Nie zamierzam oceniać o. Bashobory, ani Mszy na stadionie narodowym. Być może Bóg dokonał tam wiele dobra i taki jest znak czasów oraz ja nic nie rozumiem. Być może.

Mam jednak kilka zastrzeżeń.

Kościół nie boi się pewnego theatrum. W liturgii mamy piękno śpiewu, szat, świątyń. One wszystkie mają być „niemym słowem” oraz podnosić duszę ku Bogu. To działa oczywiście na uczucia i tak ma być. Inną sprawą jest to, że w sporej części przypadków my, księża, pozwalamy na dziadostwo liturgiczne, które raczej zniechęca niż pociąga ku Bogu. Pisałem o tym już kilkukrotnie, ale zróbcie sobie eksperyment. W swoim kościele parafialnym, na Mszy, obserwując i słuchając, zapytajcie siebie czy chcielibyście, aby tak wyglądało niebo. A przecież liturgia ma nad uchylać nieba, zapowiadać liturgię niebieską.

Emocje, uczucia są ważne i każdy kto odbył rekolekcje ignacjańskie wie o czym mówię. Natomiast w świecie, w którym wszystko kręci się wokół uczuć, w którym miłość nazwana jest uczuciem, kiedy uczucia determinują decyzje, należy bardzo uważać, aby doświadczenia Boga nie pomylić z przyjemnym uczuciem. Ilu katolików mówi „nie czuje potrzeby spowiedzi”, „dobrze się czuje na Mszy dla dzieci” (swoją drogą nie ma Mszy dla dzieci, jest Msza z udziałem dzieci a to ogromna różnica). Traktować Boga jak kiełbasę, którą czuć lub nie czuć, to degradować swoje życie duchowe (nie mylić z życiem religijnym) do miary uczuć. Więc im większa dawka uczuć, tym większe przeżycie religijne. Niebezpieczeństwo takiej religijności (uparcie odróżniam religijność od wiary) polega także na jej pojemności. Każdy może swoje doświadczenie religijne nazywać i określać wedle swojego mniemania. Nie istnieje już pytanie o rozgraniczenie tego, co naturalne od tego, co jest łaską (wiem, że do końca nie jest to możliwe). W tym miejscu proponuję kolejny prosty test. Jest on skierowany do osób uczestniczących w przeróżnych akcjach charyzmatycznych (w tym szczególnie do księży). Kto z Was wie, że w roku 2000 Kongregacja Nauki Wiary wydała dokument z wytycznymi co do tzw. Mszy o uzdrowienie i co ważniejsze, z wytycznymi dotyczącymi osób, które twierdzą, że zostały podczas nich uzdrowione? Kto czytał ten dokument?

Jeśli odpowiedź jest negatywna, oznacza to, że religijność staje się na naszych oczach banalna w sposób niebezpieczny. Usuwając element racjonalny (co jest specyfiką katolicyzmu), popadamy w religijność mityczno – szamańską. Kolejne twarde dane, które to pokazują. Każdy zna sanktuarium w Lourdes. Istnieje ono 150 lat. Rocznie odwiedza je około 6 milionów ludzi. Spora część z nich modli się tam o uzdrowienie. Fakt cudownego uzdrowienia potwierdzono w 70 przypadkach. Wnioski proszę wyciągnąć samodzielnie.

A co jeśli Bóg nie jest „fajny”? Jeśli Msza nie będzie „fajna”? Jeśli nie będzie emocji, znaków, cudów? Przypomina mi się ojciec Pius (Pio), który był do końca życia zawstydzony z powodu stygmatów. Modlił się nawet, aby Bóg mu je zabrał w postaci widzialnej, zostawiając ból, jeśli to konieczne.

