Rosyjska armia zbroi się i stanowi coraz większe zagrożenie – to prawda. Jednak proces osobowej profesjonalizacji sił zbrojnych i modernizacji jej uzbrojenia odbiega – na niekorzyść – od przedstawianych oficjalnie planów. W efekcie znaczna część nowych jednostek, którymi cyklicznie chwali się resort obrony, to typowe jednostki papierowe. Często mają nawet wystarczającą obsadę jeśli chodzi o kadrę dowódczą, ale nie mają zwykłych żołnierzy. Z dostarczaniem uzbrojenia jest też zresztą kłopot. Wniosek. Rosyjskie siły zbrojne budują swój bojowy potencjał, ale nie w takim tempie, jak zapowiadano. To zaś oznacza opóźnienie procesu doganiania głównego przeciwnika czyli USA oraz odsuwanie terminu, gdy Rosja będzie gotowa do konfliktu mogącego zagrozić Zachodowi.

18 grudnia odbyło się kolegium ministerstwa obrony z udziałem Władimira Putina. Znaczącą część wystąpienia Szojgu zajęło omawianie wojskowych przygotowań USA. Przede wszystkim minister obrony mówił o zwiększaniu możliwości US Army przerzutu wojsk do Europy i o zgodzie USA (?) na rozmieszczenie w Polsce dywizji pancernej. Co na to armia rosyjska? Z kolegium wynika, że udało się sformować 10 zgrupowań wojskowych (brygad i dywizji) w 2018 roku, a w 2019 roku ma być jeszcze sformowanych 11. Jakby podsumować, to od 2014 roku sformowano takich zgrupowań już co najmniej 40. Problem w tym, że jednocześnie liczebność sił zbrojnych nie rośnie, a maleje. Na początku grudnia szef sztabu generalnego Sił Zbrojnych FR generał Walerij Gierasimow na spotkaniu z attache wojskowymi w Rosji stwierdził, że Rosja pracuje nad tym, by faktyczna liczebność wojska sięgnęła 95-100 proc. deklarowanego na papierze stanu osobowego. Gierasimow powiedział, że liczba żołnierzy kontraktowych sięgnęła 384 tys. Tyle że taką samą liczbę podał minister obrony Siergiej Szojgu już niemal dokładnie dwa lata temu. Zaś oficjalne zapowiedzi ministerstwa obrony mówiły o 425 000 „kontraktników” na koniec 2017 roku oraz 499 000 na koniec 2020. W świetle ostatniej wypowiedzi Gierasimowa oznacza to, że Rosja ma poważne problemy z pozyskaniem nowych rekrutów na miejsce tych kończących kontrakt. Na tym nie koniec problemów.

Na kolegium 18 grudnia Putin mówił, że 2018 roku na służbę kontraktową przyjęto 60 000 ludzi. Tyle że dwa dni wcześniej wiceminister obrony Nikołaj Pankow mówił, że 50 000. Obecnie w armii jest 260 000 żołnierzy z poboru, rok wcześniej było 274 000. Głównym problemem jest jednak brak kadry dowódczej. Szkoły oficerskie przyspieszyły. Okres szkolenia skrócono do 4 lat. A poruczników „wypuszcza się” dwa razy w roku: w marcu i w listopadzie. Efekt? W nowych jednostkach, których sformowanie ogłasza się z wielkim hukiem, oficerów jest więcej niż szeregowych. „Papierowych” dywizji i brygad przybywa. Obsada dowódcza niby w porządku, ale nie ma żołnierzy.

Warsaw Institute