Fragment książki „Ostatnie lata polskiego Wilna”:

Rozdział 11

Słowo” i Stanisław Cat-Mackiewicz

(…) Pan redaktor z bliska

„Zawsze mnie interesował – oceniał Mackiewicza Melchior Wańkowicz. – Krążyły o nim legendy. Wcale nie był gurmantem [smakoszem] i szarmantem, ale żarłokiem i kobieciarzem […]. To zgniły produkt kultury postszlacheckiej. Żarłok, kurwiarz, nieopanowany w piórze i nieopanowany osobiście”.

Mackiewicz faktycznie miał trudny charakter, nie tylko w życiu zawodowym, ale również prywatnym. Czasami zresztą nie odróżniał jednego od drugiego i przenosił sprawy zawodowe na grunt towarzyski, a prywatne spory na łamy „Słowa”. Sprawiał wrażenie, jakby był zawsze gotowy do polemiki, awantury czy pojedynku.

Była to bowiem epoka załatwiania sporów na udeptanej ziemi i pojedynki stały się prawdziwą plagą II Rzeczypospolitej. Dochodziło do 400 starć rocznie, z czego jedna czwarta kończyła się śmiercią lub trwałym kalectwem. W międzywojennym Wilnie zanotowano ich około setki, a Mackiewicz brał udział w co najmniej siedmiu z nich, znacznie podnosząc statystykę. Zdecydowanie preferował broń białą, był zresztą niezłym szermierzem.

„Walczył o wszystko – wyjaśniała Jadwiga Karbowska. – Pojedynki miał o sprawy polityczne, o kobiety, każdy pretekst był dostatecznie dobry, by można było zacząć się rąbać. To było nawet dosyć zabawne zresztą. Redaktor Okulicz z »Kuriera Wileńskiego« czy Hulewicz, szef radia wileńskiego, jeden miał temblak, drugi rozorane czoło, Mackiewicz był cały poharatany. Dodawało to temu miastu temperamentu, gdyż Wilno było trochę senne, a dzięki pojedynkom się ożywiało”.

Z Kazimierzem Okuliczem kłócił się zawsze i wszędzie, a ponieważ prosanacyjny „Kurier Wileński” stanowił pewną konkurencję w Wilnie. Mackiewicz notorycznie obrażał tę gazetę, używając na łamach „Słowa” skrótu „Kur.wil”. Obaj naczelni stawali do pojedynku dwukrotnie (w tym raz na pistolety), a podobno wpływ na ich złe stosunki miały także sprawy ściśle prywatne. Mackiewicz potrafił się pojedynkować nawet ze znakomitym znawcą życia i twórczości Adama Mickiewicza, profesorem Stanisławem Pigoniem. Tym razem poszło o różnicę poglądów na literaturę – naczelny „Słowa” zarzucił rektorowi USB, że „policzył wszystkie guziki w tużurku” Mickiewicza, ale kompletnie nie rozumie jego poezji, a Wilna i Nowogródka również. Natomiast pojedynek z Witoldem Hulewiczem był ukoronowaniem długiej kampanii prasowej mającej zdyskredytować osobę szefa rozgłośni wileńskiej Polskiego Radia (więcej na ten temat w rozdziale „Witold Hulewicz w Wilnie”).

Mackiewicz miał zresztą swoisty rytuał przygotowywania się do pojedynków, uwielbiał bowiem teatralne efekty.

„Przygotuj w pokoju jadalnym – instruował żonę – stół na kolację dla kilku osób, jeśli wygram. W łazience miednicę z wodą i bandaże, gdybym został ranny. I katafalk w salonie na wypadek mojej śmierci”.

Z Wandą Krahelską ożenił się w 1920 roku, doczekali się dwóch córek, ale ich małżeństwo nie uchodziło za specjalnie udane. Przyczyną tego stanu rzeczy był nie tylko gwałtowny charakter Cata, ale także jego permanentna niewierność. Mackiewicz był bowiem wyjątkowym kobieciarzem, w czym nie przeszkadzała mu raczej wątpliwej jakości uroda. Otyły, z apoplektyczną, nalaną twarzą, miał jednak nieprawdopodobne powodzenie u kobiet, z czego chętnie korzystał.

„To była fascynacja intelektem – wyjaśniała Jadwiga Karbowska. – Był bardzo interesującym człowiekiem i nie można było się przy nim nigdy nudzić. Po jego towarzystwie inni mężczyźni wydawali się bardzo monotonni”.

Przy okazji zauważano, że wobec kobiet stosował znacznie łagodniejsza taryfę niż wobec mężczyzn. Nie znosił głupoty u swoich rozmówców czy oponentów, natomiast „patentowanym idiotkom prawił wyszukane komplementy”. Być może dlatego, że wśród kobiet nie szukał partnerek umysłowych i pomimo szarmanckiego zachowania traktował je bardzo przedmiotowo. Zdecydowanie bowiem wolał pogawędki z mężczyznami.

„Rozmowa z Mackiewiczem była rozkoszą – wspominał jeden z jego przyjaciół. – Ta błyskotliwość, ta erudycja, te zaskakujące tezy, ta łatwość w zmienianiu tematu… I nie cedził, nie plótł komunałów i nie mówił ciągle o sobie. Nieraz po spędzeniu razem wieczoru dzwonił jeszcze około północy, by coś dorzucić”.

Otoczenie Mackiewicza zadawało sobie jednak pytanie, czy bardziej lubił dziennikarstwo, politykę, kobiety, czy też obżarstwo? Szokował bowiem swoim upodobaniem do dobrej kuchni i kompletnie nie zwracał uwagi na swoją nadwagę. Gdy siadał do suto zastawionego stołu mawiał, że nawet jeżeli wybuchnie wojna światowa, nikt nie ma prawa przeszkadzać mu w posiłku. Na ogół była to zresztą prawdziwa orgia kulinarna, w lokalach miał zwyczaj zamawiać trzy potrawy naraz i jednocześnie jeść je palcami. Podobnie było z zupami, które uwielbiał i z reguły jadł dwie różne – oburącz, dwiema łyżkami. Na jedzenie rzucał się tak gwałtownie, że zawsze chodził w poplamionej marynarce i krawacie, czym wcale się nie przejmował. Jego wielbicielkom najwyraźniej to nie przeszkadzało, a może były tak zajęte adoracją jego umysłu, że w ogóle tego nie dostrzegały.

Upodobanie do obżarstwa zachował przez całe życie, toteż na emigracji w Londynie, nie mając już zbyt wiele pieniędzy, potrafił długo oszczędzać, by wszystko przepuścić jednego wieczoru. Wtedy czuł się znakomicie, nawet jeżeli miał głodować przez najbliższe dni. Wychodził jednak z założenia, że chwila obżarstwa w dawnym stylu była tego warta.