Szpica. Od dawna wiele o tym słyszymy. 4-5 tysięcy żołnierzy stanowiących taką brygadę ma niezwykle szybko reagować na zagrożenie i bronić Polskę oraz kraje bałtyckie przed Rosją. Brygada miała zacząć działać dopiero w 2016 roku, ale NATO, ze względu na moskiewską agresję, chciało wprowadzić projekt w życie szybciej - pisze "Rzeczpospolita".

Pierwsze jednostki błyskawicznego reagowania, złożone z żołnierzy niemieckich, holenderskich i norweskich mają powstać już za dwa, trzy miesiące. Żołnierze ci mają być zdolni wylądować na wschodniej flance NATO w ciągu dwóch dób. Powinna na nich czekać tam broń, amunicja oraz ciężki sprzęt bojowy.

Jens Stoltenberg chwali się, że Sojusz wyprzedza harmonogram.

Niestety: przyspieszona „szpica” będzie niezwykle skromna. Mowa tu o zaledwie kilkuset żołnierzach. Jest oczywiste, że to zdecydowanie zbyt mało, by rzeczywiście odeprzeć powstrzymać rosyjską agresję. Niestety, to nie jedyny kłopot. Z budową pełnej brygady są coraz większe trudności. Chodzi tu przede wszystkim o bardzo silne ograniczenie wydatków na obronę przez sojuszników z Europy.

„Prowadzimy twardą rozmowę, kto powinien zapłacić za odbudowę naszej obrony na Wschodzie zredukowanej po zakończeniu zimnej wojny” – mówi ambasador USA przy NATO, Douglas Lute. Dodaje, że nie ma wciąż decyzji, bo „siła o takiej skali i takim stopniu gotowości nie jest tania”.

Łącznie w ciągu ostatniej dekady zredukowano wydatki na obronę państw europejskich o 45 mld US rocznie. To tyle, ile wynosi cały budżet wojskowy Niemiec. Obecnie to Waszyngton wykłada 75 proc. funduszy na obronność NATO.

Pakt przez całe lata lekceważył zagrożenie ze wschodu. Koncentrowano się na dalekich misjach zagranicznych. Teraz potrzebne są bardzo szybkie i bardzo kosztowne zmiany. „Sprostanie temu wyzwaniu okazuje się trudniejsze, niż sądziliśmy, bo tak bardzo odeszliśmy od gotowości z czasów zimnej wojny” – mówi Adam Thomson, brytyjski ambasador przy NATO.

pac/rzeczpospolita.pl