Choć prezydent Białorusi nie zmienia swego podejścia do epidemii Covid-19 mówiąc, że należy z nią walczyć nie w taki sposób jak w sąsiednich państwach, gdzie jego zdaniem dominuje podejście w stylu stwórzmy „front” batalii z epidemią, a raczej należy lokalizować ogniska zarazy, izolować miejsca zagrożone i leczyć ludzi, to ostatnie decyzje świadczą o tym, że podejście władz ulega zmianie.

Najprawdopodobniej pod wpływem presji społecznej, choć niewykluczone, że na podstawie dostępnych, a nieujawnionych danych, Łukaszenka przedłużył ferie dla młodzieży szkolnej, choć ogólnonarodowej kwarantanny władze nie zdecydowały się ogłosić. Ostatni, opublikowany na początku kwietnia sondaż opinii publicznej przeprowadzony przez firmę SATIO wskazuje, że 70 % ankietowanych jest zdania, iż w kraju natychmiast należałoby odwołać wszystkie imprezy publiczne, 56 % osób należy do zwolenników zamknięcia placówek edukacyjnych wszystkich szczebli a 53 % opowiada się, za tym aby w miarę możliwości wszystkie firmy zaczęły „pracować na odległość”.

Choć prezydent Łukaszenka uważa, że w gospodarce wdrożenie zasad dystansu społecznego nie jest możliwe, bo przecież jak powiedział w trakcie wizyty w smolewiczskim rejonie „dojenie krów na odległość nie jest możliwe”, to tym nie mniej białoruskie media dostrzegają pewne zmiany w polityce władz, które do tej pory lekceważyły zagrożenie pandemią, uważając, że nie jest ona groźniejsza od grypy a podejmowane na całym świecie środki to wynik rozpętanej histerii.

W efekcie na Białorusi nie wprowadzono praktycznie żadnych środków bezpieczeństwa, imprezy masowe odbywały i odbywają się nadal, rozgrywane są np. mecze tamtejszej ligi piłkarskiej a specjalna rosyjska strona, na której sprawdzić można jak przestrzegane są zasady dystansu społecznego regularnie informuje, że jeśli chodzi o białoruską stolice to na ulicach „jest bardzo dużo ludzi”. Teraz to podejście powoli zaczyna się zmieniać, o czym świadczy nie tylko przedłużenie ferii, ale zapowiedź Łukaszenki, że władze skierują lekarzy wojskowych do walki z epidemią, choć według oficjalnych danych liczba zainfekowanych w kraju wynosi (dane na 5 kwietnia) 440 osób.

O zmianie nastawienia władz świadczy również to, że Łukaszenka wydał rządowi oficjalne polecenie przygotowania wsparcia dla białoruskich firm dotkniętych skutkami spowolnienia gospodarczego, czy wręcz recesji, będących skutkiem epidemii. Wydaje się bowiem, że niezależnie od skali Covid-19 na Białorusi, a co do rzeczywistych rozmiarów zarazy trwają tam ożywione dyskusje, fundamentalnym problemem z którym władze nie do końca wiedzą jak sobie radzić jest sytuacja i perspektywy tamtejszej gospodarki. Łukaszenka oświadczył, że „pomoc będzie okazana tylko tym, którzy sami sobie będą pomagać” i podejmą starania na rzecz utrzymania miejsc pracy.

Zarówno opóźnienie przygotowań, bo pierwsze apele sfer białoruskiego biznesu o pilne zorganizowanie akcji pomocowej zaczęły napływać już pod koniec ubiegłego tygodnia, oraz zapowiedzi ograniczonego jej rozmiaru mogą wskazywać z jednej strony na skalę problemu, a z drugiej, na to, że władze dysponują ograniczonymi możliwościami, albo wręcz nie mają ich w ogóle. Świadczą o tym też inne zapowiedzi Łukaszenki, że władze zamierzają pomagać głownie wielkim firmom, takim jak BiełAZ, dzięki którym żyje tysiące ludzi, mały biznes, sferę usług, hotelarstwo i gastronomię pozostawiając samym sobie.

Nieco światła na skalę wyzwania, przed którym stoi Mińsk, rzuca opublikowany ostatnio raport poświęcony białoruskim mono-miastom, czyli takim ośrodkom miejskim, które powstały i żyją dlatego, że nadal działa, najczęściej państwowa, fabryka tamże zlokalizowana. Dane ostatniego spisu ludności, który miał miejsce w roku ubiegłym, pokazują, że z 9,4 mln Białorusinów, 80 % zamieszkuje ośrodki miejskie, w tym 2 milionowy Mińsk. Statystycy wyodrębniają też 57 miast, z ogólnej liczby 117, które zaliczyć można do grupy uzależnionych od funkcjonowania jednej firmy w nich istniejącej.

Kryterium jest w tym wypadku zasada, że 25 % mieszkańców żyje dzięki dochodom osiąganym z pracy w takich firmach. Oczywiście nawet ta lista nie ujawnia całości problemu, bo nie mieszczą się w tych kategoriach takie miasta jak Żodino, gdzie znajduje się BiełAz o którym mówił Łukaszenka czy Nowopołock gdzie z kolei funkcjonuje rafineria Nieftan.

Tym nie mniej opis sytuacji pozostałych 57 białoruskich mono-miast jest na tyle wymowny, że warto poświęcić im nieco uwagi. Na tej liście znajdują się zarówno duże ośrodki miejskie, takie jak Bobrujsk w którym mieszka 216 tys. osób, oraz bardzo małe, zamieszkane przez niecałe 2 tys. osób. Łącznie mieszka w nich 1,4 mln Białorusinów, którzy w razie zaprzestania działalności przez firmę – żywiciela znajdą się bez środków do życia. W ostatnich latach, odnotowano nawet niewielki wzrost liczby mieszkańców w tych miastach, co jest wynikiem głównie ich napływu do takich ośrodków jak np. Ostrowiec, w którym budowana jest białoruska elektrownia atomowa.

