Korespondent „Gazety Wyborczej” w Waszyngtonie Mariusz Zawadzki opisuje przypadki przyłapania kierowców (zwłaszcza tirów bądź autobusów) na... onanizowaniu się podczas prowadzenia pojazdu.

Choć trudno wyliczyć dokładnie liczbę takich przypadków, to skala problemu jest duża (według badań przeprowadzonych w Nowym Jorku i na Florydzie – sięga nawet 11 proc.). Temu niepokojącemu zjawiska sprzyja fakt, że natężenie ruchu na drogach w Stanach Zjednoczonych poza wielkimi miastami jest dość niewielkie. Kierowcy nudzą się podczas długich dystansów przy prawie pustej jezdni, więc ulegają pokusie i... onanizują się za kółkiem.

Niektórzy z nich są na tyle bezczelni, że zmuszają innych kierowców do oglądania tych lubieżnych zabaw, doganiając ich pojazdy albo zwalniając, kiedy „widzowie” próbują się zatrzymać.

Stąd być może kontrowersyjna kampania przygotowana przez władze stanu Południowa Dakota, w ramach której przy drogach pojawiły się billboardy z dwuznacznymi hasłami "Don't jerk and drive" oraz "Think before you jerk". Jak wyjaśnia Zawadzki, zwrot „jerk off” oznacza w slangowym języku właśnie onanizowanie się. Słowo „jerk” oznacza także „szarpanie”, dlatego twórcy plakatów tłumaczą, że chodziło im właśnie o to, by kierowcy nie szarpali kierownicą.

„Ta dwuznaczność jest straszliwie niestosowna ze strony policji” - stwierdził deputowany do stanowej Izby Reprezentantów republikanin Mike Verchio. Po fali krytyki lokalne władze zdecydowały się na wycofanie billboardów. Problem jednak zostaje...

aPo/Wyborcza.pl