"Gdy w roku 2016 Donald Trump wygrał wybory w Stanach, partii demokratycznej i lewicowym mediom niebo runęło na głowy" - pisze Paweł Jędrzejewski na łamach Salon24.pl. 

 

"Przed wyborami media powtarzały bez końca, że Trump to głupek, rasista, homofob, mizogin, ksenofob, islamofob i ktokolwiek by na niego zagłosował, musi być takim samym potworem. Gdy więc do ludzi dzwonili ankieterzy badający poparcie dla kandydatów, prawie nikt nie chciał się przyznać, że odda głos na "reinkarnację Hitlera". Dlatego w dzień wyborów wszyscy analitycy byli przekonani, że Trump przegra jak nikt dotąd, bo tak pokazywały wyniki badań. Tymczasem Trump wygrał i nagrania z minami dziennikarzy stacji telewizyjnych, którzy tego wieczora zastygli w szoku, przeszły do historii" - stwierdza.


"Dziś jest inaczej. Trump ma za sobą ponad trzy lata znakomitej prezydentury, ze świetną sytuacją gospodarczą. W dodatku, dzięki zamieszczaniu tysięcy wpisów na Twitterze, nie musi zabiegać o względy tradycyjnych mediów (gazet i telewizji). Ma bezpośredni kontakt z wyborcami. Jego prezydentura jest barwna, ale nawet ci, którzy byli przekonani, że jest nieobliczalny, muszą przyznać, że nie popełnił żadnego istotnego błędu. Natomiast wskaźniki ekonomiczne, poziom zatrudnienia, wzrost dochodów, poprawa sytuacji tzw. "klasy pracującej" i mniejszości etnicznych, obniżenie podatków, zmiana gospodarczej relacji z Chinami, nowe porozumienie gospodarcze z Kanadą i Meksykiem, zakończenie dwóch wojen, poluzowanie federalnych wymogów biurokratycznych wobec biznesów, odblokowanie wydobywania ropy i gazu łupkowego, polityka zmuszania partnerów w NATO do zwiększania wydatków - to tylko kilka z listy jego niepodważalnych osiągnięć. Nawet z koronawirusem mu się - jak dotąd - udało. Już w styczniu zakazał lotów z Chin" - pisze dalej Jędrzejewski.


"To wszystko składa się na sytuację, w której demokraci odchodzą od zmysłów przed listopadowymi wyborami prezydenckimi. Najsilniejszym kandydatem był do niedawna Bernie Sanders. Polityk tak skrajnie lewicowy, że jego kandydatura nie tylko zakończyłaby się klęską, ale pociągnąłby za sobą na dno demokratów w Kongresie. Dlatego "wierchuszka" partii demokratycznej wpadła w przerażenie i zmusiła groźbami oraz prośbami kilku pozostałych kandydatów do wycofania się przed "super wtorkiem", aby Joe Biden (wiceprezydent za Obamy) mógł wygrać. Teraz walka (po rezygnacji miliardera Bloomberga i lewaczki Warren) będzie już tylko pomiędzy dwoma starcami: 78-letnim Sandersem i 77-letnim Bidenem. Jednak Biden to "kandydat rozpaczy": starał się o nominację partii demokratycznej na prezydenta już w 1988 oraz 2008 roku i demokraci go dwukrotnie odrzucili. Teraz jest w gorszej sytuacji niż wtedy, gdy przegrywał. Po pierwsze, jest już stary i z góry zapowiada, że nie będzie ubiegał się o drugą kadencję, gdyby wygrał. Po drugie, nieudany impeachment Trumpa, za rzekome powiązania ukraińskie, ujawnił fakt, że syn Bidena był przez lata zatrudniony za kolosalne pieniądze przez Burisma Holdings Limited - firmę energetyczną umiejscowioną na Ukrainie, ale zarejestrowaną na Cyprze. Syn, pracujący dla ukraińskich oligarchów, w dodatku w branży, na której się zupełnie nie zna, podczas gdy jego ojciec jest wiceprezydentem USA, to duży problem dla obecnego kandydata na prezydenta. Po trzecie, Biden jest idealnym uosobieniem braku energii, błyskotliwości, jakichkolwiek nowych pomysłów w polityce. Symbolizuje marazm i nijakość" - dodaje autor.


"Demokraci mają tego pełną, bolesną świadomość. I nie wytrzymują nerwowo. Niby jeszcze robią dobrą minę do złej gry, ale nawet to już przestaje im się udawać" - przekonuje.


Jędrzejewski podaje na to konkretny przykład.


"Na proaborcyjnej demonstracji przed Sądem Najwyższym senator Chuck Schumer - przywódca demokratów w Senacie, jeden z najbardziej zawziętych przeciwników Trumpa - dopuścił się rzeczy niebywałej: groził sędziom Sądu Najwyższego USA - wymieniając ich nazwiska - "nie wiecie, co was uderzy, jeśli wydacie obrzydliwe decyzje". Chciał ich zastraszyć" - pisze.


"Sytuacja jest bezprecedensowa. Senator grożący publicznie sędziom Sądu Najwyższego. Tego w historii Stanów nigdy nie było" - zauważa autor.


"Przewodniczący Sądu Najwyższego John Roberts zareagował natychmiast oświadczeniem, w którym nazwał słowa Schumera nie nie tylko "nieodpowiednimi", ale także "niebezpiecznymi". Donald Trump napisał na Twitterze: "Schumer przyprowadził wielkie niebezpieczeństwo pod próg Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych". Demokraci są w panice. Schumer właśnie to udowodnił" - dodaje.

bsw/salon24.pl