Badacze zwracają uwagę, że mimo spadku poziomu życia w białoruskich mono – miastach nie zaznaczył się istotny odpływ mieszkańców, co świadczyć może o tym, że ruchliwość społeczną blokuje brak realnych perspektyw urządzenia się gdzie indziej. O sytuacji ekonomicznej ludzi mieszkających w tych miastach świadczą inne dane ujawnione w raporcie.

O ile w 2012 roku tylko w 18 z nich średnie wynagrodzenie było niższe niż w kraju, o tyle w roku 2019 taką sytuacje odnotowano już w 46 z ogólnej liczby 57. I dodatkowo, o ile w 2010 roku tylko w 7 % takich miast średnie wynagrodzenie było niższe niźli 70 % krajowego, to w roku ubiegłym taka sytuacja dotykała już 18 %. A trzeba pamiętać, że na Białorusi średnie wynagrodzenie w przeliczeniu na dolary, jeszcze przed spadkiem kursu tamtejszego rubla w wyniku pandemii, nie osiągało poziomu 600 dolarów miesięcznie.

Na Białorusi już dał się zauważyć wzrost cen artykułów pierwszej potrzeby. Miejscowy Urząd Antymonopolowy uruchomił nawet specjalną linię telefoniczną, na którą już pierwszego dnia zadzwoniło ponad 200 osób, gdzie można było się skarżyć się na „spekulacyjne” wzrosty cen.

W efekcie białoruski rząd 30 marca wydał specjalne rozporządzenie w którym wprowadził limity wzrostu cen (0,5 % miesięcznie) hurtowych artykułów konsumpcyjnych. To posunięcie wywołało z kolei sprzeciw tamtejszych przedsiębiorców, którzy powołując się na niestabilność kursów walutowych, problemy w transporcie i rwanie się łańcuchów zaopatrzeniowych argumentowali, że zakaz ten w gruncie rzeczy oznacza wzrost ryzyka prowadzenia przez nich działalności w trudnych czasach.

Filozofię, którą kieruje się białoruski prezydent w czasach epidemii Covid-19 ujawnił on w serii wypowiedzi publicznych, jakie wygłosił pod koniec minionego tygodnia. W jego opinii w czasach „koronapsychozy” czy „infopandemii” jak określa zarazę Aleksandr Łukaszenka chodzi o to aby bogaci stali się jeszcze bogatsi a biedni zubożeli.

Co stanie się z takimi krajami jak Białoruś, a nawet Rosja, której rezerw wystarczy na rok, o ile społeczeństwa będą siedzieć w zamknięciu a gospodarki staną? Pewnego dnia przyjdą do nich ci którzy mogą sobie wydrukować tyle dolarów ile potrzebują i zaproponują, że „damy wam trochę, ale pod warunkiem iż będziecie robić to co my chcemy”. Ale jednocześnie dodał, że głównym pytaniem jakie sobie teraz zadaje jest to o miejsce Białorusi w nowym porządku światowym, który nastanie po pandemii.

W tym kontekście warto odczytywać wypowiedzi Łukaszenki z jego wywiadu, sprzed kilku dni, jakiego udzielił stacji telewizyjnej Mir. Otóż powiedział w nim, że gotów jest kontynuować prace nad tzw. 31 kartą drogową z Rosją, przypomnijmy, że przewidywała ona integrację instytucji publicznych obydwu państw, o ile Moskwa „zrezygnuje ze swych imperialistycznych planów” i dopuści integrację na równych zasadach.

Jako przykład podał kwestię wspólnej waluty i polityki emisyjnej. Jego zdaniem Mińsk gotów jest pójść na taki krok o ile zarządzanie instytucją emitującą wspólną walutę nie będzie znajdowało się wyłącznie w rosyjskich rękach. Gdyby miał być to wspólny zarząd, to czemu nie.

Łukaszenka uzupełnił swą wypowiedź deklaracją, że Białoruś „nie wycofuje się z ani jednego punktu deklaracji o powołaniu wspólnego państwa.” Ale zanim przystąpimy do budowania wspólnego państwa, argumentował białoruski prezydent, rozwiążmy palące, aktualne problemy, do których trzeba zaliczyć kwestię cen surowców energetycznych importowanych z Rosji na Białoruś. Kilka dni wcześniej, we wspólnym oświadczeniu Łukaszenka i premier Armenii Paszynian stwierdzili, że narzucone ich krajom przez Gazprom ceny gazu ziemnego (147 dolarów za 1000m³) „nie są rynkowymi” i zaapelowali o ich obniżenie.

Teraz do agendy ewentualnych rozmów dochodzą ceny rosyjskiej ropy naftowej notującej na europejskich rynkach swe historyczne minima. Ale nie chodzi tylko o ceny, bo Mińsk domaga się dopuszczenia zasady, że to on a nie Moskwa decydował będzie z którymi rosyjskimi firmami będzie podpisywał kontrakty. Innymi słowy, nie odżegnując się od współpracy z Moskwą, Łukaszenka chce do maksimum wyzyskać sposobności, jakie otwierają się w sytuacji, kiedy zaczyna się rynek konsumenta, szczególnie jeśli idzie o import taniejących surowców. Białoruski prezydent wprost powiedział w wywiadzie, że trudne czasy, które nadchodzą, pozwolą poznać „kto jest przyjacielem a kto wrogiem”, innymi słowy licytować warto do końca.

Marek Budzisz