsiębiorstwa, to na ich biznes wojna specjalnie nie wpłynie. Chyba, że miałaby się zakończyć zakręceniem rosyjskiego kurka dla Orlenu i Lotosu, bo mimo, że następuje pewna dywersyfikacja, to jednak w dużym stopniu koncerny te przerabiają ropę rosyjską. Oczywiście, one mogą przerabiać inną ropę, nie ma w tym najmniejszego problemu (proszę pamiętać, że 1992 roku 2/3 przerabianej w Polsce ropy nie pochodziło z Rosji). Natomiast niewątpliwie byłoby drożej. Zapewne straciłyby przedsiębiorstwa eksportujące do Rosji i na Ukrainę, ale nie spodziewałbym się jakiegoś exodusu. I najlepszym na to dowodem jest fakt, że dziś giełda rosyjska spadła jedynie o 10 procent.

Not. MBW

Czytaj także:

Kryzys giełdowy w Rosji. Wszystko leci na łeb na szyję!