Tak, Bóg „robił fajerwerki”. W Starym Testamencie i w Nowym przez Chrystusa, który karmił tysiące i wskrzeszał. Gdy jednak nadszedł dzień ustanowienia Eucharystii, zabrał tylko apostołów. Na Golgocie, w tej samej ofierze, choć patrzyły tłumy, nie wydarzyło się nic wielkiego. Tak bardzo zwyczajna śmierć, że można ją było zlekceważyć. Śmierć zwyczajna jak zwyczajna Msza w parafialnym kościele, rano, gdy są dwie, trzy osoby. I nie ma na niej tłumów bo nic wielkiego się nie dzieje. Nie ma uzdrowień, modlitwy językami, manifestacji demonicznych, znanej osobistości, jest tylko Bóg…

I każdy kto prowadzi życie duchowe (znów proszę nie mylić z życiem religijnym) wie, że przychodzi taki moment, kiedy Bóg się oddala, kiedy nic nie daje poza oschłością i pustką. Gdy znikają uczucia, poczucie powinności, presja społeczna, zostaje tylko nagi Bóg jak wtedy na krzyżu. Z pustymi rękoma, wręcz odpychający. Kto zostanie pod krzyżem, z takim Bogiem? Wiemy, że została Matka i umiłowany uczeń. Dwie drogi. Reszta odejdzie, wzgardzi. Znika pobożność tradycyjna, oparta także o dużą dawkę uczuć (np. Gorzkie żale), pojawiają się Msze o uzdrowienie, wieczory chwały itd. Czy ktoś podczas nich mówi o ciemnej nocy zmysłów? O ciemnej nocy ducha? Przecież ten moment przyjdzie i trzeba być przygotowanym.

Bóg nie chce nas kupić niezwykłością, ale próbuje naszą wierność. Trzydzieści lat w Nazarecie; codzienność bez fajerwerków. Na Kalwarii, Bóg odpychający. Co wtedy się stanie z tymi, którzy „czują” Boga? Gdzie lub w co uciekną księża konferansjerzy, clowni, jeśli przyjdzie im stanąć realnie pod krzyżem? Przegrywamy dyskusję w sprawach światopoglądowych. Na uczelniach są gender studies, nie ma wydziałów filozofii chrześcijańskiej (filozofia jako nośnik w Polsce umarła wraz z o. Krąpcem). Nie jesteśmy w stanie odeprzeć intelektualnie zagrożeń. Jak bowiem dyskutować o prawie naturalnym, w świecie gdzie liczą się emocje, gdzie każdy ma swoją prawdę?

Wracając do Mszy na stadionie. Ostatnie zastrzeżenie. W mojej opinii, jedną z najtragiczniejszych zbrodni, jakiej dokonano na liturgii po ostatnim soborze było odwrócenie kapłana twarzą do wiernych. Przypominam z uporem maniaka, że we Mszy tzw. trydenckiej, kapłan nie stał tyłem do wiernych (tak pomyśleć mogą ci, których zaraził antropocentryzm), ale stał wraz z wiernymi twarzą do Boga. W tej postawie, ofiarnik stale patrzył na krzyż mając przed sobą tabernakulum. To zapewniało konieczną intymność. Tego pozbyto się w Novus Ordo. I to uważam za jedną z najgorszych zbrodni. Służba kapłana, ofiarnika jest analogiczna do małżeńskiego aktu. Mąż i żona zespalają się tak mocno iż stają się jednym ciałem. Święty Paweł mówi, że jest o tajemnica w odniesieniu do Chrystusa i Kościoła (Ef 5, 31-32). Kiedy Kościół jest „jednym ciałem” z Chrystusem? W Eucharystii. Ona jest konsumacją małżeństwa Chrystusa i Kościoła. Przyjęcie ciała poczyna w nas wtedy nowe życie, życie samego Boga. Kiedy to życie przychodzi w dłoniach kapłana, potrzeba intymności właściwej zjednoczeniu małżonków. Nie da się tego zagwarantować w Novus Ordo, a z pewnością nie da się tego zrobić na stadionie, wśród 60 tysięcy ludzi wpatrzonych w tym momencie w telebim. Jakby się czuli małżonkowie gdyby w takim momencie oglądało ich tylu ludzi?

xTom

PS. Oczywiście dawniej także miały miejsce wielkie celebracje, ale wyglądało to nieco inaczej…

http://delurski.pl/3549/o-niebezpieczenstwie-uczuc/